Mamy dla was początek powieści sci-fi pod tytułem Świat miniony. Premiera już za dwa dni.
Wzrok jej pomroczniał, walczyła o oddech. Kiedy ujrzała na niebie błyski, pomyślała, że być może traci przytomność, ale to były światła jednego z quadlanderów, modułu o nazwie Tezeusz. Sygnał podjęcia, pomyślała, jestem uratowana. Quadlander podskoczył kilka razy na polanie, zanim osiadł na lodzie.
– Tutaj – powiedziała słabym głosem. Próbowała krzyknąć: – Tutaj jestem.
Z włazu wygramolili się dwaj mężczyźni w kombinezonach kosmicznych oliwkowej barwy, noszonych przez członków marynarki, i widziała, że podchodzą do rzeki.
– Tutaj – powtórzyła, ale przybyli znajdowali się zbyt daleko, żeby ją usłyszeć.
Usiłowała wyczołgać się spoza linii drzew, chciała pobiec w stronę tamtych ludzi, ale była zbyt słaba, żeby się podnieść. Widziała, że mężczyźni brodzą w rzece zanurzeni po pas, ujrzała, że ściągają z powietrza ukrzyżowaną kobietę, biorą ją w kołyskę ramion. Owinęli ją w grube koce.
– Nie, jestem tutaj, tutaj – powiedziała, ale widziała, że wnoszą ukrzyżowaną, inne wcielenie jej samej, na pokład lądownika.
– Jestem tutaj – powtórzyła. – Proszę.
Jej dozymetr ściemniał do barwy błotnistego brązu; następny będzie śmiertelny odcień czerni. Zamknęła oczy i czekała.
Potężne szarpnięcie silników sprawiło, że odzyskała przytomność i poznała, gdzie się znajduje – w kapsule quadlandera, pojęła, mając nadgarstki i kostki nóg przywiązane do koi, a głowę i kark chronione przez wyściełany stabilizator. Była odrętwiała, miała dreszcze, a przykrywające ją koce były przytroczone w rogach. Przyśpieszenie związane ze startem zmalało, poczuła nieważkość.
– Proszę – odezwała się. – Zawróćcie. Jestem tam na dole, wróćcie, proszę, nie zostawiajcie mnie…
– Wszystko w porządku, jesteś bezpieczna – zapewnił ją instruktor, lecąc przez kapsułę do jej posłania. Był mężczyzną dużo starszym od niej, o srebrzystych włosach, chociaż niebieskie oczy sprawiały wrażenie młodych. Kiedy sprawdzał jej puls, dłonie miał delikatne i miękkie. – Nadgarstki i kostki stóp będą cię mocno bolały – stwierdził. – Nie wiem, jak byłaś spętana, ale doznałaś oparzeń. Ucierpiałaś na skutek wychłodzenia, masz rozległe odmrożenia. Hipotermia.
– Macie niewłaściwe ciało – powiedziała, przypominając sobie, że w jakiś sposób widziała samą siebie w pomarańczowym kombinezonie kursantki czołgającą się wzdłuż linii drzew. – Musisz mi uwierzyć. Wciąż jestem tam na dole. Proszę, nie zostawiajcie mnie…
– Nie, jesteś z powrotem na Tezeuszu – odparł instruktor. – Znaleźliśmy cię w lesie.
Miał na sobie niebieskie spodenki gimnastyczne, białe podkolanówki oraz szary Tshirt NCIS.
– Jesteś zdezorientowana – dodał. – KTNy mieszają ci w głowie. Masz je we krwi. Ich stężenie w twoim organizmie osiągnęło niebezpieczny poziom.
– Nie rozumiem – odparła, usiłując sobie przypomnieć, ale umysł miała ociężały. – Co mam w sobie? Nie wiem, co to są KTNy.
Zęby jej dzwoniły, ciało drżało. Przenikliwy ból torturował kończyny, jasne strzały nerwobólów, ale palce rąk i nóg miała zdrętwiałe. Przypomniała sobie, że pozbyła się kombinezonu kosmicznego przy rzece, zrzuciła ubranie. Pamiętała lód palący jej barki, powodujący bąble. Pamiętała ogień na nadgarstkach i kostkach nóg. Pamiętała, że godzinami wisiała do góry nogami nad płynącą czarną wodą, całymi dniami może. Modliła się o śmierć, kiedy ujrzała samą siebie wyłaniającą się spoza sosen.
– Nie rozumiem – powiedziała, płacząc z bólu.
– W tej chwili naszym głównym zmartwieniem są hipotermia i odmrożenia – stwierdził instruktor, podlatując bliżej jej stóp i odwijając róg pledu, żeby sprawdzić jej stan. – Och, Shannon – westchnął. – Och…
Uniosła głowę i zobaczyła, że stopy ma fioletowoczarne i spuchnięte, a wokół łuszczy się żółtawa skóra.
– Boże, nie. Och, Boże, nie – powiedziała i w stanie szoku wydało się jej, że te stopy należą do kogoś innego, że są cudze, nie jej. Ktoś włożył między palce kawałki gazy. Po lewej nodze wspinały się fioletowe smugi. Instruktor potarł jej stopy wilgotną myjką, ale nie czuła wody, nawet kiedy jej bąble, wyciśnięte z materiału, spłynęły po palcach i odleciały, wirując w powietrzu niczym szklane paciorki.
– Twój umysł ucierpiał, pamięć mogła zostać zaburzona skutkiem wychłodzenia – powiedział. – Porucznik Stillwell i mat Alexis uratowali cię i ustabilizowali twój stan. Nie jesteś już tam, jesteś tutaj. Jesteś teraz bezpieczna.
– Nie wiem, kim są tamci ludzie – odparła.
Nazwiska nic jej nie mówiły. Quadlandera pilotował porucznik Ruddiker wraz z matem Lee; o ile wiedziała, nie istniał żaden Stillwell. Wypukły iluminator ujmował w ramę Ziemię, odległą teraz, marmurowo białą, pełną mgieł i lodu. Rozmyślała o swoim ciele, które umierało na dole w dziczy, nadal w kombinezonie kosmicznym, ale widziała, że jej skafander jest zamknięty w jednej z szafek kapsuły, jaskrawopomarańczowy, jak kurtka myśliwska. Co się ze mną dzieje, do diabła? Chociaż nadgarstki i kostki nóg spowijały bandaże pachnące maścią, czuła, że skóra ją piecze, jak polewana kwasem.
– To boli – poskarżyła się. – Bardzo boli. – Zawiadomiliśmy lekarzy, że cię wieziemy – poinformował ją instruktor. – Są gotowi zająć się tobą, gdy tylko zadokujemy do statku.
– Co… co to było, tam na dole? Co mi się stało? – zapytała. – Wisiałam. Wszyscy oni…
– Widziałaś ukrzyżowanych ludzi wiszących wzdłuż rzeki – odparł. – Też ich widywałem podczas wielokrotnych podróży, kiedy badałem Terminusa. Nazywamy ich „wisielcami”. Krzyżują ich KTNy. Ukrzyżowały ciebie.
– Powiedziałeś, że mam je we krwi. Pozbądźcie się ich, wydobądźcie je ze mnie…
– Shannon, przechodziłem przez to, nie da się ich pozbyć.
Mówiliśmy o tym na szkoleniu. Sądziłem, że jesteś gotowa.
Ostrzegałem cię przed nimi.
– Nie, nigdy tego nie zrobiłeś – zaprzeczyła, wysilając się, żeby się skupić pomimo bólu, rwącego pieczenia nadgarstków.
Jej wspomnienia były zagmatwane, splątane… Pamiętała, że podróżowała do Głębokiego Czasu na USS Williamie McKinleyu, do roku 2199, albo do jednej z nieskończonych możliwości roku 2199, na odległość niemal dwustu lat. Kiedy tam przybyli, nad Ziemią wisiała blada radiacja, lśniąc niczym drugie słońce; cała załoga była zdumiona. Nikt nie wiedział, czym było to blade lśnienie. Nikt jej nie ostrzegł przed KTNami ani nie poinformował o wisielcach. – Mówiłeś, że zabierasz mnie do domu, to wszystko, co kiedykolwiek powiedziałeś.
– Shannon – odezwał się bezradnie instruktor. Ponownie przetarł myjką jej stopy. – Nie wiem, co powiedzieć. Hipotermia… może powodować amnezję. Możliwe, że kiedy dojdziesz do siebie…
– Spotkanie z Williamem McKinleyem. Przygotować się do dokowania – rozległo się z głośnika.
Nie poznała tego głosu. Pamiętała gnającą pod nią czarną wodę. Spojrzała ponownie na swoje stopy. Prawa odzyskała nieco naturalnych barw, ale palce lewej były nadal czarne, a linie ciągnące się w górę nogi pociemniały. Na ten widok poczuła mdłości.
– Czym one są? Czym są KTNy? Co jest w moim organizmie? – zapytała, walcząc z oszołomieniem. – Mam gdzieś, że ci się wydaje, że już to przerabialiśmy.
– Nie wiemy, skąd przybyły ani czego chcą – odparł instruktor. – Może nie chcą niczego. Kwantowo tunelowane nanocząsteczki. Uważamy, że pochodzą z innego wymiaru, że przeszły przez Białą Dziurę, to drugie słońce, które widziałaś. Kiedyś, w naszej przyszłości. Powodują zdarzenie, które nazywamy Terminusem.
– Ukrzyżowania.
– Chwila, w której ludzkość przestaje się liczyć – powiedział instruktor. – Nikt nie zostaje przy życiu. W każdym razie nie w konwencjonalnym znaczeniu tego słowa. Istnieją wisielcy, ale są także uciekinierzy. Miliony uciekających wielkimi grupami, póki ich ciała nie ulegną dezintegracji albo nie rzucą się do oceanu, żeby utonąć. Niektórzy kopią doły i kładą się na dnie. Inni stoją z twarzami uniesionymi do nieba, a ich usta wypełnia płynne srebro. Tworzą ludzkie łańcuchy na plażach i wykonują to, co nazywamy kalisteniką.
– Dlaczego?
– Nie wiemy, dlaczego ani w jakim celu. Może cel nie istnieje.
– Ale to jest jedynie pewna wersja przyszłości – stwierdziła, wyobrażając sobie, że KTNy w swojej krwi odczuwa jak pasożyty. – To tylko jedna z nieskończonych możliwości. Istnieją więc inne możliwości, inne przyszłości. Terminus nie musi nastąpić.
– Terminus kładzie się cieniem na przyszłości naszego gatunku – odparł jej instruktor. – Wszystkie linie czasowe, które odwiedziliśmy, kończą się Terminusem. On się przybliża. Na początku oceniliśmy to zdarzenie na rok 2666, ale następni podróżnicy, którzy go doświadczyli, stwierdzili, że przesunął się do roku 2456. A potem jeszcze bliżej, do 2121. Widzisz, Terminus jest jak spadające na nas ostrze gilotyny. Nasza marynarka i jej flota otrzymały zadanie znalezienia drogi wyjścia z tego cienia, a naszym powołaniem jest wspierać marynarkę. Wszystko, czego cię nauczę, wszystko, co ujrzysz, ma na celu pomóc naszemu gatunkowi uniknąć Terminusa. Musimy znaleźć drogę wyjścia z cienia.
– Co jeszcze zobaczę?
– Kres wszystkiego.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h