Allison

Ściągam buty i ostrożnie wsuwam palce do jeziora. Woda jest zimna, ale tego właśnie mi trzeba.   Zdejmuję ubranie i rzucam je na brzeg. Wiatr targa włoski na moim karku, udach i łydkach. Dziwnie stać tak nago na dworze. Zakrywam piersi, nagle skrępowana. Brodzę między wysoką trzciną, czuję, jak mnie łaskocze, a potem biorę głęboki wdech i nurkuję. Jest tak zimno, że zapiera mi dech w piersiach. Wypływam na powierzchnię, krztusząc się i oddychając nierówno, aż w końcu ciało przyzwyczaja się do temperatury. Zanurzam głowę i próbuję przeczesać włosy palcami, ale utykają w kołtunach. Mimo to dobrze jest być w wodzie. Odchylam głowę do tyłu i chowam się pod powierzchnię. Filiżanki grzechotały cicho o spodki, gdy pokojówka stawiała je na stole. – Słodzisz? – spytała Amanda, ale już wsypywała mi cukier do filiżanki i mieszała małą srebrną łyżeczką. – Tak, poproszę. Upiłam łyk i zdusiłam obrzydzenie. Kawa była słaba i nieznośnie słodka. Nigdy takiej nie piłam. Przypomniałam sobie ekspres do kawy w kuchni mojej matki. Całe łyżki stołowe mielonej kawy wsypywane do filtra, kapanie kawy z maszyny, jej aromat w powietrzu. Upijam kolejny łyk i odstawiam filiżankę na spodek. Przyzwyczaję się do tego smaku. Tak jak do wszystkiego. – Jak tam plany ślubne? – spytała, po czym, nie czekając na odpowiedź, sięgnęła po oprawiony w skórę kalendarz. – Rozmawiałam z ludźmi z Torrey Pines – oświadczyła, kartkując go. – Mają wolny termin siedemnastego, więc powiedziałam im, żeby go dla nas zarezerwowali. – Posłała nam promienny uśmiech. – Oczywiście to wasza decyzja. Nie chcę się w nic wtrącać. Poczułam narastającą panikę. W ogóle nie rozmawialiśmy jeszcze z Benem o miejscu. Właściwie to o niczym jeszcze nie rozmawialiśmy poza czczym fantazjowaniem o tym, żeby uciec na tropikalną wyspę. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę z mojej naiwności. Ten ślub będzie należał do Amandy. Wierzyć mi się nie chciało, że mogłam się łudzić, iż będzie inaczej. – To na pewno idealny wybór, mamo. – Ben podchwycił moje spojrzenie i puścił do mnie oko, a ja poczułam, że nerwy ustępują. Ślub nie jest taki ważny. Niech Amanda go sobie planuje, co mnie to obchodzi. Ja mam jego. Wszedł David z gazetą pod pachą i siadł do stołu. – Przepraszam za spóźnienie. – Upił łyk kawy z filiżanki, którą podała mu Amanda, i zmarszczył czoło. – Dlaczego, do cholery, nikt w tym domu nie potrafi zaparzyć porządnej kawy? – Właśnie planujemy ślub – odezwała się Amanda. – Zdecydowaliśmy się na Torrey Pines. – Świetnie – odpowiedział David, w ogóle jej nie słuchając. – Ben, pozwól na słówko. Patrzyłyśmy z Amandą, jak wychodzą z pokoju, po czym uśmiechnęłyśmy się do siebie uprzejmie. – Myślałaś już o sukni? W Sabre Springs jest fantastyczna kobieta, która projektuje niesamowite wprost suknie… Słyszałam ich głosy w pokoju obok. Amanda cały czas mówiła. Padały nazwy najlepszych kwiaciarń, najlepszego cateringu i doradców planujących śluby. Kiwałam głową, praktycznie jej nie słuchając. Głosy w pokoju obok stawały się głośniejsze, już sobie odpuścili intonację opadającą. To była kłótnia. Usiłowałam wychwycić jakieś słowa, ale ginęły między sklepieniem a grubymi ścianami domu. Zgodziłam się na żeberka jagnięce jako danie główne i potwierdziłam, że figi owinięte w prosciutto będą idealną przystawką. Rozległ się huk pięści uderzającej w stół i obie podskoczyłyśmy. Drzwi się otworzyły. Z pokoju wyszedł Ben i usiadł obok nas. Widziałam malutkie krople potu tuż pod jego włosami. Drgał mu mięsień szczęki. Jego ojciec nie przyszedł. – A więc? – zagaił Ben, uśmiechając się nieszczerze. – Zaplanowałyście już cały ślub, gdy mnie nie było? – Prawie! – zaszczebiotała Amanda. – Allison będzie taką piękną panną młodą, prawda? Ben ujął moją rękę. – O tak. – Jego lepka od potu dłoń zacisnęła się nieco za mocno na moich palcach. – Będzie olśniewająca. W drodze do domu próbowałam podpytać go o tę rozmowę z ojcem, ale zbył mnie. – To nic takiego – rzucił, muskając mój policzek kciukiem. – Takie tam rodzinne sprawy. Ale widziałam, że znów mu drgnął mięsień szczęki. Zadrapania na całym ciele pieką. Trę, żeby zmyć jakoś brud z ramion, goleni i spomiędzy palców. Szoruję skórę dłonią, drapię resztkami paznokci, ale brud nie chce zejść. Przydałoby się mydło albo ciepły prysznic, a najlepiej jedno i drugie. W końcu się poddaję. Znikam pod wodą, otwieram oczy i widzę błotnistą zieleń. Nade mną słaby blask promieni słonecznych. Myślę o tych długich godzinach, gdy robiłam się na bóstwo. Manicure, pedicure, ścinanie, suszenie, laserowe usuwanie włosów, zabiegi odmładzające. Folie, parówki i detoksy sokami. Chciałam, żeby się mną zachwycano, podziwiano mnie i rozpieszczano – niczym małego kota albo błyskotkę na sklepowej wystawie. Chciałam, żeby wszyscy na mnie patrzyli, i zwykle rzeczywiście patrzyli. Czasem nawet za dużo. A teraz jestem brudna, pokryta ukąszeniami, zadrapaniami i ranami. Nie do poznania. Czuję się tak, jakbym zrzucała kolejną warstwę skóry. Jakby pod nią ukazywało się nowe ciało. Będę nową osobą. Kimś zupełnie innym. Patrzę w niebo na płynące nade mną chmury. Świat jest taki duży, że niemal potrafię zapomnieć o tym, dlaczego tu wylądowałam – o chwili, która strzaskała mój idealny, zamknięty w szkle świat i pchnęła mnie na stos ostrych odłamków. Niemal, a jednak nie do końca.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj