Przesunęłam myszką po reszcie dokumentów, ale albo zostały zastrzeżone, albo zaczernione. Dowiedziałam się tylko tyle, że odstąpiono od postawienia zarzutów Allison i sprawę umorzono. Co ona, na litość boską, wyprawiała? Dlaczego jechała w takim stanie z mężczyzną w moim wieku? Nie rozumiałam też, jak udało jej się z tego wywinąć. Z raportu policjanta wynikało przecież, że sprawa jest oczywista. Odchyliłam się na krześle. Mój Boże, Ally – przemknęło mi przez głowę. – Coś ty sobie w ogóle myślała? – Przepraszam. Podniosłam wzrok i zobaczyłam nad sobą mężczyznę z gęstą siwą czupryną oraz małymi, okrągłymi okularami. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy pani tu może kiedyś pracowała? – Owszem. – Minęły cztery lata, odkąd przeszłam na emeryturę. Zdziwiło mnie, że w ogóle ktoś mnie jeszcze pamięta. – Tak mi się zdawało, że skądś panią znam. Przepraszam, nie pamiętam pani imienia… – Maggie – podpowiedziałam mu. – Maggie, oczywiście. – Uśmiechnął się i kąciki jego oczu się zmarszczyły. Wyglądał na miłego człowieka. – Ja jestem Tony. Miło znów panią widzieć. – I nawzajem – powiedziałam, chociaż za nic nie mogłam sobie go przypomnieć. Z drugiej strony przez tę bibliotekę przewinęło się tylu ludzi, kiedy tu pracowałam, że nie sposób było ich wszystkich pamiętać. – Pozwoli pani? – rzekł i nie czekając na odpowiedź, usiadł na krześle obok. – Kolana – dodał z przepraszającym uśmiechem. – Ostatnimi czasy za wiele nie wytrzymują. Posiedzę godzinę czy dwie i już dłużej nie mogę. Przypomniały mi się te dziwne dolegliwości, które miałam po przebudzeniu; tępy ból w biodrze, jeśli za długo sie działam; chrzęszczenie kostki, kiedy chodziłam. Pochylił się w moją stronę i położył dłonie na udach. – I cóż panią sprowadza z powrotem do Bowdoin? Otaksowałam go wzrokiem. Wyglądał na przyjemnego człowieka, a jednak nie podobało mi się to, że przysiadł się tak bez zaproszenia i zadawał mi osobiste pytania. Wyprostowałam się. – Zepsuł mi się komputer w domu – skłamałam. – Pomyślałam, że póki jest w naprawie, skorzystam z bibliotecznego. – Zapadła cisza i po chwili zorientowałam się, że czeka, aż zadam mu podobne pytanie. – A pan? – bąknęłam niechętnie. – Jest pan tu profesorem czy…? – Ja? O, nie! – Zaśmiał się głośniej, niż wypada w czytelni. – Nie, nie, jestem tylko jednym z tych żałosnych emerytów, którzy wykorzystują swoje zniżki, żeby pochodzić na jakieś zajęcia. – To miło. – Widziałam już takich na tyle dużo, by wiedzieć, że mam przed sobą rozwodnika albo wdowca. Żonaci mężczyźni nie chodzą na żadne zajęcia. Ich żony, owszem, żeby od nich uciec, ale żonaci mężczyźni zwykle siedzą w domu. Wzruszył ramionami. – Zawsze to jakiś sposób na zabicie czasu. Właśnie przerabiam historię sztuki i literaturę francuską. Łatwo nie jest. W przyszłym semestrze zaczynam archeologię. – Bardzo ambitnie. – Odwróciłam się do ekranu z nadzieją, że zrozumie i sobie pójdzie. Poczułam, że się waha. Kątem oka widziałam, że otwiera usta, i już czekałam na następne pytanie, ale je zamknął i wstał. – Cóż – powiedział. – Zostawię panią w spokoju. Chciałem się tylko przywitać. Zawsze żałowałem, że nie przedstawiłem się, kiedy jeszcze tu pani była, a potem nagle pani zniknęła i straciłem szansę. Ale oto pani wróciła. Uniosłam ręce. – Oto wróciłam. Pomachał mi jeszcze i wrócił do siebie. Pożałowałam nagle, że tak obcesowo go potraktowałam. Pewnie był po prostu samotnym człowiekiem, który miał ochotę z kimś porozmawiać. Pewnie był nieszkodliwy. Zerknęłam w stronę jego biurka – Proust, Berger, Maupassant. To dopiero sposób, żeby spędzić lato. Powinnam była być milsza. Odepchnęłam te myśli i skupiłam się znów na ekranie. Miałam przecież zadanie do wykonania. Znalazłam wyszukiwarkę NTSB, czyli Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu, wpisałam dane wypadku Ally i wcisnęłam przycisk „Szukaj”.

Numer identyfikacyjny NTSB: CEN36FA455

14 CFR sekcja 91.: Lotnictwo ogólne

Data wypadku: niedziela, 8 lipca 2018, Electric Peak, Kolorado

Samolot: MOONEY OVATION 3

Poszkodowani: 2 ofiary śmiertelne

Poniższe informacje należy traktować jako wstępne, podlegające zmianom i mogące zawierać błędy. Wszelkie błędy w niniejszym raporcie zostaną poprawione podczas sporządzania ostatecznego raportu. Pracownicy NTSB albo udali się na miejsce wypadku, albo przeprowadzili obszerną analizę sytuacji bez podróżowania na miejsce wypadku, korzystając z danych pochodzących z różnych źródeł, żeby sporządzić raport na temat tego wypadku lotniczego. 8 lipca 2018 roku około godziny 17.00 czasu górskiego samolot Mooney Ovation 3, N65EF, uległ zniszczeniu przez rozbicie i będący skutkiem uderzenia pożar. Podejrzewa się, że w okolicy góry Boreas w Kolorado nastąpiła utrata kontroli nad maszyną. Samolot był zarejestrowany na osobę prywatną, która w chwili wypadku kierowała nim zgodnie z postanowieniami paragrafu 14. Kodeksu Przepisów Federalnych (CFR), sekcja 91., dotyczącymi lotów osobistych. Samolot wystartował z lotniska Chicago Midway International (MDW) i prawdopodobnie kierował się w stronę lotniska Montgomery Field w San Diego w Kalifornii (MYF), skąd wyleciał uprzednio w piątek 6 lipca 2018, choć nie złożono planu lotu. Pilot i pasażer odnieśli rany śmiertelne. Pierwsze uderzenie nastąpiło około trzech metrów na południe od głównego wraku. Znaleziono tam podwozie przednie maszyny. Z pozycji samolotu i punktu uderzenia można wnioskować, że w momencie uderzenia samolot leciał w kierunku wschodnim. Cały samolot został niemal doszczętnie zniszczony w pożarze, który nastąpił w wyniku uderzenia, co znacząco utrudnia odzyskanie czegokolwiek z miejsca wypadku. Udało się odnaleźć szczątki pilota, a rodzina potwierdziła jego tożsamość. W chwili sporządzania niniejszego raportu nie dysponujemy informacjami na temat zwłok pasażera. Wypadek był jednak na tyle poważny, a stan wraku tak zły, że śmierć pasażera jest pewna. Przypuszcza się, że jego ciało zostało wyrzucone z samolotu pod wpływem uderzenia, ale trudne warunki uniemożliwiają pełną analizę sytuacji. Nie znaleziono usterek silnika ani jego części, lecz pożar uniemożliwił pełne przebadanie i przetestowanie elementów składowych napędu. Istnieją poszlaki sugerujące czyjąś obecność na miejscu wypadku, zanim dotarli tam pracownicy NTSB, ale wydaje się, że były to miejscowe dzikie zwierzęta. O godzinie 16.00 czasu górskiego lokalna obserwacja pogody dla góry Boreas była następująca: kierunek wiatru 340°; prędkość wiatru 9 węzłów; widoczność 15 kilometrów; niebo czyste; temperatura 22°C; punkt rosy –4°C; odczyt wysokościomierza 1023,03 hPa. Nie przypuszcza się, żeby pogoda mogła być czynnikiem, który doprowadził do wypadku. Na miejscu wypadku znaleziono telefon marki iPhone z aplikacją ForeFlight. Telefon ten został wysłany do laboratorium NTSB do dalszej analizy. Odsunęłam się od ekranu. A więc znaleźli zwłoki Bena. Shannon i Jim z pewnością o tym wiedzieli, tylko postanowili mi na razie nie mówić. Pewnie, żeby nie robić mi nadziei. Z raportu wynikało jasno, że NTSB zakłada, iż Ally nie żyje, chociaż nie znaleziono jej ciała. Znów przeczytałam ten fragment. „Wyrzucone z samolotu pod wpływem uderzenia”. „Dzikie zwierzęta”. Nie chciałam sobie tego wyobrażać, ale oczywiście te obrazy same stanęły mi przed oczami – jeden po drugim. „Śmierć pasażera jest pewna”. Wpatrywałam się w te słowa, aż zaczęły mi się zamazywać przed oczami. A naszyjnik? Przecież go znaleźli. Jakim cudem znaleźli naszyjnik, ale nie ją? Skoro znaleźli jego ciało, to jego rodzice już wiedzą. Państwo Gardnerowie. Czy spędzali dużo czasu z Ally? Czy dobrze ją znali? Muszę z nimi porozmawiać. Muszę dowiedzieć się, co wiedzą. Wstałam za szybko i pokój zawirował. – Maggie? Nic ci nie jest? Podniosłam wzrok. To Tony spoglądał na mnie zza swojego biurka. Minę miał zatroskaną. Pomachałam do niego uspokajająco i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Zieleń trawnika była zamazana. Tyle dzieciaków – siedzących na trawie, spacerujących dwójkami, głowy pochylone, paplające, roześmiane. Boże, jacy oni wszyscy młodzi. Czy wszyscy oni ukrywają swe prawdziwe życie przed rodzicami? Czy jeżdżą do domu na ferie, siedzą przy stole, jedzą posiłki, które ugotowały im matki, śmieją się z dowcipów ojców, a tymczasem cały czas skrywają swoje tajemnice? W chacie zrobiło się ciemno. Dwaj mężczyźni podnieśli wzrok i zobaczyli, że ktoś stoi w drzwiach. Jego wielkie ciało blokowało promienie słoneczne. Wyczuł smród ich strachu, zanim w ogóle przekroczył próg. – To wasza rudera? – Nie pańska sprawa. – Zadam to pytanie jeszcze tylko raz. Gapili się na Mężczyznę. Nie uszło jego uwagi, że temu niższemu zaczęły się trząść ręce. – No, nasza. Kłamali, ale było mu wszystko jedno. Nie jego sprawa. – Widzieliście tu ostatnio kogoś? Kobietę? Mały uśmiechnął się, ukazując rząd zepsutych, żółtych zębów. Mężczyzna odwrócił wzrok. Nie znosił braku higieny. – No ba. Całe stadko supermodelek. Właśnie je pan przegapił. Duży milczał. W jednej dłoni trzymał puszkę z fasolą, w drugiej widelec i aż do tej chwili był skupiony na posiłku. Teraz jednak spiorunował małego wzrokiem. – Zamknij się, Bill. Mężczyzna zrobił krok w ich stronę i zauważył, że mały drgnął. Mały pies dużo szczeka – pomyślał. – Posłuchaj rady przyjaciela, Bill. Pytam jeszcze raz: widzieliście tu jakąś kobietę? Duży włożył widelec do puszki, odstawił ją na podłogę i wstał. Mężczyzna zrobił kolejny krok. – Siadaj – rozkazał. Duży uniósł ręce. – Nie chcę żadnych kłopotów. – To siadaj. Duży podniósł swoją puszkę fasoli i usiadł. – Ktoś tu był. Nie wiem, czy kobieta, czy mężczyzna, ale zniknęło nam parę rzeczy. Mężczyzna nawet nie mrugnął. – Jakie rzeczy? – Puszki z żarciem. Mały nóż myśliwski. Nic takiego. Mały poruszył się na krześle i wydał jakiś dźwięk. Ni to śmiech, ni to stęknięcie. Mężczyzna skupił na nim wzrok. – Masz coś do powiedzenia? – Ten skurwysyn zabrał moją strzelbę. Duży zasłonił sobie oczy dłonią. – Bill – jęknął. Mężczyzna znów spojrzał na dużego. – Dlaczego nie chciałeś powiedzieć mi o strzelbie? Duży wzruszył ramionami, ale Mężczyzna widział, że już się poci. – Nie pańska strzelba, to co panu do tego. Mężczyzna zrobił kolejny krok w jego stronę i pochylił się tak, że miał teraz oczy na poziomie oczu dużego. Czuł smród fasoli w jego oddechu. I jeszcze coś kwaśnego, jakby drożdżowego. – Nie będziesz mi mówił, o co mogę pytać, a o co nie. Cisza. Duży przymknął oczy. – Na podłodze było kilka włosów. Długich. Zauważyłem je, kiedy sprzątaliśmy ten bałagan. – Jakiego koloru? – Żółtego. – Znaczy: blond? Mały zachichotał nerwowo. Mężczyzna zacisnął pięść. – Tak, blond. – Coś jeszcze?   Obaj pokręcili głowami. Mężczyzna wyobraził sobie, jaki dźwięk wydałyby ich czaszki, gdyby o siebie uderzyły. Kość o kość. – Chyba nie. Mężczyzna się wyprostował. Duży odetchnął z ulgą. – Jeśli jeszcze coś sobie przypomnicie, zadzwońcie do mnie. Podał im wizytówkę. Grubymi czarnymi cyframi wydruko wany był na niej jakiś numer. Mały wziął ją do ręki, przeczytał i zmarszczył brwi. – Tu nie ma żadnego nazwiska. Jak mamy pana nazywać? Mężczyzna wyciągnął rękę i chwycił małego za szyję. Wystarczy ścisnąć – pomyślał. – Ścisnąć i będzie po wszystkim. Ale wtedy musiałby jeszcze zająć się dużym, a potem trzeba by po sobie posprzątać. A szef powiedział, że nie chce żadnego bałaganu. Puścił. Mały zaczął masować gardło. – Nijak. W ogóle nie musicie mnie nazywać. Odwrócił się i wyszedł, a chatkę znów wypełniło słońce, oślepiając tych dwóch, którzy w niej zostali.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj