W mojej samotnej i z góry przegranej bitwie o sprawiedliwość, postanowiłem przyjrzeć się dywizji Disneya, która przyniosła mu spektakularne profity w bardzo krótkim czasie - Lucasfilm, na którego czele stanęła była współpracownica Stevena Spielberga i George’a Lucasa, Kathleen Kennedy. Jej pierwsza produkcja, Epizod VII Gwiezdnych Wojen, Przebudzenie Mocy, była chyba najbardziej wyczekiwanym filmem od czasu Mrocznego widma i zarobiła ponad 2 miliardy dolarów, w czasach gdy jeszcze 2 miliardy nie były czymś tak oczywistym jak pstryknięcie palcami Thanosa. Film uzyskał fantastyczne recenzje i ogólne zadowolenie fanów, nawet tych, którzy troszkę narzekali na podobieństwa do Nowej nadziei. Świat odetchnął z ulgą – może ten Disney nie jest taki zły, może niepotrzebnie się martwiliśmy, może George wiedział, co robi, i zostawił swoje dziecko w dobrych rękach? Tak myślało wielu fanów, a wyniki finansowe połączone z dobrymi recenzjami dawały nadzieję na nowe życie dla Gwiezdnych Wojen, które dotychczas nierozerwalnie kojarzyły się nam tylko z Georgem Lucasem. Kolejna produkcja, Łotr 1, była również sukcesem, przynoszącym ponad miliard wpływu przy bardzo entuzjastycznych recenzjach krytyków i fanów. Wszystko zdawało się iść wciąż w dobrym kierunku. Pierwszym zwiastunem zmiany stał się Ostatni Jedi, osobno nawet dobry film, który jednak z niewiadomych przyczyn, przekreślił i odciął się prawie od wszystkiego, co zostało zapowiedziane w Przebudzeniu Mocy, wyśmiewając teorie fanów i traktując ukochane przez nich postacie w sposób dla wielu haniebny, wprowadzając też charakterystyczny dla produkcji Marvela styl humoru, który nijak pasował do klimatu Star Wars. Pomimo wysokich przychodów globalnych na poziomie 1,3 miliarda USD i zachwytu krytyków, głos niezadowolenia fanów stał się głośny, skupiając się głównie na atakach, często personalnych - w kierunku reżysera i scenarzysty filmu, Riana Johnsona. Nawet odgrywający postać Luke’a Skywalkera Mark Hamill nie potrafił często powstrzymać się w mediach społecznościowych i wywiadach od sarkazmu i wbijania szpilek w kierunek, jaki obrała fabuła Ostatniego Jedi i grana przez niego postać. Wielu youtuberów zajmujących się tematyką Star Wars zaczęło nawoływać do bojkotu kolejnego filmu Han Solo: Gwiezdne wojny – historie, traktującego o przygodach legendarnego kosmicznego awanturnika. Problemy na planie związane z odtwórcą roli głównej, zwolnienie reżyserów i przyjście Rona Howarda, który ponoć zmienił ponad 70% filmu, do tego liczne głosy, że Han Solo to Harrison Ford i tylko on – nie wiadomo, co tak naprawdę przyczyniło się do klapy filmu i jego bardzo małego zarobku, ale był to jasny sygnał dla Disneya, że w Lucasfilm czas na zmiany; ci wewnątrz firmy, którzy myśleli, że można zrobić ze Star Wars drugie Kinowe Uniwersum Marvela, wypuszczając po dwa filmy rocznie, byli w błędzie. Całe zamieszanie spowodowało tylko emocjonalne odklejenie się od marki grupy wieloletnich fanów, którym ciężko było wykrzesać szczerą radość na widok zwiastuna produkcji Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie, ostatniego epizodu Gwiezdnej Sagi, zapowiedzianego na grudzień tego roku. Rzeczywistość oczywiście zweryfikuje to, czy to tylko drobne drgania, które nie przyniosą żadnej straty, czy też mamy do czynienia z faktycznym zmniejszeniem zainteresowania Gwiezdnymi Wojnami. Wszystko w nadmiarze może się znudzić.
Źródło: Marvel
+24 więcej
Tak wracamy do mojego przyjaciela. „Nie czekam już na X-Menów, wiem dokładnie, w jakim kierunku to zmierza, oni będą identyczni jak reszta MCU, spłyceni i zabawni” - mówi mi zmartwiony po seansie Spider-Man: Daleko od domu. Mam identyczne obawy jak on, jako fan serii filmowej X-Men, która choć była nierówna, miała swój urok i styl. Tyle że ja jestem bardziej miłośnikiem DC. Kiedy jednak fan Marvela i czytelnik komiksów X-Men mówi mi, że nie czeka na ich nową inkarnację od współczesnego Midasa filmu, Kevina Feige, to jest to dość mocny sygnał, że coś zaczyna zgrzytać. Rozglądając się i rozmawiając z ludźmi można przeczytać i usłyszeć co raz więcej głosów zawodu, które pojawiły się już po premierze Kapitan Marvel, postaci, która dla Feige stała się „najważniejszą bohaterką w całym MCU”, tylko dlatego, że Wonder Woman odniosła wcześniej ogromny sukces. Kapitan Marvel więc, 21. film w uniwersum Marvela, robi bezwstydny retcon, każąc fanom przejść do porządku dziennego nad faktem, że teraz wprowadzona bocznymi drzwiami postać była inspiracją dla stworzenia nazwy Avengers, a Nick Fury stracił swoje oko przez kota. Kosmicznego kota, ale nadal kota. Co by nie powiedzieć o Kapitan Marvel, film ten i tak wypada lepiej niż mocno średni i nudny zapychacz Ant-Man i Osa, przystawka do Avengers: Koniec gry, które gdyby było dziczyzną z pyzami polanym tłustym sosem, drugi Ant-Man byłby leżącym obok na talerzu, lekko zwiędłym pomidorkiem. To oczywiste, że wszyscy czekaliśmy na danie główne, ale Marvel przyzwyczaił nas do jakości wyższej niż średnie przystawki. Problem w tym, że większości widzów to nie przeszkadza.
fot. Disney
Jestem coraz bliżej, przed oczami widzę cel. Mój wierny, wyimaginowany koń pędzi, mój oręż lśni i jest gotowy, by zatopić się w ciele Lewiatana, jakim jest Disney. Mój cios pada jak pytanie - po co się starać i podnosić poprzeczkę, jeśli widzom wystarcza to, co dostają i nieważne dla nich, czy to piąty, dziesiąty czy trzydziesty już taki sam film w uniwersum? Albo kolejny remake czegoś, co już widzieliśmy. Albo kolejna część sagi, która nigdy nie dorówna swoim poprzednikom. „Formuła się sprawdza, więc dlaczego ją zmieniać?” – tak myśli zapewne wielu. „Ryzyko i eksperymenty mogą okazać się nieopłacalne, lepiej zostawić wszystko takim, jakie jest” – tak być może myślą szefowie Disneya. Jak dotąd, po latach nadal nie widać, by rynek był przesycony superbohaterami; jakimś cudem nadal chcemy ich oglądać i szturmujemy kina za każdym razem, gdy pojawia się kolejny heros. Sytuacja wygląda identycznie w przypadku Gwiezdnych Wojen i nowych wersji bajek. Czy są niepotrzebne? Być może, ale to nie zmienia faktu, że chodzimy na nie do kina, masowo. Nie miejmy jednak złudzeń, prędzej czy później nawet to nam się znudzi, a tempo tego zmęczenia zależy od różnorodności. Jasne, że można opychać się całe życie schabowym, ale jak wielu chciałoby tak żyć, bez żadnej wariacji, innych smaków, tylko ziemniaczki, surówka i ten kotlet w panierce, do końca świata. Jeśli Disney chce utrzymać zainteresowanie swoimi produkcjami na stałym wysokim poziomie, połączonym z dobrymi recenzjami i opiniami, w każdej ze swoich dywizji, musi zacząć eksperymentować, stosować odważne ruchy, odrzucić wygodną strefę komfortu i zrozumieć, że tak w przypadku superbohaterów, przygód w odległej galaktyce i świecie animacji, potrzebujemy nowości i świeżości, inaczej stracimy zainteresowanie. Otwieram oczy leżąc na ziemi, słońce pali mnie w twarz. Monstrum w kształcie Myszki Miki zniknęło, okazało się kolejnym nieistniejącym wiatrakiem. Wstaję, otrzepuję się z brudu. Przychodzi otrzeźwienie i zaczynam widzieć też drugą stronę medalu. Wbrew pozorom nie wszystko jest takie złe i mroczne. Dzięki wykupieniu katalogu 20th Century Fox, Disney zyskał prawa do wielu kultowych franczyz, ale nie jest przesądzone, że zrobi z nimi coś strasznego lub zamrozi na tysiąc lat; równie dobrze może w sposób fantastyczny reaktywować Obcego, Predatora czy wspomnianych X-Menów, wbrew wszelkim obawom największych sceptyków. Przed nami kolejne części Avatara, który będzie teraz rywalizował w Box Office z produkcjami z tej samej stajni. Goszczący od kilku dni na ekranach Stuber to pierwszy od dawna film z kategorią R dystrybuowany przez Disneya. Dobrze zapowiadają się także inne tegoroczne premiery, Ad Astra: Ku gwiazdom i Le Mans '66. Obie części Deadpoola były dużym sukcesem, może i na tym polu powstaną dobre pomysły, bez potrzeby ugrzecznienia tej postaci pod trzynastolatków. Być może Disney za sprawą dywizji Fox stanie się bardziej różnorodny i właśnie otwarty na eksperymenty. Może Marvel zaprezentuje na nadchodzącym Comic-Conie w San Diego rzeczy wprost niesamowite, odważne i świeże, oddalając efekt zmęczenia i wzbudzając nowo narodzony entuzjazm. Może Epizod IX Gwiezdnych Wojen będzie fantastyczny i sprawi, że fani znów zapłoną żywym ogniem i nową miłością do marki. Może widzowie przestaną chodzić do kina na nowe wersje Króla Lwa i Pinokia, a Disney dostrzeże, że nie tędy droga i zacznie bardziej się starać? Jeśli nie, będę zmuszony osiodłać konia, przywdziać sfatygowaną zbroję i znów ruszyć do nierównego boju.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj