Allison

Szperam w torbie. Nie zostało mi już wiele z zapasów z chaty – puszka zupy i trochę krakersów. Bezlitosny głód. Wbijam tępy nóż w puszkę i piję. Postrzępiony metal rozcina mi wargę i smak krwi miesza się ze smakiem zupy literkowej. Uwielbiałam ją, kiedy byłam mała. – Allison! Sposób, w jaki ten mężczyzna mnie zawołał, wywołał natychmiastowy skurcz żołądka. Już kiedy mijałam go na ulicy, zauważyłam, że się na mnie gapi, ale nie zastanawiałam się nad tym specjalnie. Mężczyźni zawsze się na mnie gapili. Jak każda kobieta, gdy tylko wychodziłam z domu, stawałam się wspólną własnością. Wszystkie szybko się do tego przyzwyczajamy, uczymy się przybierać odpowiedni wyraz twarzy, unikać kontaktu wzrokowego, iść dalej. On jednak zawołał mnie po imieniu. Teraz szedł za mną po chodniku. Usłyszałam, że przyspiesza, więc też przyspieszyłam. Zacisnęłam palce na pasku torebki i zaczęłam układać w głowie plan. Kilka budynków dalej był sklep. Wbiegnę do środka i poproszę o pomoc. Jego dłoń zacisnęła się na moim łokciu. – Allison, proszę! Chcę tylko porozmawiać. Wyrwałam mu się i odwróciłam gotowa do walki. Był biały dzień. Przecież ktoś nas zobaczy, nim zrobi się naprawdę źle. Ktoś się wtrąci. Przede mną stał mężczyzna o twarzy człowieka przegranego, takiego, którego życie pełne jest rozczarowań. Oczy miał szeroko osadzone i lekko kaprawe, jakby trawiła go gorączka, a czuprynę siwą i potarganą. Nigdy przedtem go nie widziałam. Nie wyglądał na groźnego, ale nie byłam głupia. Wiedziałam, że ludzie są zdolni do wszystkiego. – Nie dotykaj mnie – syknęłam lodowatym tonem. – Przepraszam. – Odsunął się o parę kroków i uniósł dłonie. – Nie chciałem cię przestraszyć. – Nie przestraszyłeś mnie. – Zasada numer jeden: nigdy nie okazuj strachu. – Skąd znasz moje imię? Kąciki jego ust uniosły się w ostrożnym uśmiechu. – Już od jakiegoś czasu próbuję się z tobą skontaktować. Zmrużyłam podejrzliwie oczy. – To ty wysyłasz mi te listy. – Bo po tamtym pojawił się następny i kolejny. Ludzie, którzy mi je podawali, nigdy nie wiedzieli, skąd się wzięły. Zupełnie jakby koperty materializowały się jakimś magicznym sposobem. Ale oto stał przede mną. Człowiek z krwi i kości. – Czego chcesz? Pokazał uniesione dłonie, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że nie ma broni. – Naprawdę chcę tylko porozmawiać. Skrzyżowałam ręce na piersi. – A jeśli ja nie chcę rozmawiać? Zrobił niepewny krok w moją stronę. – Nie chciałem tego robić – szepnął. Cofnęłam się. – Czego?   Bawił się nerwowo rąbkiem koszuli. – Wiem o twojej przejażdżce w Palm Springs. Lodowaty strach. – Nie wiem, o czym mówisz. – Lśniąca, czarna taśma autostrady. Niebieskie światła migające we wstecznym lusterku. Zrobiło mi się słabo. Mężczyzna przyglądał się uważnie mojej twarzy. – Twój narzeczony o tym nie wie, prawda? Milczałam. – Nie wie o wielu rzeczach. Była to groźba, choć powiedział ją niemal czułym tonem, a w jego oczach zobaczyłam coś jakby współczucie. Poszliśmy do kawiarni obok. Było południe i w środku tłoczyli się ludzie spragnieni kofeiny oraz tacy, którzy chcieli znaleźć gdzieś miejsce, żeby przysiąść z laptopem. Starałam się nikomu nie patrzeć w oczy, kiedy podeszłam złożyć zamówienie. Miałam wrażenie, że cała sala na mnie patrzy. Wiedzą – pomyślałam. – Wszyscy już wiedzą. Usiedliśmy przy stoliku w kącie i milczeliśmy, póki kelnerka nie przyniosła nam zamówienia. Mężczyzna rozerwał trzy paczki cukru i wsypał ich zawartość do kawy. – Mam słabość do słodkiego – powiedział z przepraszającym uśmiechem, a ja musiałam schować ręce pod stół, żeby nie strzelić go w gębę. Patrzyłam, jak powoli miesza kawę, upija łyk, dolewa mleka, znów pije. Cały ten czas skrzydła paniki rozkładały się szerzej, rozpychały się w moim gardle. Ten mężczyzna – ten stary, beznadziejny facet – zamierza mi wszystko odebrać. Ale jego to nie obchodziło, był skupiony na swojej kawie. Znienawidziłam go. W końcu nie wytrzymałam. – Kim jesteś? – spytałam. Stuknął łyżeczką o kubek i odłożył ją na spodek. – To nie ma znaczenia. A zatem on znał mnie, ale ja nie mogłam znać jego. I to mimo, że wiedział o mnie rzeczy, które mogą mi odebrać ukochanego mężczyznę, rzeczy, które mogą zniszczyć życie, jakie sobie stworzyłam. – Słuchaj – odezwałam się; było mi gorąco i byłam na granicy łez – nie wiem, co o mnie wiesz, ale… Uniósł dłoń, żeby mnie powstrzymać. – Spokojnie. Nie interesuje mnie, co robiłaś w barze ani z jakim towarzystwem się trzymałaś. Patrzyłam na niego zdezorientowana. – Nie? Pokręcił głową. – To dlaczego…? Przechylił głowę na bok i uśmiechnął się. – Potrzebowałem tylko sposobu, żeby cię namówić na tę rozmowę. Żebyś mnie wysłuchała. Odchyliłam się na krześle. – Nie zamierzasz powiedzieć Benowi o mojej przeszłości? Pokręcił głową. – Choć chciałbym go zniszczyć, to nie w ten sposób. Nie, nie powiem mu. Nie zdradzę twoich sekretów. Powinno mi ulżyć, ale nadal czułam kwaśny smak strachu. Ten mężczyzna czegoś ode mnie chciał. I wiedziałam intuicyjnie, że jest to coś, czego nie będę mu chciała dać. Miałam ochotę odsunąć się od stołu i uciec jak najszybciej. Rozumiałam jednak, że to nic nie da. Już pokazał, że ma swoje sposoby, żeby mnie znaleźć, a następnym razem może nie być wobec mnie taki uprzejmy. – Czego chcesz? – spytałam cicho. Pił kawę, spoglądając na mnie znad krawędzi kubka. – Co wiesz o firmie narzeczonego? Prychnęłam śmiechem. Ten dźwięk zaskoczył nas oboje. – O Prexilane? – Pokręciłam głową. – Nie mam z nią nic wspólnego. Cierpliwie pokiwał głową. – Tak, wiem. Nie o to pytam. Pytam, ile o niej wiesz. Pomyślałam o tych wieczorach, kiedy Ben wracał do do mu późno, wykończony, ale szczęśliwy, że znów nastąpił jakiś przełom w laboratorium. O tym, jak bardzo chciał pomagać ludziom, leczyć ich. – Wiem, że produkuje leki, które ratują ludziom życie. Facet uśmiechnął się ze smutkiem. – Doprawdy? – Znów wypił trochę kawy. – Znasz może pojęcie „wybiórczo nieprawidłowe raportowanie danych”? – A kiedy pokręciłam głową, dodał: – A „błąd doboru”? Poczułam rosnącą we mnie złość. – Co to w ogóle ma do rzeczy? Wróciło przemożne pragnienie, żeby wybiec z kawiarni. – A gdybym powiedział ci, że Prexilane manipuluje własnymi badaniami klinicznymi i że w wyniku tych oszustw ludziom dzieje się krzywda? Że są ofiary śmiertelne? Drgnęłam. – Ben nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Jemu zależy na ludziach. Chce pomagać chorym. Teraz to on parsknął śmiechem. – Zależy to jemu tylko na jednym: na pieniądzach. Tak jak im wszystkim. – Nie. – Złość w moim głosie zaskoczyła nas oboje. – Mylisz się. Byłam gotowa znieść wszelkie zniewagi z jego ust – zasłużyłam sobie na to, by zmieszał mnie z błotem. Ale na pewno nie zamierzałam mu pozwolić źle mówić o Benie. Ben to dobry człowiek. Facet westchnął. – Firmy farmaceutyczne robią takie rzeczy od lat. Weźmy choćby opioidy. Myślisz, że dopuszczono je do sprzedaży na podstawie uczciwych badań? – Pokręcił głową. – Wszyscy w tym tkwią. Pojęcia nie masz, jakie skutki uboczne mają niektóre z tych leków. – Każdy lek ma jakieś skutki uboczne – zauważyłam. – Nie widziałeś reklam? Połowę każdej z nich zajmuje zawsze wyliczenie skutków ubocznych. – Głos mi się trząsł i musiałam bardzo się starać, żeby nad sobą panować. Popatrzył na mnie z litością, jakbym była małą, głupią dziewczynką, która nie ma pojęcia o świecie. – To tylko te skutki uboczne, o których chcą mówić klientom. Przewróciłam oczami. – Kontrolą leków zajmuje się Agencja Żywności i Leków. Każdy lek przechodzi próby kliniczne i dogłębne badania… – Urwałam, bo nie bardzo się na tym znałam i właściwie tylko powtarzałam zasłyszane słowa. – Istnieją na to odpowiednie procedury – dodałam z udawaną pewnością. Uśmiechnął się kpiąco. – Taa, jasne, że są procedury. Ale za odpowiednie pieniądze wszystko da się załatwić. Myślisz, że Agencja Żywności i Leków nie zniża się do przyjmowania łapówek? Nie mogłam go znieść. Zachowywał się jak ci wszyscy wymądrzający się mężczyźni, których tylu spotkałam w życiu. Były ich całe setki, a każdy z wielką chęcią klepał mnie uspokajająco po ramieniu i mówił, żebym nie zawracała sobie tym mojej ślicznej główki. Tylko tym razem było jeszcze gorzej. Bo ten człowiek próbował mi wmówić, że nie znam mężczyzny, którego kocham. Na to nie zamierzałam mu pozwolić. – Nie wiem, o czym ty w ogóle mówisz. Chyba oszalałeś – syknęłam. Uderzył dłonią w stół. Mocno. W kawiarni zapadła cisza. Rozpłakało się jakieś niemowlę. – Nie wyzywaj mnie od szaleńców. – Jego oczy błyszczały jak w gorączce. – Nie o sz a l a łem. Odsunęłam krzesło i wstałam. Teraz już naprawdę mnie przerażał, ale nie chciałam, żeby się tego domyślił. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji. – Wychodzę – powiedziałam, zarzucając torbę na ramię. – Nigdy więcej się ze mną nie kontaktuj. Podniósł oczy, wbił we mnie wzrok. – Twój narzeczony zabija ludzi – powiedział cicho. – On i jego podwładni niszczą ludziom życie, żeby to ukryć. Nic cię to nie obchodzi? – Kłamiesz – wycedziłam. A jednak zasiał ziarno zwątpienia. Przypomniałam sobie te szepty Bena z Samem. To, jak Ben budził się w środku nocy zlany potem. Ponure nastroje, w jakich czasem wracał z pracy i jeszcze przez wiele godzin nie mógł się z nich otrząsnąć. Serce waliło mi w piersi, w głowie mi się kręciło. Musiałam się natychmiast wydostać z tej kawiarni. Brakowało mi powietrza. Przepchałam się między ludźmi, wybiegłam na zalaną słońcem ulicę i popędziłam przed siebie. Mężczyzna z kawiarni to jakiś obłąkaniec, szaleniec. Już nigdy nie chciałam go widzieć.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj