15. Evil Dead
Martwe zło jest filmem szalenie dynamicznym, pomysłowym (szczególnie w kreacji scen gore) oraz oryginalnym narracyjnie. Sam Raimi w swoim debiutanckim dziele zawarł wiele odniesień do klasyki gatunku, które postanowił jednak poddać autorskiej interpretacji. Raimi jest kinofilem, który namiętnie oglądał Teksańską masakrę piłą mechaniczną, Noc żywych trupów czy Wzgórza mają oczy, ale nie chciał ich bezmyślnie kopiować. Uważne oko dostrzeże więc postrzępiony plakat Wzgórza mają oczy, zrozumie, że pojawienie się piły mechanicznej nie jest tak całkowicie oderwane od rzeczywistości, a mocna charakteryzacja demonów zaskakująco przypomina wygląd Lindy Blair z Egzorcysty. Mimo że schemat tajemniczego domku w środku lasu i zamkniętej w nim grupki znajomych jest stary jak świat, u Raimiego dzięki ironii i czarnemu humorowi wybrzmiewa świeżo. W jego filmie możemy dopatrywać się nie tylko bliższych bądź dalszych naleciałości wielkich hitów ówczesnego kina, ale również pokłosia onirycznego klimatu, spopularyzowanego przez serię Koszmar z ulicy Wiązów Wesa Cravena. No url14. Halloween
Jamie Lee Curtis, kojarzona dziś głównie ze swoich komediowych wystąpień (jak chociażby znakomita rola w Scream Queens), zaczynała karierę u samego Johna Carpentera w jego slasherze Halloween. Lepszego startu młoda aktorka nie mogła sobie wymarzyć. Pozycja szybko stała się kultowa, a sama Jamie okrzyknięta została pierwszą final girl w historii. To właśnie dzięki niej w slasherach coraz częściej zaczynała się pojawiać postać młodej i grzecznej dziewczyny z dobrego domu, która musiała zmierzyć się z mordercą i przeżyć aż do końca filmu. Jamie sprawdziła się w swojej roli znakomicie, a sam film stał się początkiem prawdziwej fali slasherow, które pomału zalewały amerykańskie kina. No url13. Friday the 13th
Lata 80. odcinały się w wyraźny sposób od mrocznego i ciężkiego klimatu horrorów z poprzedniej dekady. Nawet jeżeli bywały brutalne, to jednak i tak kręcono je z przymrużeniem oka. Slashery oswajały tym samym to, co jeszcze kilka lat wcześniej tak przerażało widzów. Piątek trzynastego był jednym z pierwszych horrorów, które pokazały, że z postaci mordercy można uczynić bohatera kultowego. Barczysty i milczący Jason Voorhees, który z pasją mordował głośnych i naiwnych nastolatków szukających wypoczynku nad malowniczym Crystal Lake, szybko stał się ikoną. Pamiętano o nim bardziej niż o aktorach występujących w poszczególnych częściach. Dziś Jasona zalicza się do prawdziwego morderczego panteonu sław, które zmieniły bieg historii horroru. No url12. Night of the Living Dead
Mimo że historia zombiackiego kina sięga już lat 30., to jednak dopiero George Romero u schyłku lat 60. zapoczątkował prawdziwą modę na historie o żywych trupach. Wyprodukowany za śmieszną kwotę 114 tysięcy dolarów film okazał się jednym z najbardziej kasowych obrazów tamtego okresu (obok Głębokiego gardła i Różowych flamingów), zgarniając jedynie w Stanach Zjednoczonych 12 milionów dolarów. Historia Romero okazała się przełomowa pod kilkoma względami. Przede wszystkim była nie tylko prostą rozrywką, ale zawierała również istotne elementy krytyki społecznej i ówczesnej polityki. Poza tym, co najważniejsze, łamała najważniejsze kanony gatunku: główny bohater po uporaniu się ze zgrają zombie ginie bez żadnej przyczyny z rąk człowieka. Zresztą samo obsadzenie w roli głównej czarnoskórego aktora było przełomowe dla widowni chodzącej do kina w tym gorącym dla społeczeństwa okresie. Co więcej, to właśnie Romero zawdzięczamy postać zombie, którą znamy dziś. Przed premierą Nocy żywych trupów umarlaki utożsamiane były przede wszystkim z haitańskim kultem voodoo. Dopiero ten niepozorny amerykański twórca sprawił, że stały się prawdziwym towarem eksportowym, który w kolejnych latach miał zalać kulturę masową prawdziwą powodzią sequeli, remake'ow i kontynuacji. No url11. The Texas Chain Saw Massacre
Film Tobe'a Hoppera to jeden z pierwszych slasherow i najważniejszych przedstawicieli krwawej fali, która zalała amerykańskie kino na przełomie lat 60. i 70., będąc w dużej mierze odpowiedzią na ówczesną politykę władz i napięte nastroje społeczne. To właśnie na fali wydarzeń zachodzących w społeczeństwie zaczynała zmieniać się konstrukcja horroru, czego efektem było wyodrębnienie się nurtu slasherow. Zło zaczynało mieć ludzką twarz. Antagonistą tym razem, w przeciwieństwie do horrorów sprzed chociażby dekady, nie był osobnik posiadający nadnaturalne zdolności, ale zwyczajny człowiek, naznaczony jednak psychopatyczną osobowością. Historia grupki młodych ludzi podróżujących sobie w najlepsze, którzy w pewnym momencie muszą zmierzyć się z rodziną kanibali, ostatecznie pogrzebała wiarę w drugiego człowieka, utożsamiając go ze złem i agresją. Wszystkie te kwestie czynią film Hoppera nie tylko świetnie zrealizowanym, klimatycznym horrorem, ale przede wszystkim tubą, przez którą wybrzmiały wszystkie lęki, niepokoje i rozczarowania, z którymi musieli mierzyć się młodzi ludzie dorastający w nie do końca różowych latach 70. No url10. It Follows
Oto film, od którego przeciwnicy postmodernizmu powinni trzymać się z daleka. Film, który ma w sobie ducha wczesnego Johna Carpentera i Davida Lyncha razem wziętych. Intertekstualna jazda po bandzie. Dla fanów jasnych rozwiązań mam złą wiadomość: w ostatecznym rozrachunku tutaj nie chodzi o nic więcej, jak o czystą zabawę formą i konwencją. Mitchell, mimo że to pojęcie często jest dziś nadużywane, złożył prawdziwy hołd dla kina grozy. Wykorzystując jego ikonografię, przywrócił do życia już nieco zapomniany klimat slasherów lat 80., który ostatnio w równie genialny sposób udało się wykorzystać chociażby Adamowi Wingardowi w Gościu. Coś za mną chodzi to film, który jest prawdziwą ucztą estetyczną: od fantastycznych, chłodnych zdjęć, aż po muzykę, która wyrywa z gaci klimatem grozy. To film, który na półtorej godziny przenosi nas w zupełnie inny świat, jakiego dawno nie widzieliśmy. Wkręcenie się w ten świat jest jednak zgubne: przez kilka następnych dni będziecie częściej odwracać się za siebie. No url9. Scream
Formuła slashera pod koniec lat 80. zdawała się odchodzić do lamusa, a sam gatunek przestał oferować nowy punkt widzenia. Wydawać by się mogło, że nurt ten na dobre odszedł do historii, stając się tylko reliktem przeszłości, która nie ma racji bytu w zmieniającym się dynamicznie środowisku filmowym. Na ratunek podupadającemu gatunkowi przyszedł Wes Craven. Mimo że sam nienawidzi tego określenia, Krzyk uznaje się dziś za jeden z pierwszych slasherow postmodernistycznych, który zredefiniował nieco już przebrzmiałą charakterystykę gatunku. Craven tym filmem pokazał, że przy odrobinie kreatywności można dokładnie te same, skostniałe już klisze opowiedzieć w świeży i zaskakujący sposób. Krzyk z przymrużeniem oka dekonstruował budowę slashera, obnażał szwy konwencji. Craven na każdym kroku podkreślał sztuczność świata przedstawionego, jego umowność, starając się nas przekonać, że przecież tak naprawdę to wszystko jest tylko grą. No urlTo jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj