Domo Arigato Mr. Roboto…

Zakładam, że znudziło Wam się już czytanie peanów na cześć największego serialowego objawienia tego roku. Powtórzę więc króciutko, że pierwszy sezon Mr. Robot i dla mnie był niesamowitym zaskoczeniem. Serial, który pojawił się niemal znikąd, zawojował okres wakacyjny – gęsty, ciężki klimat, niejednoznaczna, dojrzała fabuła, pierwszorzędne, bezbłędne aktorstwo, ważki komentarz społeczny i przede wszystkim realizacyjne mistrzostwo. Kunszt, jakim w każdym odcinku wykazywali się reżyserzy, montażyści, operatorzy i cała reszta ekipy, budzi mój nieukrywany podziw. To właśnie dlatego seriale przeskoczyły dziś filmy. Miałem przyjemność recenzowania części odcinków, w tym także premiery, która trafiła do mnie przypadkiem. Najpierw odpowiadał za nią Kamil, potem Adam, a ostatecznie stanęło na mnie. Sama radość.
źródło: materiały prasowe

Fargo, kurde balans!

Gorzki, słodki, kwaśny, pikantny – drugi sezon Fargo to serialowa uczta o wszystkich smakach. Jeśli Mr. Robot miał pokazywać współczesną wyższość telewizji nad kinem, to produkcja FX jest tego potwierdzeniem. To fabularny poziom i narracyjna maestria, która dla filmów jest po prostu niedostępna. Byłem pełen obaw, że druga seria nie będzie miała szans nawiązać do geniuszu pierwszej – nie mogłem bardziej się mylić. Każdy pojedynczy składnik produkcji budzi szczery zachwyt – od bezbłędnego aktorstwa przez gangsterski klimat, dzielenie ekranu i pracę kamery aż po dobór piosenek, które często okazywały się coverami nawiązującymi do muzyki z filmów braci Coen. Wisienką na torcie było również wykorzystanie motywu obcych, co rozkosznie komponowało się z charakterystyczną, unikatową tonacją całości. Maraton i cztery kolejne wieczory spędzone z dziełem Noah Hawleya to będzie moje najbardziej urzekające serialowe wspomnienie tego roku.
źródło: materiały prasowe

Marvel + Netflix

I znów oryginalny nie będę, ale współpraca Marvela i Netflixa to faktycznie prawdziwa gratka dla fanów superbohaterskiej ekwilibrystyki i dojrzałych serialowych opowieści. O Daredevilu i Jessice Jones powiedziano już wszystko, ale dodam, że pozostałe seriale Marvela, a więc Agenci T.A.R.C.Z.Y. i Agentka Carter, również prezentują satysfakcjonujący dla mnie poziom i wciągające historie. Jeśli chodzi o samą platformę Netflix, to podkreślam po raz kolejny, że generalnie najlepszym serialem jest… Orange is the New Black. Komediodramat o idealnych proporcjach, który w trzecim sezonie ostatecznie przeszedł do portretowania bohatera zbiorowego, jakim są więźniarki Litchfield Penitentiary. Niedoceniana perła wśród seriali, która niezmiennie bawi i wzrusza. Pozycje Marvela i Netflixa można oglądać w ciemno.
źródło: Netflix

TOP FILMY:

Trzy lata temu obejrzałem ok. 100 nowych filmów. Przed rokiem ok. 70, a w tym roku licznik zatrzymał się na 50 premierach. Tendencja spadkowa jest zauważalna, a powody są głównie dwa: oglądam coraz więcej seriali i częściej sięgam po starsze, klasyczne pozycje. Nie żałuję filmów, które odpuszczam, bo z reguły wiem, co chcę obejrzeć, i to właśnie oglądam. Swój kinowy entuzjazm świadomie ograniczyłem do filmów amerykańskich – mainstreamu (który interesuje mnie najmocniej) i tych bardziej artystycznych. Powody takiej decyzji są prozaiczne i wynikają głównie z braku czasu. Dziesięć najlepszych filmów, jakie obejrzałem w 2015 roku, prezentuje się aktualnie tak:
  1. Mad Max: Fury Road
  2. Birdman
  3. Whiplash
  4. Star Wars: The Force Awakens
  5. Inside Out
  6. Sicario
  7. Kingsman: The Secret Service
  8. Ex Machina
  9. The Martian
  10. Dope
Może zauważyliście, że trzy pozycje z tej listy to tak naprawdę filmy z 2014 roku, które w naszych rodzimych kinach pojawiły się dopiero w styczniu. No cóż, takie polskie realia, ale każda okazja jest dobra, żeby przypomnieć sobie uroczo niegrzeczny i niegrzecznie uroczy metahołd formuły Bonda, intensywny geniusz J.K. Simmonsa i złowieszcze "Not quite my tempo" oraz maestrię długich ujęć i szaleńczy błysk w oku Michaela Keatona. Więcej o swoich filmowych wrażeniach opowiem przed galą rozdania Oscarów, wtedy też przedstawię subiektywny ranking filmów już wyłącznie z 2015 roku. Na razie dwa akapity, które podsumowują moje filmowe zachwyty:

Hollywood Kontratakuje: Powrót Ikon

Tak, będę chwalił Star Wars: The Force Awakens, ale nie dlatego, że jestem fanem uniwersum Gwiezdnych Wojen. Będę to robił dlatego, że nie jestem fanem, i dlatego, że film odbieram również jako – możliwie obiektywnie – drugi najlepszy blockbuster ubiegłego roku. Bez rozliczania z kontekstów otrzymałem tu widowiskową przygodę w kosmosie z absolutnie fantastycznym rozmachem i dopracowanymi efektami praktycznymi. Z masą humoru, wciskającej w fotel akcji i charyzmatycznymi postaciami. Nie jestem bezkrytyczny, film ma swoje wyraźne grzeszki (brak tła politycznego, jednowymiarowy First Order, luki fabularne), ale doceniam piękne emocje, które towarzyszyły mi podczas seansu. Nie wymieniam więc Star Wars: The Force Awakens wprost jako swojego zachwytu, ale za zachwyt uważam sam fakt powrotu tej legendarnej marki. Odczuwalna nostalgia dla starszych fanów i okazja dla młodszych, by poznać magię gwiezdnej sagi. Nie mówcie Adamowi Siennicy, ale ja dopiero teraz szczerze poczułem się fanem serii - nie tylko jako miłośnik kina, ale też osoba pragnąca zgłębić zakamarki uniwersum. No url W 2015 roku ekranizacje komiksów znajdowały się w odwecie, niejako trwa bowiem przegrupowanie przed szczytowym rokiem 2016. Chwilową ciszę w eterze Hollywood wykorzystało też do przywrócenia innych ikon kinematografii. Sam film nie zasługuje na gromkie brawa, ale fakt powrotu dinozaurów na wielki ekran w widowisku Jurassic World wzbudził we mnie moc wspomnień związanych z niezliczonymi powtórkami Parku Jurajskiego. Po trzech latach przerwy w kinach zawitał też ponownie Agent Jej Królewskiej Mości, ale Spectre wyróżniam przede wszystkim za konstrukcję. Praktycznie cały film utkany jest ze scen i motywów wyjętych z klasycznych filmów o Jamesie Bondzie. Rozumiem, że dla współczesnego widza taki spacer aleją wspomnień będzie nużący, ale ja wychowałem się na tych pozycjach, oglądanych namiętnie jeszcze na kasetach VHS. Nie zrozumie ten, kto nie uśmiechał się na widok kota Blofelda. Nazwijcie mnie sentymentalnym. Muszę odnotować, że na telewizyjne odbiorniki wrócił także kultowy Dragon Ball Super, tymczasem w wielkim stylu na srebrnym ekranie powrócił jeszcze… No, zgadliście.
Źródło: materiały prasowe

Mad Max: Furiosa Road

Ma na imię Max. Jego świat to ogień i krew. Mad Max: Fury Road (bądź też Na drodze Furiosy) nie jest filmem idealnym, ale lepszego nie oglądałem już od bardzo dawna. Jak przelać mój zachwyt w słowa? Nie będę powtarzał zalet produkcji, bo te pewnie znacie już na pamięć. Fascynacja dziełem George’a Millera wynika u mnie także z emocji zrodzonych podczas kinowych seansów – rzadkiej sensacji, że czegoś takiego jeszcze nie widziałem, swoistego katharsis, jakie zafundował mi soundtrack autorstwa Junkie XL (zapamiętajcie ten pseudonim - w 2016 będzie on kompozytorem muzyki do Deadpool i Batman v Superman: Dawn of Justice) w połączeniu z szalenie widowiskowo inscenizowaną akcją. Ekstaza. Mój zachwyt podzielali też dziennikarze w Cannes i krytycy na całym świecie, a już wkrótce zrobią to zapewne członkowie Akademii Filmowej. Jak zrozumieć więc częstą i głośną krytykę widzów? Na całym świecie frekwencja kinowa była niziutka – przy budżecie ok. 150 milionów dolarów film zarobił nieco ponad 375 milionów, co (po doliczeniu kosztów promocji) może oznaczać, że ledwo wyszedł on na zero. Z faktu tego płynie więc prosty wniosek, że miażdżąca większość oceniających film widzów zapoznała się z nim w domowych warunkach – prawdopodobnie najczęściej na ekranach laptopów i w mizernej jakości obrazu. Nierzadko z antagonistycznym przeświadczeniem, że film nie może być takim cudem, jak go malują. No url To popkulturowy grzech, bo Mad Max: Fury Road to dla mnie wysokooktanowy przykład niedefiniowalnej magii kina, która takich entuzjastów jak ja przyciąga przed ekrany. Czymś, o czym jednak często zapominam, jest fakt, że każdy z nas ma do medium filmu zupełnie różne podejście. Dla mnie to pasja, którą oddycham na co dzień, dla innych - dopiero druga lub trzecia miłość hobbystyczna, a jeszcze dla innych - wspomagacz trawienia popcornu i rozrywka do piwa i jointów. Każdemu więc jego porno. I tym optymistycznym akcentem kończę swoją reminiscencję roku 2015.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj