Popkulturowy Uroboros
Już za moment widzowie na całym świecie ruszą na nowy Jurassic World: Dominion, który będzie zwieńczeniem nowej trylogii, świetnie wykorzystującej elementy legacy sequela (nie mylić z tworzeniem świetnych filmów). O dziwo, pierwsza część prócz fabuły związanej z dinozaurami i motywem parku nie miała zbyt wielu odniesień do oryginalnych filmów. Zabrakło tego, co przyciąga chyba najbardziej – odtwórców kultowych ról. Dopiero w drugiej części mieliśmy krótki występ Iana Malcolma w wykonaniu Jeffa Goldbluma, a w zwieńczeniu nowej serii dojdzie do pionowego spotkania całej trójki z Parku Jurajskiego. Do swoich ról wrócą Laura Dern i Sam Neill, co mocno akcentowane było w zwiastunach i odwoływało się do nostalgii widzów. Sentyment jest potężnym narzędziem filmowego przemysłu. Obecnie nowe pomysły bez gwarancji odniesienia sukcesu spychane są na dalszy plan na rzecz tego, co już raz się sprawdziło. Wymyślanie koła na nowo to sztuka niezwykle trudna i w przemyśle filmowym bardzo kosztowna. Kino jest wciąż bardzo młodym rodzajem sztuki. W porównaniu do malarstwa czy muzyki uchodzi wręcz za młodzieniaszka. Problem w tym, że tworzenie fikcyjnych historii jest coraz trudniejsze, a wąż powoli zjada swój własny ogon. Moim zdaniem mamy deficyt oryginalności w kontekście kina wysokobudżetowego. A tutaj właśnie legacy sequele czują się najlepiej. Nie ma na razie perspektyw na to, żeby proceder odwoływania się do naszej nostalgii przystopował, a nie zatrzymają tego wszelkie nieudane próby, jak nowe Terminatory (nawet ten z powrotem Lindy Hamilton i Arnolda Schwarzeneggera) czy okrutnie słaby Kosmiczny mecz: Nowa era. Już pierwszy film z 1996 roku nie był widowiskiem udanym, ale otoczony został przez nas sentymentem i tęsknotą do czasów minionych. Nowość z udziałem LeBrona Jamesa nie dokłada do tego świata nic nowego, a jedynie tworzy produkt skrojony pod ludzi chcących zobaczyć piknik postaci wyciągniętych z zasobów Warner Bros. Są jednak sequele wybitne, takie jak Mad Max: Na drodze gniewu. Jest to specyficzny w tym wypadku przykład, bo to reboot serii. George Miller dokonał czegoś wielkiego. Wziął markę, utkany wcześniej przez siebie koncept, i zrobił z tego coś świeżego, pomysłowego i przełomowego. Nie tylko oddał tym hołd oryginałowi (a raczej kontynuacji), ale też zawstydził wszystkie współczesne widowiska. Takie powroty łatwo usprawiedliwić w momencie, gdy fabuła stoi na wysokim poziomie, a współczesna technologia pozwala nieco inaczej opowiedzieć wizjonerską historię. Innym przykładem może być Top Gun: Maverick odwołujący się do lat 80., a jednocześnie wprowadzający dużo świeżości i współczesnego sznytu. Produkcja pokazała, jak kręci się widowiskowe sceny bez podparcia efektami komputerowymi.Najlepsze moim zdaniem legacy seuqele [RANKING]
Co z dna garnka wygrzebie jeszcze Hollywood?
Mam wrażenie, że nie ma już marki, która nie mogłaby doczekać się wznowienia. Hollywood codziennie wyciąga coś nowego, kupuje nowe prawa i coraz chętniej sięga po adaptacje. Dotyka wszystkiego, nawet Lśnienia za sprawą Doktora Sen, Candymana, a nawet Mary Poppins w nowej odsłonie z udziałem Emily Blunt. Do tego Bill i Ted powrócili po latach, a były prezydent USA mógł znowu ogłosić niepodległość w Dniu Niepodległości: Odrodzenie. Żeby nie było tak krytycznie, to warto jeszcze przywołać kilka udanych legacy sequeli. Do wspomnianego Mad Maxa i Top Guna warto dorzucić fenomenalnego Creeda, a także serial Cobra Kai. Na ich przykładzie możemy zauważyć, co tak naprawdę wyróżnia te produkcje – serducho i autentyczna potrzeba stworzenia kontynuacji. Po samej fabule można poznać, że ktoś naprawdę pomyślał, co po latach mogą robić Daniel LaRusso, Pete "Maverick" Mitchell, a jakie problemy ma Rocky Balboa. Pragniemy zobaczyć, jaką drogę przeszli nasi idole i nie ma w tym nic złego, jeśli tylko w parze z naszymi pragnieniami pójdzie jakość. W tym kontekście idea legacy sequela jest słuszna. Łatwo wyczuć, kiedy po markę sięga się dla zarobku, a kiedy ktoś chce zrobić coś wielkiego. Tym bardziej że powracający do swoich ról aktorzy i aktorki w tych udanych kontynuacjach to nie tylko żywe pomniki, ale też postacie dodające dużo do samego filmu. Czuć, że faktycznie przez te lata czegoś doświadczyli, że nie zawsze było kolorowo. Jeszcze wiele podobnych projektów przed nami – tych udanych i tych chcących wydoić franczyzę. Pamiętam ten dysonans w momencie, gdy na seansie filmu Spider-Man: Bez drogi do domu mój Peter Parker, w wykonaniu Tobey'ego Maguire'a, przytulał się do nowej wersji Toma Hollanda. Dziwne uczucie. Może nawet wzruszające? Z pewnością przykrywające to, że sam film nie był specjalnie udany i koniec końców nie wykorzystał tego konceptu. Ciekawe, ile produkcji legacy sequeli po latach osiągnie status kultowych i będzie równie dobrze wspominanych co oryginały. Czy tutaj też uda się przykryć niedociągnięcia sentymentem? A może ogromna liczba tego typu produkcji sprawi, że widzowie zwyczajnie się zmęczą i przestaną ekscytować powrotami? Przyjdzie nam poczekać na ostateczne wnioski, ale jest nadzieja na to, że będzie dobrze – oby tylko to Kosmiczny mecz inspirował twórców, a Na drodze gniewu i Maverick.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj