Rok 2002. Odkodowane pasmo Canal+ i reklama serialu „24”. Od tego się zaczęło. Poniżej możecie zapoznać się z moją dość osobistą listą 10 seriali, do których mam ogromny sentyment. Nie są to hitowe produkcje dla koneserów ze stacji kablowych. Gdy zaczynałem oglądać amerykańskie seriale, kablówki dopiero raczkowały, a jedyną liczącą się stacją było HBO. Patrząc z perspektywy czasu, w 2002 roku amerykańska telewizja nie potrzebowała stacji kablowych, bowiem w zwykłych sieciówkach, takich jak FOX, pokazywano sceny, które dziś przeszłyby tylko w kablówce. Nie przeczę – byłem świadkiem tego, jak amerykańska telewizja się rozwarstwia. To, co w sieciówkach oglądamy dziś, w żadnym wypadku nie przypomina tego, co można było znaleźć 10 lat temu. Poniższa lista tytułów tylko to potwierdza. Znajdują się na niej produkcje zakończone w odpowiedni sposób, ale są też takie, których koniec pozostawiał wielki niedosyt. Mój serialowy gust nie wyrabiał się na klasykach typu „The Sopranos” czy „The Wire” - do tych produkcji dochodziłem nieco później, ale oglądanie seriali, które wymieniam poniżej, pozwoliło mi z czasem docenić jakość produkcji z telewizji kablowej. Dziś publikuję więc dziesiątkę seriali, do których z perspektywy tych kilkunastu serialowych lat mam największy sentyment. I żeby było jasne – nie uważam, że są to najlepsze seriale, jakie obejrzałem. W żadnym wypadku (no, może poza przygodami Jacka Bauera).

"24"

Superprodukcja stacji FOX z Kieferem Sutherlandem w Polsce pojawiła się stosunkowo szybko (jak na tamte lata), bo już we wrześniu 2002 roku, czyli 12 miesięcy po amerykańskiej premierze. Co prawda tylko na dodatkowo płatnym Canal+, ale to właśnie C+ odpowiada za moją pierwszą styczność z przygodami Jacka Bauera. Warto przypomnieć, że rok później emisję rozpoczął Polsat. "24" urzekły mnie zarówno tematyką, jak i unikalnym sposobem opowiadania historii. Pamiętajcie też, że "24" to serial, który w swoich pierwszych sezonach był dość brutalny i zupełnie nie pasuje do dzisiejszych standardów amerykańskiej telewizji ogólnodostępnej (za to świetnie do kablówek). Po łącznie 9 sezonach (razem z "24: Live Another Day") z pełną świadomością stwierdzam, że lepszego serialu akcji w amerykańskiej telewizji nie było i nie ma. Do tego grona aspirować może jedynie "Strike Back", ale produkcja Cinemax stawia na widowiskowość kosztem fabuły i realizmu. "24" były też serialem, który idealnie wpisał się w wydarzenia, jakie miały miejsce w Nowym Jorku 11 września 2001 roku. Przez odważne podejście do terroryzmu i dzięki unikatowej formie opowiadania historii przygody Jacka Bauera były (i są nadal) tak popularne.

[video-browser playlist="755469" suggest=""]

Twórcy "24 godzin" - Howard Gordon i Alex Gansa - z powodzeniem kontynuują swoją pracę przy "Homeland", który w 5. sezonie mocno przypomina ich dawną produkcję (wiele odniesień można było znaleźć również w poprzednich sezonach). Z kolei stacja FOX cały czas zapowiada, że nowy sezon "24" powstanie, ale już bez Kiefera Sutherlanda. I jestem jak najbardziej za! "24 godziny" mają bowiem to, czego nie ma żaden inny serial na świecie - zegar odliczający kolejne sekundy, co wyróżnia go na tle innych produkcji. Ta formuła nigdy nie się zestarzeje. Pozostaje więc tylko liczyć, że FOX prędzej czy później zabierze się za kontynuację z nowymi aktorami. Na koniec dodam, że sezony 1-8 "24 godzin" widziałem po 3 razy i kolejny rewatch mam już w planach, choć nie wiem, kiedy znajdę na niego czas...

 "Lost"

Jeden z największych hitów amerykańskiej telewizji, który również w Polsce miał ogromną liczbę fanów. Głównie dzięki Telewizji Polskiej, która nowe odcinki pokazywała o dobrej porze (czwartki 20:20, po 2 odcinki) na antenie TVP1, średnio rok po amerykańskiej premierze. Warto jednak pamiętać, że znacznie szybciej "Lost" można było oglądać na kanale AXN, który produkcję ABC od początku pokazywał z kilkumiesięcznym poślizgiem w stosunku do USA. "Lost" mieli w sobie magię, której do dziś próżno szukać w innych amerykańskich serialach. Dopiero od niedawna coś takiego jestem w stanie odnajdywać w "The Leftovers", za których odpowiada nie kto inny, a sam Damon Lindelof. "Zagubieni" mieli swoje wady, pod względem fabularnym Lindelof i Cuse nie uciągnęli historii w 3 finałowych sezonach (gdy w procesie produkcyjnym nie brał już udziału J.J. Abrams). Ale do dziś nie ma drugiego takiego serialu, który szokował mnie cliffhangerami w taki sposób, jak robił to "Lost". Pamiętam, że wiele scen powodowało dosłowny opad szczęki, a każdy nowy odcinek był dla mnie małym świętem.

[video-browser playlist="755470" suggest=""]

"Zagubieni" stworzyli przez 6 lat gigantyczne uniwersum, a po każdym odcinku zaglądałem na polskie fora, gdzie fani rozpisywali się na temat rozmaitych teorii i próbowali wyciągać wnioski. A nie było to przecież łatwe, bo historia z każdym kolejnym sezonem okazywała się coraz bardziej pogmatwana, a jej zakończenie do dziś jest jednym wielkim WTF-em. Ciekaw jestem, czy kiedyś stacja ABC zdecyduje się na reboot "Zagubionych". Kto wie, może za kilka lat, gdy tworzenie nowych wersji starych seriali nadal będzie w modzie?

"Prison Break"

Moda na oglądanie "Skazanego na śmierć" w Polsce też była ogromna, dzięki emisji w telewizji Polsat. Znakomity pierwszy sezon w pamięci mam do dzisiaj, ale z kolejnymi było już o wiele gorzej. "Prison Break" zniknął z telewizji po 4 sezonach i jak wiemy - w przyszłym roku ma powrócić w formie limitowanej. Wskrzeszenie tej produkcji jest - według mnie - zupełnie niepotrzebne. O wiele bardziej wolę oglądać Scofielda i Burrowsa jako duet łotrów z "The Flash".

[video-browser playlist="755471" suggest=""]

Mimo to "Prison Break" pozostał w mojej pamięci również dzięki wielu wyrazistym rolom drugoplanowym. Robert Knepper zachwycał jako T-Bag, podobnie jak Peter Stormare jako John Abruzzi. Z całej historii bardzo dobrze zapamiętałem również agenta Paula Kellermana, którego grał Paul Adelstein. Z kolei Sara Wayne Callies była tak samo irytująca jak kilka lat później w "The Walking Dead".

"Heroes"

Sytuacja bardzo podobna jak w przypadku "Prison Break", z tą różnicą, że produkcja Tima Kringa powróciła do ramówki kilka tygodni temu i udowodniła, jak bardzo kontynuacje po latach są w dzisiejszej telewizji niepotrzebne (wyjątkiem będzie chyba tylko "The X-Files"). "Heroes" to serial, który zachwycił mnie unikalnym klimatem 1. sezonu, w którym czuć było grozę, napięcie, a cała historia napisana została w przemyślany sposób. Każde pojawienie się Sylara mroziło krew w żyłach i nawet jeśli sekwencje z Hiro na początku mocno irytowały, to można się do było nich przyzwyczaić.

[video-browser playlist="755472" suggest=""]

"Heroes" byli też serialem, który mocno ucierpiał przez strajk scenarzystów. Obsuwa produkcji w samym środku prac nad 2. sezonem sprawiła, że 3. seria (sztucznie przedłużona aż do 25 odcinków) zupełnie nie trzymała poziomu. Oglądalność spadała i nie podniosła się nawet przy nowym otwarciu w 4. serii (również średnio udanym). Na koniec warto dodać, że "Heroes" idealnie pasowalo do telewizji w roku 2006, w której nie było żadnego serialu o superbohaterach. Teraz jest to chleb powszedni i pewnie dlatego też na "Heroes Reborn" patrzymy tak krytycznie.

Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj