Gdy w lutym 2018 pisałem dla naEKRANIE.pl artykuł o Star Treku od Quentina Tarantino, podchodziłem do projektu z umiarkowanym wprawdzie, ale jednak entuzjazmem. Informacji było wtedy niewiele. Sporo spekulowali aktorzy, którzy coś podobno słyszeli. Wielu wyrażało chęć wystąpienia w filmie słynnego reżysera. Od tamtej pory dużo się zmieniło. Na przykład część z tych aktorów zaangażowało się już w serialowe Star Treki, więc po raz pierwszy po latach zobaczymy ich na małym ekranie. Przede wszystkim jednak zmieniło się to, że Quentin Tarantino skończył kręcić Pewnego razu w… Hollywood i zaczął o swoim pomyśle na film Star Trek, do którego scenariusz napisał już Mark L. Smith (Zjawa), opowiadać.

Star Trek oczami Quentina Tarantino

Po pierwsze, Quentin wyznał, za co tak naprawdę ceni Star Treka. A przecież jest z czego wybierać. Mógłby go lubić na przykład za piękną wizję przyszłości, w której ludzie się zjednoczyli, postawili na rozwój, w zasadzie zniknęły wojny czy głód.  Wielu lubi te filmy i seriale za wątki naukowe. Może Quentinowi podobają się sceny takie jak ta, w której zespół inżynierów musi rozwiązać zagadkę i ustalić, co takiego się dzieje, że za 15 minut USS Enterprise się rozpadnie. Czy to magnetyczne studzenie palników fuzyjnych? Pomocnicze wloty paliwa się zapętliły? Są też takie piękne odcinki jak Evolution, w którym załoga odwiedza Kavis Alpha, spektakularny układ z dwiema gwiazdami i ma tam przeprowadzić ważne badanie astrofizyczne. Sceny z filmów dokumentalnych, w których naukowcy i inżynierowie NASA tłumaczą, że to Star Trek zainspirował ich do takiej a nie innej ścieżki kariery, nigdy mi się nie znudzą. A widziałem ich mnóstwo.
Geordi LaForge i Data z Następnego pokolenia zainspirowali wielu młodych ludzi do zainteresowania nauką i technologią. Wcześniej udało się to Spockowi z Oryginalnej Serii. / Fot. CBS
Nie to? Może zatem Tarantino docenia atmosferę kosmicznej przygody i bohaterów, którzy są odkrywcami. Nowe planety, nowe zjawiska, nowi obcy. Wszystkie startrekowe załogi do tego ciągnęło. Też nie? To może chodzi o promocję tolerancji? Na mostku USS Enterprise oprócz białego faceta (Kirk), był Azjata, Rosjanin, czarnoskóra kobieta. W latach 60. w amerykańskiej telewizji to wcale nie było takie oczywiste, że mogą się tam pojawić. Dziś wprawdzie złośliwi mówią, że Star Trek: Discovery tworzą nawiedzeni SJW, ale tak naprawdę to kontynuacja drogi, na którą wszedł twórca serii Gene Roddenberry. Ta tolerancja nawet częściowo pasuje do twórczości Quentina, on też od dawna nie bał się umieszczać w filmach czarnoskórych bohaterów czy silnych postaci kobiecych. Reżysera mogła też skusić możliwość czerpania z bogatego uniwersum, w którym mamy wielu obcych z rozpisaną już historią, kulturą, nawet wymyślonymi językami. Oni często służyli do tworzenia odcinków będących komentarzami społecznymi albo stawiających ważne filozoficzne pytania. Weźmy pod lupę relacje między postaciami. Ja pierwszy raz oglądałem Star Treka, gdy miałem jakieś 10 lat. Dla mnie interakcje załogi na mostku USS Enterprise D to był przykład tego, jak można budować relacje w grupie. Oparte na wzajemnym szacunku i wspieraniu się. Nawet w tak trudnych przypadkach jak ekstremalnie nieśmiały i roztrzepany Reginald Barclay (odcinek Hollow Pursuits). Może to przekonało słynnego reżysera?
Załoga USS Enterprise D. Współczesne korporacje mogłyby się od niej sporo nauczyć jeśli chodzi o budowanie relacji. / Fot. CBS
Niespodzianka. Żadna z powyższych odpowiedzi nie jest prawidłowa. Otóż Quentin Tarantino najbardziej ceni Star Treka za… postać kapitana Kirka w wersji Williama Shatnera. To mu się najbardziej podoba w trwającej już ponad 50 lat historii tego uniwersum. Podziwia aktora grającego tak, jakby każda rzecz, którą robi, była najważniejsza na świecie. Samca alfa lat 60., playboya śmiejącego się z własnych żartów. To ta postać przekonała go do Star Treka.  Ujął to w takich oto dosadnych słowach w podcaście Happy Sad Confused:
Ktoś mnie spytał, co takiego lubię w Star Treku. To proste. Williama Shatnera. Uwielbiam Williama Shatnera jako Jamesa T. Kirka. To dlatego lubię Star Treka. Powodem, dla którego wolę Star Treka od Gwiezdnych Wojen jest to, że w Gwiezdnych Wojnach nie ma Shatnera. William Shatner jako James T. Kirk, to jest moje połączenie. To dlatego zaintrygowała mnie wersja J.J. Ambramsa, bo Chris Pine wykonał świetną robotę nie tylko grając Kirka, ale grając kapitana Williama Shatnera. 
Nie zrozumcie mnie źle. Nie mam pretensji do twórców o to, że Kirk był, jaki był. To były inne czasy. Wtedy to było OK. Cieszę się, że Star Trek z lat 60. powstał, bo dzięki temu zrobiono kolejne. Wiele scenariuszy Oryginalnej Serii jest ponadczasowych, to dobre historie do dzisiaj. Postaci Spocka czy McCoya wciąż lubię. Ale tak jak pisałem w artykule o słynnych kapitanach w Star Treku – staremu Kirkowi bliżej do obleśnego wujka niż fajnego dowódcy (i człowieka). Jeśli to on Quentinowi podoba się najbardziej i na tej postaci oprze swój film, to… no jest duże prawdopodobieństwo, że mi się ten film nie spodoba.
William Shatner jako James T. Kirk. Powód, dla którego Quentin Tarantino lubi Star Treka / Fot. CBS
A można inaczej. Gdy twórcy Star Trek: Discovery robili transfer postaci kapitana Pike’a z 1964 roku (pierwszy pilot Star Treka, The Cage) do 2019, bardzo ją zmienili. Zachowali ważne fakty dotyczące przebiegu jego służby, ale stworzyli kogoś, kogo da się lubić. Pike grany przez Ansona Mounta jest inny niż ten Jeffreya Huntera. Ten drugi, patrzący podejrzliwie na jedną z oficerek i mówiący, nie jest przyzwyczajony do kobiet na mostku, nie miałby dzisiaj szans na mostku Enterprise. 

Kelvin Timeline i Chris Pine Timeline

Wiemy już, za co Tarantino ceni Star Treka. Wiemy, że będzie w nim Kirk. A kiedy będzie rozgrywać się akcja? Trudno powiedzieć, bo Tarantino nie zrozumiał, czym właściwie jest Kelvin Timeline, czyli linia czasowa, w której rozgrywają się trzy najnowsze filmy.  Przypomnijmy: Nero (czarny charakter) cofnął się w czasie i zabił ojca Kirka. W tej linii czasowej Kirk wychował się bez taty, więc jest trochę inną osobą. Losy związanych z nim postaci też potoczyły się w związku z tym inaczej. Koniec. Czego tu można nie rozumieć? A jednak. Tarantino tłumaczy we wspomnianym już podcaście:
Wciąż nie do końca rozumiem. J.J. Abrams nie umiał mi tego wyjaśnić, mój redaktor próbował mi to wyjaśnić, a ja wciąż nie rozumiem… Coś się wydarzyło w pierwszym filmie, co skasowało wydarzenia [z Oryginalnej Serii]? Nie kupuję tego. Nie podoba mi się to. Nie… P#%%ę to! 
W związku z powyższym zaczynam powątpiewać, że Tarantino w ogóle widział film Star Trek z 2009 roku. Załóżmy optymistycznie, że ktoś mu to w końcu wyjaśni. Przynajmniej wiemy już, że reżyser chce aktorów z Kelvin Timeline i „rzeczywistość” z Oryginalnej Serii. Jako że, jak było wspomniane, podoba mu się to, jak Chris Pine imituje Kirka, w swojej głowie Tarantino nazwał czas akcji nowego filmu… „Chris Pine Timeline”, o czym również powiedział podczas wywiadu. W innej wypowiedzi chwalił Zachary’ego Quinto (Spock), więc chyba możemy podejrzewać, że do występu zostaną zaproszeni pozostali aktorzy z Kelvin Timeline. Ale z niektórymi może mu być ciężko się dogadać.

Obrażanie aktorów

W innym wywiadzie Tarantino udało się… obrazić jednego z aktorów z głównego składu. Nie wiem, jaką panowie mają relację, ale nie wygląda mi to na świetny początek współpracy. Chodzi o Simona Pegga (Scotty), który po pierwszych plotkach na temat filmu mówił w mediach, że „to nie będzie Pulp Fiction w kosmosie”. A Quentin przyznał teraz, że jednak będzie. I w mocnych słowach wypowiedział się o Peggu. Tak mówił o nim podczas rozmowy z serwisem Deadline
Simon Pegg mnie denerwuje. Nie wie nic o tym, co się dzieje, i rzuca te wszystkie komentarze, jakby wiedział o różnych rzeczach. Jeden z jego komentarzy brzmiał: „Słuchaj, to nie będzie Pulp Fiction w kosmosie”. A właśnie, że będzie! [śmiech]. Jeśli to zrobię, dokładnie tak będzie. To będzie Pulp Fiction w kosmosie.
Benedict Cumberbatch też podpadł Quentinowi i o nim również reżyser wypowiedział się w lekceważący sposób. Wprawdzie on akurat nie jest w stałej obsadzie, a wystąpił jedynie w Star Trek Into Darkness (w roli Khana), ale zastanawia mnie, co to za strategia polegająca na publicznym obrażaniu aktorów związanych z serią, którą chce się współtworzyć. Oto cytat z Tarantino:
Nie, Benedict Cumberbatch, czy jak tam się on nazywa, nie jest Khanem. Khan to Khan.
Przyznaję jednak, że takie ostrzejsze słowa w wywiadach są pewną miłą odmianą od standardowych, przyklejonych do twarzy uśmiechów, ciągłego powtarzania „amazing” i zapewnień, że ekipa na planie czuła się rodzina, do których przyzwyczaiła mnie większość twórców filmowych.

Co na to ViacomCBS?

Jeśli akcja rozegra się w erze Oryginalnej Serii, najpewniej oznacza to brak postaci i aktorów z późniejszych w trekowej chronologii lat, których wielu chciałoby zobaczyć, ale oczywiście nigdy nic nie wiadomo (podróże w czasie). Mam tu na myśli zwłaszcza tych, w przypadku których wydawało się to w miarę realne, bo po pierwszych przeciekach na temat filmu publicznie deklarowali chęć współpracy z Tarantino.  Proponował to Patrick Stewart i w mojej wyobraźni nawet taki film powstał, ale skoro mamy serial Star Trek: Picard, to ja już go nie potrzebuję. Będzie tam też druga osoba, która wyrażała zainteresowanie współpracą, czyli Jonathan Frakes (William Riker). I ja się cieszę. Wolę weteranów Następnego pokolenia w serialu, być może nawet trwającym kilka sezonów, niż w filmie.
Zaangażowanie Picarda z gościnną rolą w filmie Quentina Tarantino półtora roku temu wydawało się fajnym pomysłem. Zdecydowanie wolę jednak serial z nim w roli głównej, czyli Star Trek: Picard. / Fot. CBS
Podczas gdy Quentin kończył kręcić, a potem promować Pewnego razu w… Hollywood, a Mark L. Smith pisał scenariusz, w końcu, po latach, do porozumienia doszły Viacom i CBS. W związku z planowaną fuzją seriale i filmy Star Trek wylądują pod jednym dachem, co może, ale nie musi, mieć wpływ na projekt Quentina. Tarantino może teraz na przykład zaprosić do filmu z Kirkiem kogoś z ekipy Star Trek: Discovery, ale nie bardzo wiem, po co miałby to robić. 
Michael Burnham ze Star Trek: Discovery i James T. Kirk z – jak to mówi Tarantino – „Chris Pine Timeline” teoretycznie mogą się spotkać w nowym filmie. / Fot. Paramount, CBS
Serwis Syfy wyliczył niedawno ciekawe projekty, które teraz, po fuzji, mogą już powstać. Dla mnie najważniejszy z ich listy jest film kinowy z bohaterami Deep Space Nine i/lub Voyagera, ale jednocześnie nie wierzę, że ViacomCBS wyrazi tym jakiekolwiek zainteresowanie.   Na razie nie wiemy, czy Alex Kurtzman po objęciu władzy na serialowymi Star Trekami w tej nowej sytuacji dostanie też pod swoje skrzydła filmy. Nawet jeśli nie, jakaś współpraca między tymi działami firmy pewnie będzie miała miejsce.  Mogę spekulować, że dla ViacomCBS powstanie filmu Tarantino jest na rękę, bo to może się przyczynić do poszerzenia grona odbiorców serii o tych przyciągniętych do kina nazwiskiem znanego reżysera. Z drugiej strony - jego film z kategorią R (dla dorosłych), na którą się upiera, nie do końca wpisuje się w plany na rozwój marki Star Trek prezentowane przez Kurtzmana, czyli np. serial animowany dla dzieci realizowany dla Nickelodeon i w ogóle otwarcie się na młodszą publiczność. Ale oczywiście nie takie rzeczy się zdarzały. DC i Warner jakoś nie mają problemu z tym, że postać Jokera zobaczymy za chwilę w nowym filmie z kategorią R. A jest też przecież choćby w dziecięcym LEGO Batman.

Tarantino Universe

Co by się musiało stać, żeby ten film mnie zainteresował, po tych wszystkich wypowiedziach Tarantino? Jest jeden możliwy scenariusz. Może nie będę wtedy czekał obgryzając paznokcie, ale pójdę do kina z ciekawością. Niech Quentin zrobi sobie swoją własną alternatywną rzeczywistość, może się nazywać na przykład Tarantino Universe. Niech dobierze swoich aktorów, dając tym z Kelvin Timeline odejść już na zasłużoną trekową emeryturę (film pewnie ukazałby się najwcześniej w 2022-2023, czyli minimum 6 lat po ostatniej części z nimi). Leonardo diCaprio może zagrać Kirka, Brad Pitt – Spocka, inni znani koledzy słynnego twórcy też powinni być zainteresowani. W uniwersum Star Trek mieliśmy przecież wiele alternatywnych rzeczywistości, ostatnio choćby w świetnej serii komiksowej Boldly Go. Tam liczne załogi Enterprise spotkały się ze sobą. Poza tą, którą znamy z filmów z Pine’em i Quinto, były też ich odpowiedniki z odwróconymi płciami (Jane Kirk, Pavela Chekov i pan Uhura), a nawet rośliny i roboty dowodzące okrętami. W takim towarzystwie znajdzie się miejsce dla załogi Enterprise z wszechświata, w którym wszyscy są jak bohaterowie Pulp Fiction. I taki film, robiony z dużym przymrużeniem oka, może być ciekawy.
Po lewej: załoga USS Enterprise w wersji robotów. Po prawej: pięć wcieleń Spocka z różnych rzeczywistości. / Fot. IDW
Po pierwszych plotkach obstawiałem, że film Quentina to będzie trochę pastisz, a trochę hołd. Po jego ostatnich wypowiedziach boję się, że on nie zna i nie rozumie materiału źródłowego. Jasne, to może być powiew świeżości w serii, ale póki co nie wierzę już, że powstanie dobry Star Trek robiony przez Quentina Tarantino. Jeśli już, to film Quentina Tarantino, który będzie wariacją na temat Star Treka. A ja wolałbym to pierwsze. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj