Żyjemy w wyjątkowym kraju. Bocianie gniazda, posrebrzane żytem pola, bursztynowy świerzop, droga na Ostrołękę. Robert Lewandowski, Wisława Szymborska, rodacy pod skoczniami narciarskimi czy na wakacjach w Grecji. A to Polska właśnie, gdzie Deadpool w rodzimym box office dostaje baty od Maćka Stuhra, Tomka Karolaka i ich Planeta Singli. Jesteśmy trochę jak ten życiowy samotnik na tle innych państw, przynajmniej w kwestii stosunku do filmu. Mamy swoje przyzwyczajenia, których nie poświęcimy za nic w świecie. W okolicach różnego rodzaju świąt omijamy kina szerokim łukiem, a nasze artystyczne gusta trudno niekiedy zrozumieć. Zapewne ktoś dostrzeże w tym oznakę niezależności. Problem pojawia się w momencie, w którym zdamy sobie sprawę, że ta polska wędrówka pod prąd wpływa na kształt tego, co i kiedy chcą nam zaoferować dystrybutorzy filmowi. Już lada moment premiera filmu Batman v Superman: Dawn of Justice, ale oczekiwanie potrwa u nas niestety nieco dłużej niż w innych krajach. Światowa premiera filmu opowiadającego historię starcia dwóch największych ikon komiksu odbędzie się 20 marca w Los Angeles. Trzy dni później zadebiutuje on m.in. w Finlandii, po czterech dniach w takich krajach jak Irak, Kazachstan czy Macedonia, a po pięciu w Kambodży, Rumunii i Wietnamie. Jedynie Filipiny ociągają się z powitaniem Batmana i Supermana w swoich kinach – herosi nadciągną do nich 26 marca. Minie tydzień. Internet będzie pękał w szwach od recenzji, spoilerów i prywatnych opinii na temat filmu. Przeżyjemy Wielkanoc, oblejemy się wiadrem wody i wreszcie w piątek, 1 kwietnia, Polacy dojrzą na horyzoncie świt sprawiedliwości. Na papierze wygląda to jak najgorszy żart primaaprilisowy. Tak źle, że gorzej jest tylko w Urugwaju, Paragwaju, Panamie i Ekwadorze, gdzie kinomani na superbohaterów poczekają do 5 maja. Powodem takiego stanu rzeczy jest dostrzegalne od wielu lat w okolicy Wielkanocy błędne koło, w które wpadają dystrybutorzy filmowi wraz z widzami.
źródło: materiały prasowe
Pierwsi bowiem uparcie dowodzą, że gdy w domach Polaków trwają świąteczne przygotowania, rodacy do kin wybierają się niechętnie, przedkładając nad kulturalne ubogacenie spędzanie czasu z bliskimi i rodzinne spacery. W sukurs dystrybutorom przez długi czas przychodziła statystyka obrazująca mizerną skalę zainteresowania Polaków filmami w okresach odpoczynku od pracy. Zdarzały się lata, w których frekwencja w kinach w czasie wielkanocnego weekendu tylko nieznacznie przekraczała 50 tysięcy sprzedanych biletów ogółem. Stąd też Batman z Supermanem będą musieli poczekać, zanim na stałe wylądują w Warszawie, Krakowie, Poznaniu itd. – najpierw mieszkańcy kraju nad Wisłą będą musieli oderwać się od świątecznego stołu. W przeciwnym wypadku rodzimi dystrybutorzy popełniliby finansowe harakiri. Problem polega na tym, że karmią się oni statystykami, Polacy zaś ich ofertą i tak w koło Macieju, doprowadzając do stanu, w którym widzowie nie mają de facto w czym wybierać w okresie wielkanocnym. W ciągu ostatnich pięciu lat w Wielkie Piątki w kinach zadebiutowało łącznie… sześć filmów, z czego jedyny, który znany jest szerszej publiczności, został oszpecony absurdalnym tytułem: Still Alice (tak jakby motyl miał przywodzić na myśl wiosenne skojarzenia). Takie zawieszenie kinowych debiutów w okresie wielkanocnym trwa w Polsce od wielu lat. Wcześniej analogiczna sytuacja miała miejsce przy okazji Bożego Narodzenia – trend zmienił się w ostatnim czasie dzięki hobbitowej trylogii i Star Wars: The Force Awakens. My, widzowie, zaczęliśmy uświadamiać dystrybutorów, że kultura kinowa powoli w nas ewoluuje i jesteśmy w stanie zmieniać swoje nawyki. Co więcej, pojawiła się nawet cała rzesza trybunów ludowych, których wspólnym wysiłkiem udało się sprawić, że premiera przygód Kylo Rena i spółki miała miejsce tydzień wcześniej, niż początkowo zaplanowano. Mimo to kinowi decydenci nie dali się nabrać i nie uwierzyli w nasze zbiorowe zainteresowanie Batmanem i Supermanem. Herosi muszą ustąpić pola wyrastającym jeszcze z religijnych korzeni kraju i duchowego samodoskonalenia postawom i zachowaniom. Jest to o tyle zaskakujące, że z każdym kolejnym rokiem w Polsce wzrasta odsetek niepraktykujących, a w krajach, w których katolicyzm jest potęgą (Brazylia, Meksyk, Filipiny), nikt nie ma problemu z kolizją premiery Świtu sprawiedliwości i Wielkanocy. Jasne – mieszka tam o wiele więcej ludzi niż w naszym państwie. Z drugiej strony procent tych, których nie stać na bilet, jest zdecydowanie większy. Wydaje się jednak, że odwleczona o tydzień premiera komiksowego filmu jest częścią większego problemu, związanego z dystrybucją kinową w Polsce. Temat powraca jak bumerang na przełomie grudnia i stycznia każdego roku, gdy tradycją stał się już internetowy wyciek filmów pretendujących do Oscara. Zazwyczaj jest tak, że pojawiają się one w naszym kraju z poślizgiem, na co wszyscy narzekamy, a piewcy legalnego dostępu do kultury podnoszą larum na temat wątpliwego prawnie zapoznawania się Polaków z oscarowymi dziełami. Na subtelny Room czekamy do 26 lutego, a na intrygującą Carol o tydzień dłużej. Tracą na tym dystrybutorzy, tracą widzowie, a problem uderza jeszcze w momencie, gdy zdamy sobie sprawę, że niektóre z docenionych przez Akademię filmów mają u nas swoją przedpremierę np. w czasie American Film Festival we Wrocławiu czy Camerimage w Bydgoszczy Zanim jednak oskarżymy decydentów o budowanie nam całościowego obrazu kina dwóch prędkości, postarajmy się zrozumieć ich stanowisko, proces dystrybucji filmowej jest bowiem tak złożony, jak tylko się da. W ogromnej większości przypadków ci, którzy chcą zakupić dany film, muszą zrobić to na podstawie zapoznania się ze… scenariuszem. Po zestawieniu go z budżetem, obsadą, reżyserem i producentem tworzą karkołomną układankę i obliczają potencjalne zainteresowanie nią Polaków. Zdarza się też tak, że amerykańscy magnaci świata filmowego celowo grają na zwłokę, opóźniając premiery filmów w innych krajach. Dystrybutor musi bowiem odpowiednio przygotować się logistycznie – mieć narzędzia promocyjne, ze zwiastunem i plakatami na czele, a także czas na zrobienie napisów. Zazwyczaj trwa to kilka dni, jednak zdarzają się sytuacje, w których producent decyduje się wysłać kopię filmu w ostatnim momencie, testując cierpliwość tłumaczy i nie tylko ich. Wiąże się to na pewno z wciąż obecnym w Stanach Zjednoczonych schematem myślenia o Polakach: dla wielu Amerykanów jesteśmy nadal częścią bloku Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie o wycieki łatwo, więc nie ma co ryzykować z wcześniejszym udostępnieniem kopii. Obawa partnerów zza Wielkiej Wody rośnie jeszcze, gdy patrzą oni na statystyki piractwa i obecność w tych zestawieniach rodzimych internautów. Ponownie wchodzimy w błędne koło („ściągam, bo nie mam dostępu” – „nie masz dostępu, bo ściągasz”), jednak to temat na zupełnie inną historię.
Źródło: Empire
Nie zmienia to jednak faktu, że premiery oscarowych filmów odbywają się w naszym kraju w znaczącej większości zdecydowanie za późno. Przekłada się to na podejście do tematu dystrybutorów: rokrocznie odnotowują oni nie tak wielkie zainteresowanie faworytami Akademii, na jakie można byłoby początkowo liczyć. Cóż jednak począć, skoro od kilku do kilkudziesięciu tysięcy Polaków mogło wcześniej zapoznać się z takim filmem jak The Revenant? Im dłuższy okres do premiery, tym większa chęć zobaczenia go wcześniej. Kolejne błędne koło. Dochodzi tu jeszcze fakt, że rodzimi dystrybutorzy (z niejasnych przyczyn lub po prostu takich, o których nie wypada informować szerokiej publiki) niejednokrotnie podchodzą do tematu polskiej premiery w sposób zagadkowy. Dallas Buyers Club debiutował w naszych kinach prawie dwa miesiące po marszu w kinach… łotewskich. Jeszcze bardziej niejasna sytuacja pojawia się w przypadku każdej z części Hobbita, którego Polacy oglądali dwa bądź trzy tygodnie po mieszkańcach Nikaragui (The Hobbit: The Battle of the Five Armies) czy Bośni i Hercegowiny (The Hobbit: The Desolation of Smaug). Całe szczęście, że interesujących obrazów, które w ogóle nie wchodzą do naszych kin, jest stosunkowo mało, choć przecież wszyscy lubujemy się w tworzeniu ich rankingów. Wracamy tutaj do przypadku Batmana, istnieje bowiem silna przesłanka, że rodzimi dystrybutorzy wychodzą z założenia, iż w okresie Wielkiego Tygodnia i od 10 grudnia do Bożego Narodzenia Polacy nie zajmują się niczym innym niż przygotowywaniem świątecznych potraw. Nie pomoże tu nam także płynący zewsząd fakt, że rodacy stale się bogacą i te kilkanaście złotych na film mogą jednak w swej kieszeni znaleźć. Dystrybutorzy mają zbyt wiele do stracenia, by ryzykować. Rodzi to jednak kolejny problem: hermetyczny sposób myślenia o kinowych nawykach Polaków przekłada się na nasze filmowe upodobania. Tę patową sytuację wypadałoby powolnymi krokami rozwiązać, mając na uwadze tak wszelkie prawa rządzące kinowym biznesem, jak i potrzeby klientów-widzów. Problem wydaje się rozwojowy, dlatego jesteśmy ciekawi Waszego zdania. Dajcie nam znać, czy warto w ogóle łamać tego typu schematy i starać się o premierę takich filmów jak Batman v Superman: Dawn of Justice wcześniej, nawet jeśli miałaby ona zachodzić na czas świąteczny. Może w Waszej opinii zdążyliśmy się już zmienić w kinowych przyzwyczajeniach i jesteśmy w stanie wesprzeć finansowo dystrybutorów, gdyby decydowali się na ryzykowne kroki w ustalaniu harmonogramu debiutów? Czy Waszym zdaniem cała rzecz rozbija się o tytuł filmu, a Batman i Superman nadal nie będą w stanie przyciągnąć do kin rzeszy fanów? Choć błędne koła premier kinowych w naszym kraju zdają się stale zamykać, to chyba najwyższa pora, by rozważyć, jak można je na nowo otworzyć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj