Mężczyzna stał nad urwiskiem i patrzył na góry. Popołudniowe słońce było ostre, uniósł więc rękę, żeby osłonić oczy. Zbocze zaśmiecały powyginane kawałki metalu, a powietrze było ciężkie od zapachu benzyny. W kabinie leżało spokojnie jedno ciało bez twarzy. Fotel obok był pusty, pas wił się na skórzanym siedzeniu niczym wąż. Mężczyzna obszedł pobojowisko, zerwał z jakiejś gałęzi kawałek materiału, musnął obcasem zrytą ziemię. Niewiele zostało, ale to mu wystarczyło. Wyjął telefon. – To ja. Jestem na miejscu. On nie żyje. Obejrzał się za siebie. Jedno ciało w samolocie. Jedna walizka na ziemi, otwarta, jej zawartość rozsypana. Para srebrnych szpilek, obcasy wznoszące się do nieba jak iglice. A jej nigdzie nie widać. – Jestem pewien. – Nie, nie ma. – Tak, proszę pana. Tak zrobię. Zapalił papierosa, zapałkę cisnął w kierunku pękniętego zbiornika paliwa. Jego płuca wypełnił kwaśny dym. Mężczyzna zaczął kaszleć. Ostatnie spojrzenie na dymiący wrak. Czas ruszać.

Maggie

  Znów nie spałam. Nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i już nawet nie walczyłam z tym nachalnym ciągiem obrazów, który sunął mi przed oczami. Strach. Ból. Krew. Ogień. Kości. Ally. A potem ten nowy element: Ben Gardner uśmiechający się do mnie ze zdjęcia, białe zęby, błękitne jak lód oczy. Wstałam, gdy tylko poranne słońce zaczęło wpełzać przez szpary między żaluzjami. Barney miauknął żałośnie, kiedy wymknęłam się spod kołdry. Było trochę przed szóstą. Zeszłam na parter i otworzyłam drzwi kuchenne. Odkąd dowiedziałam się o wypadku, nie wychodziłam jeszcze z domu. Zamarłam, gdy trawa wsunęła mi się między palce stóp. Niebo było jeszcze różowe, podwórko kryło się w mroku, ale słońce już przedzierało się przez drzewa i oświetlało górę zjeżdżalni i huśtawek. Powinnam je była rozebrać wiele lat temu. Zjeżdżalnia upstrzona była rdzą, a w jednej z huśtawek brakowało krzesełka. Na pewno były bardzo niebezpieczne. Kotu bym na to nie pozwoliła wejść, a co dopiero dziecku. Co roku rozmawialiśmy z Charlesem o tym, że czas pozbyć się tego złomu. Mieliśmy ambitne plany, żeby zrobić w tym miejscu grządkę warzywną albo ogródek różany. Potem Charles wpadł na pomysł, żeby postawić tam ul. Wcale mi się to nie podobało. Pszczoły zawsze budziły mój niepokój. Ale co roku było tak samo: bez względu na to, co tym razem planowaliśmy, zjeżdżalnia i huśtawki nadal stały tam całe lato. Prawda była taka, że żadne z nas nie potrafiło się zebrać i ich wyrzucić. Charles nigdy tego nie powiedział na głos, ale jestem pewna, że przed oczami wciąż miał Ally huśtającą się na naszym podwórku z zaróżowionymi z przejęcia policzkami i powiewającymi warkoczykami. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale chyba oboje wyobrażaliśmy sobie, że pewnego dnia na tej samej huśtawce zacznie się bujać nasz wnuczek albo wnuczka – choć oczywiście trzeba by wcześniej porządnie wszystko naprawić. Przypomniało mi się, jak kiedyś Ally przybiegła do mnie, wskazując podrapane kolano. – Jakim cudem zdołałaś spaść z huśtawki? – spytałam, oczyszczając ranę. Spojrzała na mnie w dół szeroko otwartymi oczami i wzruszyła ramionkami. – Chciałam zobaczyć, co się stanie, jak się puszczę. Teraz, gdy stałam boso na trawniku, moje kości wydały się takie ciężkie. Wiedziałam, że nie wytrzymam tu ani sekundy dłużej. Muszę stąd uciec. Wzięłam prysznic, ubrałam się i wyjechałam z domu jeszcze przed dziewiątą. Owl’s Creek już nie spało. W piekarni na głównej ulicy była taka kolejka, że ludzie stali aż na chodniku. Czekali na poranną kawę, dzieci trzymały białe papierowe torby z babeczkami i kanapkami zapakowanymi na półkolonie. Jakaś matka w pośpiechu ciągnęła po chodniku małą dziewczynkę na hulajnodze. Wszyscy teraz mieli takie hulajnogi. Dziewczynka miała blond warkoczyki, a usta szeroko otwarte od ryku. Zaciskała oczy w poczuciu jakiejś dziecięcej krzywdy. Matka zauważyła, że na nią patrzę, uśmiechnęłam się więc ze współczuciem. Bóg jeden wie, że nie jest łatwo. Opuściłam miasto szosą na jezioro i wjechałam na drogę numer 1 zakorkowaną przez osoby dojeżdżające do pracy w Bangorze lub Portlandzie. Nie przeszkadzało mi to. Za Freeport zrobiło się luźniej. Mijałam kolejne znajome miejsca. Motor Court Motel. Wielki czerwony napis sklepu C&R. Skręt na farmę Piperów. Potem zobaczyłam drogowskaz na lotnisko w Brunswicku i już wiedziałam, że prawie jestem na miejscu. Skręciłam w następny zjazd i pojechałam łukiem do Bowdoin. Zaparkowałam na Federal Street za domem Stowe i ruszyłam w stronę kampusu. W lecie było tu cicho, ale nadal widać było pojedynczych studentów rozłożonych na trawniku z książkami, podwiniętymi rękawami i bosymi stopami. Kilku minęło mnie też z plecakami na plecach i zmarszczonymi minami. Wszystko tu było takie znajome – dwadzieścia lat przechodziłam przez ten trawnik i patrzyłam na takie dzieciaki – a jednak tego dnia czułam się jak intruz. Ostatnio właściwie prawie cały czas się tak czułam. Jak obcy człowiek w moim życiu. Minęłam wysokie łuki okien Biblioteki Hawthorne’a i Longfellowa i weszłam przez szklane, rozsuwane drzwi. Doug siedział na tym samym krześle co zawsze. Na mój widok zerwał się na równe nogi. – Maggie! Co za niespodzianka! Co tu robisz? – Drgnął nagle i wiedziałam już, że sobie przypomniał. – Słyszałem o Allison. Boże, tak mi przykro. Co za tragedia. – Dziękuję, Doug. Co tam u Betsy? Wciąż pracuje? – W zeszłym roku przeszła na emeryturę. Doprowadza mnie teraz do szału. Nic, tylko: „Gdzie dziś byłeś? O której wracasz do domu?”. Już o dziewiątej rano pyta, co chcę na kolację. O dziewiątej rano! – To duża zmiana. Przyzwyczai się. A ty? Już też czas, żebyś sobie odpuścił, prawda? – Ja? Nigdy. Będę tu pracował do grobowej deski! – Walnął pięścią w stół dla podkreślenia tej obietnicy. Przewróciłam oczami. – Założę się, że za rok będziesz już w podróży dookoła świata. Będziecie sobie z Betsy sączyć koktajle, sunąc wycieczkowcem przez Pacyfik. Pokręcił głową. – Mowy nie ma. A ty co? Wpadłaś zobaczyć się z Barbarą? Weszła kilka minut temu. Wiesz, gdzie ją znaleźć, prawda? Obiecałam jeszcze zajrzeć do niego, kiedy będę wychodzić, po czym ruszyłam w stronę biblioteki. Natychmiast uderzyły mnie zimna cisza oraz lepki zapach środka do czyszczenia wykładzin i starego papieru. Czytelnia była prawie pusta, tylko kilkoro studentów siedziało przy długich drewnianych stołach. Dotarłam cicho do biurka Barbary. Stalowosiwe włosy upięte miała na czubku głowy w kok, w który wbiła ołówek. Uniosłam dłoń w ramach powitania, a ona natychmiast wyskoczyła zza biurka i rzuciła się mnie ściskać. – Tak się cieszę, że cię widzę – szepnęła. Jej głos poniósł się po sali i kilka osób podniosło głowę, żeby spojrzeć na nią groźnie. – Chodźmy do mojego biura. Przewędrowałam za nią przez pomieszczenie dla obsługi i labirynt korytarzy, aż dotarłyśmy do zapchanego pokoju, w którym kiedyś razem urzędowałyśmy. Moje biurko zdążyło już zginąć pod stosami książek i papierzysk. Wiedziałam, że tak będzie. Barbara wskazała je dłonią, gdy siadałyśmy. – Przepraszam za bałagan. Jak się czujesz? Wzruszyłam ramionami. – Tak, jak można się czuć w tych okolicznościach. – Nawet nie będę ci zawracać głowy kondolencjami, ale mam nadzieję, że wiesz, że sercem jestem z tobą. Mów, jak mogę ci pomóc. – Próbuję tylko połączyć kilka rzeczy. Mogłabyś mi dać do dyspozycji komputer? – Oczywiście. – Zaprowadziła mnie natychmiast do rzędu komputerów stojących z tyłu czytelni. – Gdybyś potrzebowała pomocy, mów, choć wiem, że sama sobie świetnie poradzisz – powiedziała jeszcze, a potem mnie tam zostawiła. Jim wspomniał, że Allison miała jakieś kłopoty. Czy miał na myśli problemy z prawem? Kliknęłam na ikonkę PACER i wpisałam swoje dane, licząc na to, że mój identyfikator użytkownika jeszcze jest ważny. PACER to elektroniczna baza danych sądowych z całego kraju, więc jeśli Allison dopuściła się jakiegokolwiek przestępstwa, tu znajdę wszelkie informacje. Wrzuciłam jej imię i nazwisko do wyszukiwarki i komputer zaszumiał pracowicie. Tylko jeden wynik. Kliknęłam dwa razy.

Sprawa numer 38471

W SĄDZIE NAJWYŻSZYM STANU KALIFORNIA OKRĘG SĄDOWY PALM SPRINGS OŚWIADCZENIE POD PRZYSIĘGĄ ZŁOŻYŁ funkcjonariusz policji Powód: Stan Kalifornia Pozwana: ALLISON CARPENTER

Sprawa numer 8YU1139GT

Ja, Jerome Ramsay, oświadczam, co następuje: 2 sierpnia 2016 roku około godziny 00.55 zostałem wysłany na 622 N Palm Canyon Drive w Palm Springs w związku ze zgłoszeniem nieostrożnej Według informacji MATCOM na numer 911 zadzwoniła kobieta, twierdząc, że niebieski mercedes klasy S jeździ chaotycznie między pasami. Kobieta ta poinformowała również, że za kierownicą siedzi kobieta, a na fotelu pasażera mężczyzna. Na miejsce dotarłem o godzinie 1.03 i szybko zlokalizowałem pojazd, który poruszał się z prędkością o wiele niższą niż dopuszczalna i niezbornie zmieniał Zamrugałem na niego kilka razy, ale samochód nie zatrzymał się, przez co nastąpiła krótka pogoń, aż w końcu zobaczyłem, że pasażer przejmuje kierownicę i zjeżdża na pobocze. Kiedy podszedłem do samochodu, okazało się, że kierowcą jest dwudziestoparoletnia kobieta, która wyraźnie nadużyła alkoholu, a być może była także pod wpływem narkotyków. Kiedy poprosiłem ją o prawo jazdy i dowód rejestracyjny, podała mi prawo jazdy wydane w Kalifornii na nazwisko Allison Carpenter, 2799 Adrian Street, San Diego, Kalifornia. Samochód zarejestrowany był na pasażera, mężczyznę lat około sześćdziesięciu, pana Johna Dwyera, również mieszkańca San Diego. Pan Dwyer nie wydawał się pod wpływem narkotyków lub alkoholu. Pani Carpenter odmówiła poddania się badaniu trzeźwości, więc aresztowałem ją jako podejrzaną o jazdę pod wpływem alkoholu i umieściłem w radiowozie. Pana Dwyera poinstruowałem, by jechał za nami we własnym samochodzie, ale nie pojawił się na komisariacie. Pani Carpenter została zwolniona za kaucją tego samego dnia rano. Jerome Ramsay, funkcjonariusz policji Podpisano i potwierdzono pod przysięgą w Palm Springs, Kalifornia, 3 sierpnia 2016 roku
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj