Tom Sweterlitsch w fabułę powieści sci-fi Świat miniony wkomponował między innymi morderstwo, porwanie, podróż w czasie i katastrofalny koniec ludzkości.  Powieść ukaże się nakładem Domu Wydawniczego Rebis już 4 czerwca. Poniżej możecie zapoznać się z obszernym fragmentem z początku Świata minionego. Autorem przekładu jest Mirosław P. Jabłoński.

FRAGMENT

Ostrzeżono ją, że ujrzy rzeczy, których jej umysł nie pojmie. W martwym lesie, w zimie, w niekończącej się nigdy zimie stały drzewa poczerniałe od ognia i pokryte lodem, kilka pni leżało przewróconych, zwęglone gałęzie tworzyły koronkowy wzór. Godzinami szła przez obszar martwych sosen, ale kombinezon kosmiczny zapewniał jej ciepło, cienki strój, który dawał swobodę ruchów pozwalającą posuwać się naprzód. Skafander był pomarańczowy, kolor dla kursantów, gdyż była to jej pierwsza wyprawa w daleką przyszłość Ziemi. Wszędzie, w każdym kierunku, w którym patrzyła, widziała zwarzone mrozem niebo i zaśnieżone podłoże zasłane krzyżującymi się pniami obalonych drzew. Nie było słońc – bladego dysku Słońca, jakie znała, oraz jaskrawego promieniowania fenomenu, który jej instruktor nazwał Białą Dziurą. Niegdyś to była Wirginia Zachodnia. Odeszła daleko od bazy i martwiła się coraz bardziej, czy znajdzie drogę powrotną do quadlandera, żeby zdążyć na czas podjęcia. Dozymetr pokazywał poziom jej napromieniowania, kolorowa plama, która w ciągu ostatnich kilku godzin zmieniła barwę z jasnej zieleni do zieloności rzęsy wodnej. Została zainfekowana przez to miejsce, którego powietrze i glebę zanieczyszczały opary metalu, cząsteczki na tyle małe, żeby wniknąć przez kombinezon do jej organizmu. KTNy, nazwał je jej instruktor; kwantowo tunelowane nanocząsteczki, powiedział. Zapytała go, czy KTNy są jak rój robotów, ale odparł, żeby myśleć o nich raczej jak o raku – zagnieżdżają się w mikrotubulach jej komórek, a kiedy znajdzie się ich tam wystarczająco dużo, będzie stracona. Nie chodzi o śmierć, rozwinął, niedokładnie; powiedział jej, że zobaczy, co KTNy robią z ludzkim ciałem, ale że jej intuicja może odrzucić tę wizję, że może być pełna obrzydzenia i poczuć gwałtowną potrzebę „odwidzenia”. Jedno ze spalonych drzew stało nadal, naga sosna okryta korą zbielałego popiołu, a kiedy minęła białe drzewo, krajobraz wokół niej się zmienił. Wciąż znajdowała się w lesie, ale drzewa nie były już spalone i przewrócone. Teraz sosny rosły bujnie, zielone, chociaż obsypane śniegiem. Lód przygiął gałęzie odległych chojaków, niewyraźnych za kurtyną śniegu. Jak się tutaj znalazłam? Obejrzała się; żadnych śladów, nawet jej własnych. Zabłądziłam. Przepychała się między iglastymi gałęziami, wyczerpana brnięciem przez zaspy. Minęła kolejne spalone drzewo, identyczne jak to, które widziała wcześniej, martwe, ze szkieletami spalonych gałęzi. A może to była ta sama sosna? Kręcę się w kółko, pomyślała. Przechodząc nad korzeniami i kamieniami, ześlizgując się po śniegu, starając się wypatrzyć coś znajomego, jakąś charakterystyczną cechę krajobrazu, przecisnęła się przez przerwę między drzewami i wyszła na polanę, na brzeg czarnej rzeki. Krzyknęła na widok ukrzyżowanej kobiety.
Źródło: Rebis
Ukrzyżowano ją do góry nogami, ale nie było krzyża; wisiała w powietrzu, unosząc się nad czarną wodą. Ogień płonął wokół jej nadgarstków i kostek nóg. Klatka piersiowa była rozciągnięta, wypukła, ciało skarlałe, wychudzone do stopnia zagłodzenia, nogi pokrywały czarne smugi gangreny. Twarz była sina, fioletowa kałużą napływającej do niej krwi, a włosy, jasnoblond, zwisały tak, że dotykały powierzchni wody. W ukrzyżowanej kobiecie rozpoznała samą siebie i osunęła się na kolana na brzegu czarnej rzeki. Sztuczka KTNów, pomyślała. To było odrażające, ta niedorzeczność. Są we mnie, każą mi widzieć te rzeczy… Ogarnęła ją panika na myśl, że KTNy gromadzą się w jej komórkach, w mózgu, ale mimo to zrozumiała, że to nie jest halucynacja, że ukrzyżowana kobieta jest realna, równie rzeczywista jak ona sama, jak rzeka, lód i drzewa. Pomyślała, żeby ją odciąć, ale perspektywa dotknięcia wiszącej przerażała ją. Jej dozymetr zmienił barwę z zielonej na musztardowożółtą, a ona ruszyła biegiem, aktywując sygnał podjęcia, próbując przypomnieć sobie położenie miejsca ewakuacji, ale las otaczający rzekę był obcy, a ona zagubiona. Potykając się w śniegu, zawróciła w stronę, z której przyszła, jak się jej zdawało, smagana przez lodowaty wiatr. Minęła kolejne białe drzewo, identyczne jak pozostałe; albo nie, to musiało być to samo… Spalona sosna o korze z białego popiołu. Żółć dozymetru pociemniała do barwy czerwonawej gliny. Nie, nie, nie, pomyślała, biegnąc znowu, nurkując pod chwytającymi ją gałęziami. Dozymetr rozbłysnął jaskrawą czerwienią. Poczuła mdłości i upadła, przytłoczona ciężarem własnej krwi. Poczołgała się między drzewami i przekonała się, że dotarła ponownie na polanę na brzegu czarnej rzeki, w miejsce swojego ukrzyżowania, ale teraz widziała tam tysiące ciał wiszących do góry nogami wzdłuż biegu rzeki, nadzy mężczyźni i kobiety krzyczący w świetle dwóch słońc. – Co się dzieje? – zapytała na głos, nie zwracając się do nikogo konkretnego.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj