Bezwład: przeczytaj fragment thrillera o katastrofie lotniczej
Bezwład to nowa propozycja Rebisu dla fanów thrillerów. Przeczytajcie fragment powieści Jessiki Barry.
Bezwład to nowa propozycja Rebisu dla fanów thrillerów. Przeczytajcie fragment powieści Jessiki Barry.
Bezwład to nowa propozycja od Domu Wydawniczego Rebis. Powieść pisarki ukrywającej się pod pseudonimem Jessica Barry trafi do sprzedaży już w przyszłym tygodniu, 28 stycznia.
Bohaterkami powieści są dwie kobiety: każda z nich znająca straszną tajemnicę i bojące się o swoje życie. Allison przeżyła katastrofę lotniczą w górach i próbuje poradzić sobie w głuszy, natomiast Maggie - matka Allison - próbuje odkryć kim naprawdę stała się jej córka.
Poniżej możecie przeczytać obszerne fragmenty Bezwładu w tłumaczeniu Marii Smulewskiej.
Allison
Oddychaj. Oddychaj.
Otwieram oczy. Nade mną gałęzie. Przez chwilę gapi się na mnie stado ptaków. Odlatują.
Przeżyłam.
On może też.
Muszę sprawdzić. Brnę boso przez szczątki.
Gdzie się podziały moje buty? Nieważne. Wszędzie kawałki powykręcanego metalu. Jedno ze skrzydeł utknęło między konarami. Z gałęzi zwisa papier toaletowy. Kabina jak rozcięta puszka, dwa rzędy foteli z kremowej skóry. Robię krok do przodu i zaglądam do środka.
Jest. Jego klatka piersiowa opadła na wolant.
– Hej! – Mój głos mnie zaskakuje. – Słyszysz mnie? Cisza. Syk silnika. Benzyna sączy się na trawę.
Szybko – do kabiny. Uwaga na ostre krawędzie. A on wciąż trzyma nadajnik radiowy. Kabel urwany. Trącam go ostrożnie.
Ciało opada na ścianę kokpitu.
Brakuje mu twarzy.
Muszę się stąd wydostać.
Wymiotuję, potem siadam. Skup się.
Jakie są fakty? Jestem sama. Jestem w górach. Samolot, którym leciałam, się rozbił. Ciało mam obite i podrapane. Na lewej nodze rana, w której wkrótce rozwinie się zakażenie, jeśli jej nie zdezynfekuję. Zwichnęłam albo złamałam palec, bo podejrzanie szybko puchnie. Wody i jedzenia mam bardzo mało. Słońce jeszcze jest wysoko, ale za kilka godzin zapadnie zmrok, moje jedyne schronienie to powyginana sterta metalu, która w każdej chwili może wybuchnąć.
Robi mi się niedobrze ze strachu. Najbardziej ze wszystkiego chciałabym się położyć na trawie i przymknąć te ciężkie powieki. Zaczynam się zastanawiać, jak to jest umrzeć. Czy ma się wtedy takie wrażenie spadania jak przy zasypianiu? Czy będzie światełko w tunelu, czy tylko ciemność?
Przestań.
Nie chcę umierać. Potrzebuję jakiegoś planu.
Musisz stąd uciekać.
Głos w mojej głowie jest natarczywy, naglący.
Musiszuciekaćmusiszuciekaćmusiszuciekać.
Przeżyć.
Moja torba. Na drzewie. Ściągnąć ją. Zignorować przeszywający ból w barku. Przetrząsam rzeczy spakowane na weekendowy wypad do Chicago. Wyrzucam sukienki koktajlowe, szpilki, delikatne staniki i koronkowe majtki. Strój na siłownię. Bogu dzięki. Przynajmniej coś się przyda. Ściągam natychmiast bawełnianą sukienkę, głupi stanik i majtki. Nie myśl o siniakach na udach. Nie myśl o ranach na biodrach. Nie myśl o dziwnie wygiętym małym palcu i jego niepokojąco sinym kolorze. Nie myśl o krwi na białej sukience, na brzuchu, na udach. Nie myśl. Uciekaj. Wciągam legginsy do biegania, sportowy stanik, skarpety, darmową koszulkę, którą dostałam na jakimś biegu ulicznym.
Telefon. Muszę znaleźć moją komórkę. Gdzie się podziała? Rozglądam się wokół. Nigdzie jej nie ma.
Uciekaj. Uciekaj. Flakonik drogich perfum, szampon i odżywka, olejek do demakijażu, krem myjący i peeling, osobne mleczka do ciała, twarzy, rąk i pod oczy – wszystko to wyrzucam. Suszarka do włosów i lokówka – wyrzucam. Kable. Wyrywam je i pakuję. Pusta butelka po toniku, składane lusterko i podróżny spray do włosów. Mogą się przydać. Odkładam je na bok. Wyrzucam dezodorant, zestaw do makijażu i szczotkę do włosów. Balsam do ust chowam do kieszeni i zaciągam zamek.
Ciężar torby da się przeżyć. Teraz jego walizka. Przez dziurę wystaje rękaw koszuli od Turnbull&Asser. Tshirt. Bluza z Harvardu. Tę wkładam. Nie myśl o tym, że nim pachnie. Boże, pachnie zupełnie jak on.
Musisz uciekać.
Wyciągam z jego walizki wypasioną wiatrówkę. Skarpety.
To tyle.
Co jeszcze? Myśl. Te rzeczy pomogą ci przeżyć.
Na niskiej gałęzi łopocze pokrowiec na szybę samolotu. Zwinąć. Przywiązać do torby. Apteczka utknęła za zgniłym pniem. Plastikowe pudełko jest pęknięte, ale zawartość przetrwała: jodyna, spirytus, bandaże, nożyczki, środki przeciwbólowe i przeciwhistaminowe, pęseta, zestaw do szycia, taśma.
Skupiam wzrok na kabinie. Moja komórka. Musisz tam wrócić. W środku jest też jedzenie. Woda. Bez tych rzeczy nie przeżyję nawet dwóch dni. Z silnika wydobywa się dym, czarny, gęsty.
Wchodź. Wchodź.
Plastikowa torba. Dokładnie tam, gdzie ją zostawiłam – schowana za przednim miejscem pasażera. Cztery batoniki proteinowe, torebka z orzeszkami, nieotworzona nawet butelka z wodą. Puszka diet coke. Robi mi się słabo. Macam dłonią po podłodze i natrafiam na ostre odłamki szkła. Wyciągam komórkę i spoglądam na roztrzaskany ekran. Próbuję ją włączyć, ale pokryty pajęczyną pęknięć ekran jest uparcie czarny. Zepsuta. Kurwakurwakurwa. I tak ją zabieram. Oczy mi łzawią od dymu. Skup się. Skup. Sięgam za tylne siedzenie. Koc, gruba taśma klejąca, lina. Znów sięgam. Cienki metalowy kształt zapalniczki. Wszystko to trafia do torby. Światło przygasa. Czas stąd uciekać.
Wychodź. Wychodź. Mój zwierzęcy instynkt dosłownie wrzeszczy, ale chwila. Jaki jest plan? Przeżyć. Wspinam się po wraku samolotu, unikając ostrych jak brzytwa krawędzi. Staram się nie myśleć o bólu w barku i zmasakrowanej twarzy mężczyzny, którego niedawno dotykałam. Patrz. Pokryte śniegiem wierzchołki gór wbijają się w zabójczo piękne, błękitne niebo. Poniżej zielone wzgórza. Ich delikatne fale zdobione drzewami i usiane kwiatami ciągną się aż po horyzont. Ani śladu człowieka, a nawet ścieżki. Zbocze jest strome, ale stosunkowo równe, bez nagłych urwisk, które czają się na pozostałych stronach. A na dole, na dnie doliny widzę cienki pasek lustra. Woda. Plan. Ta ścieżka jest moim planem.
Uciekaj. Uciekaj. Zeskakuję z wraku.
Z powrotem zarzucam torbę na ramiona i wrzeszcząc z bólu, wsuwam ręce w rączki, a długi pasek owiązuję sobie wokół talii. Syk silnika ustał w końcu, ale wciąż się dymi. Oglądam się raz jeszcze i widzę rozrzucone szkło, kawałki plastiku i stertę moich rzeczy, które odrzuciłam.
Nie zostało tu nic. Nic wartego uratowania.
Słońce już zachodzi. Musisz uciekać.
Źródło: Rebis / fot. Rebis
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat