Niedziela

W niedzielę wszystko zaczęło się od kolejnego panelu Jensena, jak już wspomniałam, opóźnionego o godzinę. Przebojem okazał się hełm i tarcza Kapitana Ameryki oraz opowieść o męczeniu Mishy na planie. Kolejny panel poprowadzili Felicia, Osric i Greyston, którzy połączyli siły, bo powinni mieć oddzielne panele. Greystona niemal nie pamiętałam (kto pamięta jednego z wampirów z "Alex, Annie, Alexis, Ann", ręka do góry), ale okazał się całkiem niezłym kawałkiem ciacha. Po nich wystąpił Misha, opowiadający o Random Acts, Castielu i aktorach podkładających głos w dubbingu, Jim z cudownymi historiami z planu, Richard i Mark, którzy wciągnęli na scenę Roberta Singera, a na koniec Jensen i Misha. To był panel marzeń – chłopaki dali z siebie wszystko, nawet koszulki (mam na myśli Jensena, który niechcący podniósł t-shirta z ptaszyskiem, by wytrzeć twarz po rozlanym „soku jabłkowym”, czego chwilę później srogo pożałował), a pod koniec, kiedy zaczęły się dzikie tańce z Felicią udającą włoską tancerkę z Milano i tanecznym wkraczaniem na scenę kolejnych członków ekipy (Jensen wywijał zarówno z Robem, jak i z Osriciem), śmiałam się tak, że nie mogłam przestać. [video-browser playlist="" suggest=""] Jednakże – po kolei. Na porannym panelu Jensen był jeszcze bardziej niewyspany (jeśli to możliwe) niż dnia poprzedniego, ale czerwona krata koszuli dodawała mu energii. Ulubioną piosenką z supernaturalowych pozostaje „Renegade” Styxu z odcinka "Nightshift". Śmiał się, że wykupienie nowych „starych” piosenek sporo kosztuje. Wspomniał o ulubionej knajpie w Austin (Tortis?) i że woli piwo od wina, choć potrafi sączyć jedną butelkę przez całą imprezę. Był pod wrażeniem szczegółów z serialu zapamiętywanych przez fandom. Na niezbyt mądre pytanie, jak czułby się Dean, gdyby zabił Sama, a ten pojawił się z powrotem na początku nowego sezonu, odparł, że raczej niezbyt dobrze, tym bardziej że Sam rozłożyłby ręce i spytał „Co to miało być?”. Pożalił się, że demon!Dean nie lubi ciasta, woli bardziej podstawowe przyjemności, takie jak kobiety i alkohol. Co napawa go dumą w Deanie? Wciąż walczy, stara się znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Nakładanie makijażu specjalnego (typu Czyściec) trwa o wiele dłużej, ze trzy godziny (zwykły - pół godziny), a choć lubi ludzi od makijażu, nie przepada za trzygodzinnym siedzeniem w bezruchu. Z makijażu przeszedł do efektów specjalnych, a przede wszystkim do bryzgania krwią i wybuchów. Opowiedział zabawną anegdotę (dla kogo zabawną, dla tego zabawną, bo nam włosy zjeżyły się na głowie), jak kiedyś, gdy miał ściąć głowę wampirowi (przecież to zwykły wtorek), ustawiono wokół niego butle ze sztuczną krwią pod takim ciśnieniem, że kiedy na niego chlapnęło, prawie urwało mu brwi. Stwierdził, że był cały we krwi jak Carrie. Od tego czasu biorą mały pędzelek, maczają we krwi i delikatnie skrapiają mu twarz (co pokazał plastycznie, z odpowiednimi efektami dźwiękowymi). [video-browser playlist="703999" suggest=""] Dołożył opowieść o tym, jak palił kości w krypcie i był trochę zdziwiony, dlaczego spece ustawiają tyle pojemników z materiałem łatwopalnym, ale wierzył im na słowo, że wiedzą, co czynią, po czym odpalił zapalniczkę, a eksplozja sięgnęła mikrofonu zawieszonego nad trumną i niemal spaliła mu włosy. Po wszystkim chłopaki od efektów specjalnych stwierdzili, że jednak dali tego i owego trochę za dużo. Naprawdę? Poproszony przez fankę, puścił się w dzikie tany (ale zaznaczył, że jej za to nie lubi), tańcując do „Should I Stay or Should I Go” i dopytując się, co właściwie powinien zrobić – zostać czy sobie pójść. Trzeba przyznać, że jest skoczny jak piłeczka pingpongowa. Przymierzył maskę i malutką tarczę Kapitana Ameryki z „placu zabaw” na scenie i wyglądał w nich, cóż, uroczo. Przyznał, że czasami scenarzyści są zbyt „okrutni” dla Deana, ale tylko raz porządnie się zdenerwował. Zaprezentował „figle”, jakie stosuje na Mishy, przede wszystkim parodiując wymianę zdań mruczandem dwoma ochrypłymi głosami (potem potrzebują tabletek na obolałe gardła) i pokazując małe, niewinne minki, które robi, kiedy kamera na niego nie patrzy i którymi rozśmiesza Mishę do łez, chociaż ten próbuje się powstrzymać. Nikt nie byłby w stanie oprzeć się tym minkom… [video-browser playlist="704000" suggest=""] Na wspólnym panelu Felicii, Osrica i Greystona (który wciąż mylił mi się z Greystokiem, Tarzanem, legendą władcy małp, a który jest całkiem fajny i pięknie opowiada o malutkiej wysepce u wybrzeża Kanady, na której się wychował) rozmawiano o rodzajach zarostu (Felicia nie może patrzeć na wikingowską brodę Jasona, bo zastanawia się, co jadł na obiad i czy to jeszcze tam gdzieś zostało, Grayston lubi kępkowate patchy, a Osric proste, choć jego własny zarost sterczy zawadiacko). Poproszono Greystona, by zdjął koszulkę, co podobno obiecał komuś przy autografach (pokazał kawałek ciała, ale zniechęcił do dalszych poczynań, udając, że wyciąga sobie kłębuszek z pępka). Pokazywał również, jak paraduje się w manginie, czyli ochraniaczu na klejnoty, który spycha wszystko, co męskie, między nogi (za to jaki widok ma się od tyłu!). Jedynym poważniejszym akcentem była wypowiedź Felicii o serialach, które pozwalają wygrać się aktorkom nie tyle pięknym i atrakcyjnym, ale po prostu dobrym. Mówiąc o ewentualnym powrocie do serialu, Osric stwierdził, że już jest duchem. Felicia zażyczyła sobie powrotu jako blada dziewoja z krwawą plamą na piersi (koniecznie z wyciętą koszulą, żeby było lepiej widać), a Greyston, jako że ścięto mu głowę, pokazywał, jak będzie przechadzał się z ową głową w ręce i będzie miał niezły zasięg widzenia. [video-browser playlist="704001" suggest=""] Misha na początek opowiedział, jak to dostał karteczkę z hotelu, że w jego pokoju znaleziono mnóstwo pieniędzy. Pytał, szukał, miał nadzieję, po czym dostał drugą karteczkę z wieścią, że pierwszą dostał przez pomyłkę. Poopowiadał nieco o działalności charytatywnej, Random Acts, Haiti i zakładaniu nowej szkoły w Nikaragui (choć śmiał się, że nowe miejsca wybiera poprzez rzut strzałką w mapę świata). Jako że w niedzielę obchodzono Dzień Przeciw Homofobii, przyznał, że dla niego to emocjonalne, że na Zachodzie to wciąż problem, ale zmienia się na lepsze. Poza tym "gay" po angielsku oznacza zarówno "gej", jak i "szczęśliwy", a w serialach i filmach pojawiają się coraz to nowe postacie LGBT, i to nie zarysowywane w sposób karykaturalny. Poudawał, że gra flamenco na gitarze do ognistego podkładu, zaprezentował walkę anielskim ostrzem (z braku anielskiego ostrza, którego nikt nie miał na sali, wykorzystał atrapę Pierwszego Ostrza). Wsparł Jareda, twierdząc, że dwa lata temu był w podobnym miejscu. Pochwalił reżyserię Bena Edlunda, doskonale prowadzącego Castiela i pięknie rysującego nawet podczas rozmowy. Z wartości wybrał dla samego siebie wolność, a dla Castiela - miłość i przynależność. Dom Castiela jest na Ziemi czy w Niebie? Jest różnica między posiadaniem domu a „stalkerstwem”, ale tak, jego dom jest na Ziemi. Obiecał, że opublikuje wycięte sceny z nakręconego przez siebie mockumentary z planu, które początkowo uznali za przedstawiające ich w zbyt strasznym świetle. W Castielu lubi to, że teraz bardziej rozumie ludzi, ale nadal jest nieco „wyalienowany społecznie”. Sympatyczna była opowieść o aktorach dubbingujących podkładających głos pod Castiela w innych krajach – spotkał m.in. dubbingującego w Hiszpanii (cieniutki głosik, który go zbił z pantałyku) i we Włoszech (bas). [video-browser playlist="704005" suggest=""] Jim okazał się przemiłym, inteligentnym rozmówcą i trochę głupio, że część słuchaczy opuściła audytorium, kiedy tylko skończył się panel z Jensenem. Zapytany o to, co stało się między Bobbym a Rufusem w Omaha, odparł, że nie ma pojęcia, bo tego nigdy nie opisano, i dodał, że współpraca z aktorem grającym Rufusa była wariacka, bo tamten uwielbiał wstawiać swoje teksty i nigdy nie było wiadomo, z czym wyskoczy – nawet w scenie, w której Bobby go zabija (kierowany przez robaka Khana), zamiast umrzeć po cichutku, wołał Bobby’ego i dopytywał się, co się wydarzyło w Omaha. Biorąc pod uwagę, że Bobby z Nieba zobaczył Castiela po raz pierwszy od momentu, kiedy Lewiatany rozerwały go na strzępy, śmiał się, że Bobby jest stoikiem i przyjął jego powrót ze spokojem - „Oj, Cas wrócił. Znowu” - albo podglądał ze swojej chmurki, co się dzieje na Ziemi. Jego ulubionym filmem pozostaje „Searches” Forda z Johnem Waynem, który zawsze oglądali z ojcem bez początku i nigdy nie wiedzieli, jak się nazywa, a teraz okazuje się, że jest w dziesiątce najlepszych filmów w Stanach. Czy tęskni za czasami bez aniołów? Oczywiście, przecież wtedy Bobby żył. Rada dla Bobby’ego? Zostaw Lewiatany Samowi i Deanowi, a na poważniej – ceń każdą chwilę z rodziną, czyli chłopakami, bo nie potrwa wiecznie. A najlepiej – nie całuj Crowleya. Spytano go, czy na planie pili i piją alkohol, jako że Bobby’ego często można było zobaczyć ze szklaneczką whisky, ale ze smutkiem przyznał, że nie, nie piją alkoholu, a herbatę lub wodę z Dr Pepperem, bo biorąc pod uwagę liczbę ujęć, to gdyby pili prawdziwą whisky, pod koniec byliby nieco niekomunikatywni, a sceny by nie było. Nie oparł się, by nie dorzucić, że poza kamerami co nieco piją, zwłaszcza wyższa część obsady. Cieszył się, odkrywając, że jako aktor z "Supernatural" zyskał pewną „władzę”. Teraz, gdy w internecie (na przykład na swoim blogu) wspomni o jakiejś organizacji charytatywnej, natychmiast zyskuje ona wiele dotacji (mówił na przykładzie niewielkiej fundacji na rzecz Indian Cherokee, która zyskała fundusze na zakup koców i cieplejszych ubrań). Aktorzy to tylko aktorzy, nie leczą raka, ale kiedyś był nieznany (znała go tylko własna matka), a teraz może pomóc w leczeniu tegoż raka. Na panelu Richarda i Marka (na którym Mark krążył trochę mniej niż zwykle) panowie wybierali dzień, który chcieliby przeżyć po sto razy – Richard wybrał dzień narodzin syna, a Mark tu i teraz, niedzielę na JIB 6, a co gorsza, stał przy fance zadającej owo pytanie i zmuszał ją do powtarzania go chyba z 4 razy, podczas gdy Richard i on odpowiadali to samo. Taka malutka pętla czasowa w praktyce. Richard opowiedział o „nagiej” przebieżce Matta Cohena, którą nagrywali jako „Kings of Con”, a obaj zastanawiali się, co by było, gdyby Crowley i Gabriel spotkali się na planie, po czym znienacka zaprosili na scenę Roberta Singera i wypytywali go, w jaki sposób wybrano Marka na Crowleya. Robert wyznał, że często idą za głosem fandomu i dlatego niektóre postacie zostają w serialu o wiele dłużej, niż to planowano - tak było w przypadku Bobby’ego, Gabriela, Charlie i Crowleya. Mimo wypytywania nie dowiedzieliśmy się, czy Chuck jest Bogiem. [video-browser playlist="704007" suggest=""] Panel Jensena i Mishy był niezapomniany – panowie dali z siebie wszystko, a nawet jeszcze więcej. Albo Jensen zdołał się w międzyczasie zdrzemnąć, albo przedziwnym sposobem zregenerował siły, bo wprost tryskał humorem i energią. Obaj opowiadali o „destrukcyjnym” aspekcie charakteru Jareda, który niechcący i jak najbardziej chcący robi za Godzillę na planie. Jensen określił go mianem „man child with female hair” i opowiedział, jak w opuszczonym domu Jared rozbił cegłą starannie przygotowane okna, po czym Jensen mu dopomógł, a na pytanie oburzonych scenografów, czyja to wina, wskazał na przyjaciela. Misha twierdził, że Jared torturuje go jak zawodowiec, a Jensen tylko robi miny, co i tak wystarcza. Najpierw namawia go, by nie zwracał uwagi na Jareda, tylko patrzył na niego, a później… Jak to określił, przygarnia ranne zwierzę, rannego ptaszka, udaje, że go przytuli, a potem miażdży. Mieliśmy mały pokaz rodzajów tortur wykonywanych na Mishy, który świetnie parodiował samego siebie ("wyciągnąłem cię z otchłani"), a wyciągnięty na scenę Osric (później eM przyznała się, że to ona go wypchnęła) w zielonej peruce ("zgubiłem beanie") udawał Jareda, który dźga Mishę patykiem po nogach i kroczu, podczas gdy Jensen udawał samego siebie robiącego miny. Jensen zaprezentował również „męski” sposób robienia sobie selfie (dopytując się z oburzeniem, skąd w Rzymie ta mania selfie stick, czyli wysięgników, dzięki którym można robić sobie lepsze selfie – faktycznie, jest ich pełno, oszaleć można): opuszczasz rękę coraz niżej i niżej, po czym odkładasz telefon i po prostu nie robisz sobie selfie. Jedna z fanek przekazała im pozdrowienia od swojej babci, która może nie do końca kontaktuje, ale kazała pozdrowić zielonookiego pasikonika (green-eyed grasshopper) i niebieskookiego słodziaka (blue-eyed cutie patootie). W międzyczasie Jensen strasznym głosem zażądał doniesienia na scenę „soku jabłkowego”, którym zapewne była mocna whisky (he, he, z pierwszej ręki od eM i Danieli wiemy, że była to whisky), zdjął koszulę w kratę (zostając w szarym t-shircie z ptaszyskiem) przy aplauzie publiczności, a Misha uspakajał tłum i mówił, że z tymi piskami powinniśmy poczekać, aż zabiorą się za zdejmowanie spodni. Jensen psotnie przez chwilę manipulował przy klamrze od paska, ale odpuścił, za to składał koszulę w schludną kostkę, obwiązywał się nią w pasie, a na koniec pozwolił sobie ją odwiązać i zabrać dziewczynie ze staffu, stojącej przy krawędzi sceny – wyglądało to… bardzo apetycznie. [video-browser playlist="704008" suggest=""] Otrzymali od Danieli wielgachny czek dla Random Acts i wielki rękopis z podziękowaniami za 10 lat "Supernatural" – wciągnęli Danielę na scenę, bo sami bali się otworzyć paczki, obawiając się brokatu (to kwestia ewolucji, jak zaznaczył Misha). Mimo to trochę brokatu jednak trafiło i na Mishę, i na Jensena (który zasłaniał się przed Danielą i brokatem malutką tarczą Kapitana Ameryki, ale i tak dotknęła go ręka sprawiedliwości, a poprawił Misha, który później cofał się przez nim z popłochem w oczach, przepraszając i żądając, by nie patrzył się na niego „takimi oczyma”). Tarcza Kapitana Ameryki pofrunęła na salę, po czym Misha namówił Jensena na jazdę na malutkim rowerku (Jensen położył palce na ustach, żeby publiczność nie wygadała się, że już na nim jeździł i potrafi, a nam i tak zamarło serce, bo Misha ustawił rowerek tuż przy krawędzi sceny). Potem obaj bawili się w serso - jedno z kółek trafiło na stolik i przewróciło bezcenny „sok jabłkowy”, więc rzucili się nurzać w nim palce i zlizywać prosto ze stolika. Jensen popełnił błąd, odruchowo unosząc skraj koszulki, by wytrzeć usta, i odsłaniając się prawie aż po obojczyk – trwało to sekundę, ale zdążyło zostać uwiecznione przez kilkanaście paparazzich. Biedny Jensen z rozpaczy tłukł się pięściami po głowie, a Misha śmiał, że jednym ruchem nadgarstka właśnie sprzedał Jus in Bello 2016. Na pytanie o to, co denerwuje go w Jensenie, Misha odparł, że cała jego osobowość, a tak naprawdę – nic (taaa, a rozśmieszanie na planie?). Jensen na pytanie, jakiego koloru smoka by ujeżdżał, ostrzeżony przez spytanego o to samo na indywidualnym panelu w sobotę Mishę, by właściwie traktował słowo „ujeżdżanie”, odparł, że wybrałby smoka z „Gry o tron”, wielkiego, strasznego, niszczycielskiego i oczywiście czarnego, na co Misha użalił się, że nie będzie pasował do wybranego przez niego różowego. Niewiadomym sposobem rozmowa dwóch atrakcyjnych mężczyzn przeszła na zmienianie pieluch u dzieci – Misha pokazywał, jak reagował na podobne okropieństwo, nim urodziły mu się własne dzieci, a z jaką nonszalancją reaguje teraz; Jensen przyznał, że do tej pory ma opory i „rozbrajanie miny” zostawia Danneel. W tym momencie od strony pytających pojawiła się Felicia i straszliwym włoskim akcentem przedstawiła się jako tancerka z Milano, która chciałaby zobaczyć ich tańczących. Misha i Jensen zatańczyli „monkey dance”. [video-browser playlist="704010" suggest=""] Odpowiedzieli też na pytanie o fanfiki ("wszystko, co inspiruje Was, inspiruje i nas"), Jensen przyznał, że Dean jest pod wpływem Piętna, ale się nie podda, chociaż nie chce wsparcia (ale i tak je ma - czy chce, czy nie), a później chłopakom udało się ściągnąć na scenę wciąż udającą tancerkę z Milano Felicię, rozbrzmiała muzyka baletowa, Felicia ruszyła w pląsy, Misha ruszył z Felicią, łącznie z podnoszeniem (okropnie krzywym), później i Jensen ruszył z Felicią w tany w obręczy hula hop, a jeszcze później, przy nadal rozbrzmiewającej muzyce klasycznej, rozochocony i roztańczony Jensen złapał Roba i wykonał nim twista z podnoszeniem, złapał Osrica, który niemal wszedł mu na głowę i zrobili kilka obrotów (nogi Osrica zahaczone o biodra Jensena), po czym zamierzył się na łapanie Tahmoha, ale ten na szczęście minął go i sam wykonał piękny baletowy skok. Oglądając te wszystkie tany, śmiałam się do rozpuku, zginając w pół (nie ja jedna). Po chwili na scenę wkroczył Richard, Robert, Mark i Jim, zagrało „Carry on…”, rozpoczęło się szaleństwo ceremonii zakończenia JIB 6, wszyscy wstali, klaskali, piszczeli i śpiewali. Zakończenie było prawdziwie energetyczne, wariackie, szalone, cudowne. [video-browser playlist="704011" suggest=""] A to jeszcze nie był koniec, bo część z nas, która zostawała dłużej, całym sercem wierzyła, że Jensen i reszta ekipy pojawią się na poniedziałkowym koncercie Roba i Jasona w Jailbreaku, bo Jensen powiedział „maybe”, co w jego ustach oznacza „na pewno”. No i zostałyśmy na niedzielnym koncercie Roba w Hiltonie, a Rob był słodki jak melasa i popijał czerwone wino. Wokal ma nieco histeryczny, ale fajnie się go słucha - ot, połączenie country, bluesa i popu. Między zakończeniem paneli a koncertem polegiwałyśmy w pokoju u eM, ellaine i Ewy, popijając wino, zagryzając paluszkami chlebowymi i zawzięcie dyskutując, rzecz jasna, o "Supernatural". Mania taka.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj