"Crazy, Stupid, Love."

Bardzo długo miałam spore opory przed obejrzeniem tego filmu, bo wydawał mi się kolejną głupiutką komedią romantyczną. Nic bardziej mylnego! Zgoda, jest tu stereotypowy przystojniak-playboy (Ryan Gosling), który ostatecznie poznaje tę jedyną (Emma Stone), ale cała historia jest mniej wydumana i prawdziwsza niż przeciętne romansidło. Scen wartych cytowania jest tu co najmniej kilkanaście (do moich ulubionych należy pierwsza „randka” Hanny i Jacoba), a grande finale może przyprawić o kolkę ze śmiechu. Zgoda, Ryan jest trochę za śliczny, ale przynajmniej zostaje mu to wypomniane. [video-browser playlist="728226" suggest=""]

"Death at a Funeral"

Pogrzeby i wesela mają to do siebie, że są wielkim zgromadzeniem krewnych i powinowatych, którzy widują się tylko przy takich okazjach. „Zgon na pogrzebie” perfekcyjnie wygrywa ten stary motyw - to prawdziwa jazda bez trzymanki w brytyjskim stylu. Zaczyna się od dostarczenia złej trumny, a potem jest tylko śmieszniej. Narzeczony na haju, wredna teściowa, rodzinna tajemnica i karzeł. Czego chcieć więcej? Uwaga - unikać amerykańskiego remake'a! [video-browser playlist="728231" suggest=""]

"Little Miss Sunshine"

Ponoć z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Powiedzenie to wydaje się być szczególnie prawdziwe, jeśli chodzi o rodzinę Hooverów: zbieraninę ludzi, którzy wydają się nijak ze sobą nie dogadywać ani do siebie nie pasować. Ale gdy nagle okazuje się, że Olive, najmłodsza z klanu Hooverów, rzutem na taśmę zakwalifikowała się do wyborów małej miss, wszyscy stają na wysokości zadania, aby pomóc dziewczynce spełnić marzenie. Zabawnych sytuacji jest tu bez liku i pewnie niejeden widz potrafi w tym ironicznym odbiciu dostrzec członków własnej rodziny. Ostatnia sekwencja jest tak zaraźliwe optymistyczna i radosna, że ładuje pozytywną energią co najmniej na tydzień. [video-browser playlist="728232" suggest=""]

"Garden State"

Chyba najlepszy film, w którym nic się nie dzieje, obok trylogii Linklatera. Jest to też debiut reżyserski Zacha Braffa - i to od razu bardzo udany. Skromna i spontaniczna opowieść przypomni, że życie co prawda nie jest usłane różami, ale przecież zawsze można robić coś, czego nikt inny na świecie nie wykonuje w danej sekundzie, żeby trochę poprawić sobie humor. Natalie Portman powinna sobie przypomnieć ten film, zobaczyć, jak świetnie wychodzą jej role w małych produkcjach, i wreszcie nauczyć się, że od wielkich blockbusterów powinna się trzymać z daleka. [video-browser playlist="728234" suggest=""]

"About a Boy"

Do tego filmu mam ogromną słabość, bo jest po prostu uroczy. Hugh Grant w najlepszej formie oraz fantastyczna Toni Collette tworzą niesamowitą parę na ekranie. Grant sprawdza się świetnie w roli egoistycznego obiboka, który uczy się wrażliwości od mieszkającego po sąsiedzku dziesięciolatka. Poprawia humor co najmniej tak dobrze jak „Mała Miss”. [video-browser playlist="728235" suggest=""]
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj