Narcos: Jak naprawdę dopadli Escobara? – wywiad z Javierem Peñą, agentem DEA
Javier Peña, agent DEA, który ścigał Pablo Escobara do ostatniego dnia, opowiada nam o tym, jak naprawdę wyglądało to, co widzowie znają z serialu Narcos.
Dzięki serialowi Narcos, wyprodukowanemu przez Netflix, cały świat zafascynował się postacią Pablo Escobara. National Geographic Channel postanowiło opowiedzieć jego krwawą historię w dokumencie Prawdziwa twarz, w którym jego losy są ukazane z perspektywy Javiera Peñy, agenta DEA, który ścigał go do ostatniego dnia. Jeszcze przed premierą tego dokumentu spotkaliśmy się z Javierem twarzą w twarz, by wysłuchać jego historii.
Rozmawia: Dawid Muszyński
DAWID MUSZYŃSKI: Nie czujesz się dziwnie, oglądając serial Narcos? To pewnego rodzaju gloryfikacja mordercy, a widzowie go pokochali.
JAVIER PENA: Ja to bardziej traktuję jako lekcję historii współczesnej niż serial rozrywkowy. Zresztą zostałem przy nim zatrudniony w roli konsultanta, by dopilnować poprawności ukazanych w nim wydarzeń. Nie dziwię się, że widzowie na całym świecie z zaciekawieniem oglądają jego historię. Jest ona wyjątkowa, ale mam nadzieję, że już nigdy się nie powtórzy. Nie słyszałem o innej osobie, która wypowiedziałaby wojnę swojemu krajowi i ją wygrała. Pablo Escobar stworzył coś, co teraz nazywamy narco-terroryzmem. Wystarczyło tylko jego skinienie i niewinni ludzie tracili życie. Pablo nie zwracał uwagi na ofiary postronne. One były dla niego niczym.
Czujesz dumę, że po tylu latach udało wam się go powstrzymać?
Jestem szczęśliwy, ale to nie ma nic wspólnego z dumą. Często dziennikarze zadają mi pytanie, czy czuję się jak bohater…
A czujesz się?
Broń Boże! Ja nic wielkiego nie zrobiłem. Nawet nigdy nie spotkałem Escobara oko w oko. Prawdziwymi bohaterami są przedstawiciele kolumbijskiej policji, którzy mieli z nim styczność na ulicach. Ja koordynowałem działania ze strony rządu USA. Nie latałem za nim z karabinem w kamizelce kuloodpornej na piersi.
Może nie miałeś z nim styczności, ale bałeś się o życie?
Nigdy w życiu się tak nie bałem, a nie byłem żółtodziobem. Pracę w DEA rozpocząłem w 1984 roku w Austin w Teksasie. Jako tajniak rozpracowywałem wówczas lokalnych handlarzy narkotyków. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem o Pablo Escobarze i jego kokainie. W 1988 roku zostałem wysłany do Medellin w Kolumbii, by pomóc tamtejszym władzom walczyć z kartelem narkotykowym. To, co tam zastałem, przeraziło mnie. Eksplozje samochodów należących do przeciwników Pablo były na porządku dziennym. Ten facet miał wszędzie swoich informatorów. Wydaje mi się, że nie miałby problemu, by dowiedzieć się, gdzie mieszkam, i podłożyć ładunek wybuchowy pod moje auto. Ze strachu miałem problemy ze snem. Najgorsze było to, że Escobar nie miał skrupułów. Wysadzał auta w centrach handlowych, księgarniach, wesołych miasteczkach. Liczby ofiar liczyliśmy w setkach. Większość z nich znalazła się po prostu w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Najgorszym momentem dla mnie był dzień, gdy musieliśmy interweniować w szkole Carlos Holguin, na parkingu której znajdowało się kilka bomb. Przed szkołą, wyobrażasz sobie?!
Można nabawić się paranoi w obawie o swoje życie.
Dlatego po mieście poruszaliśmy się wyłącznie w grupach. Żadnych samotnych spacerów. Nigdy nie jeździliśmy sami samochodami. Zawsze towarzyszyła nam ochrona policyjna. Zaraz pewnie zapytasz, czy mieliśmy do tych funkcjonariuszy zaufanie - przecież mogli być opłaceni przez Escobara. Solidnie ich sprawdziliśmy. W grupie pracującej z nami nie było przypadkowych osób. Mieliśmy do siebie nawzajem zaufanie i ochranialiśmy się.
Ile razy nie wierzyłeś własnym uszom, słysząc, co właśnie zrobił Escobar?
Mnóstwo. Ten facet nie przestawał nas zaskakiwać. Wiele osób, oglądając teraz serial, sądzi, że zmyślamy, ale to wszystko prawda. Dla Escobara nie było rzeczy niemożliwych. Wysadził samolot pasażerski Avianca Airline lecący z Bogoty do Cali. Wysadził budynek należący do DAS. Władował tam tyle materiałów wybuchowych, że nawet ja poczułem, jak ziemia się zatrzęsła, a byłem wtedy w amerykańskiej Ambasadzie na drugim końcu miasta. Jednak największy szok przeżyłem, gdy Pablo z zimną krwią zamordował Luisa Carlosa Galána, kandydata na prezydenta. Gdy o tym usłyszałem, to mnie zamurowało.
Mieliście chwile zwątpienia, że nie uda się go aresztować? Że trzeba to rzucić w diabły i wrócić do domu?
Nie było chyba takiego dnia, byśmy nie myśleli, że jest on dla nas za sprytny. Zwłaszcza wtedy, kiedy wiedzieliśmy, że jest bardzo blisko, prawie na wyciągnięcie ręki, a nam się nie udawało. Uciekał. Wtedy ogarniała nas największa frustracja. Nie raz siedziałem z załamanymi rękami, marząc o tym, by Pablo się po prostu poddał. Zakończył to bezsensowne zabijanie niewinnych osób, które ginęły, bo znajdowały się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Jeszcze większa niemoc przychodziła, gdy spotykałem rodziny zmarłych dzieci, które bawiły się nieopodal samochodu pułapki. Nie potrafiłem odpowiedzieć na ich pytanie „Dlaczego?”. Sam nie znałem na nie odpowiedzi.
Nie chcieliście zerwać tych więzów nałożonych na was przez prawo i rozprawić się z nim w inny sposób? Zastrzelić go podczas wiecu wyborczego, kiedy kandydował na prezydenta? Czy nie było to takie proste, jak mnie się wydaje?
Nie mogliśmy przekroczyć granicy prawa. Nasze ręce były związane konwencją praw człowieka, co nie znaczy, że o tym nie myśleliśmy. Jednak wiedzieliśmy, że jeśli to my zaczniemy strzelać pierwsi w jego kierunku, liczba ludzi zabitych byłaby dwa razy większa. Większość zabójców i morderców, którzy pracowali z Escobarem, nie należała do osób, które poddawały się bez walki. Wszyscy polegli przy próbie aresztowania. W pamięci zapadł mi obrazek, jak kuzyn Pabla, Gustavo Gaviria, wyskoczył na nas z pistoletem. Nie miał szans, by wyjść z tego cało, ale go to nie obchodziło. Jego celem było w tym momencie zabicie jak największej liczby policjantów. To właśnie z takim typem ludzi mieliśmy do czynienia.
Kiedy poczułeś, że ta praca ma sens?
Może to głupio zabrzmi, ale wtedy, gdy uciekł nam z więzienia. Wiedziałem już, że nie jest taki sprytny, jak nam się wydawało, że można go złapać. Sprowadziliśmy wtedy jeszcze więcej sprzętu. Ale najważniejsze było to, że zwykli obywatele też w to uwierzyli. Jak wcześniej nie dostawaliśmy żadnych informacji, gdzie możemy znaleźć Escobara, tak teraz otrzymywaliśmy ich mnóstwo. Ludzie przestali się go bać. Zaczęli traktować jak pospolitego bandytę. W pewnym momencie musieliśmy w centrali uruchomić aż 800 otwartych linii telefonicznych, tyle osób dzwoniło. Do tego pozbawiliśmy go wszystkich pieniędzy, a bez funduszy nie miał już tylu możliwości ucieczki. Powstała nawet samozwańcza grupa Los Pepes, która na własną rękę zaczęła go ścigać. Jej bał się najbardziej. Pod koniec swojej działalności Escobar był przerażony. Bardzo bał się o życie własne i swojej rodziny, dlatego chciał ją jak najszybciej wyciągnąć z Kolumbii i wysłać do Miami. Udaremniliśmy mu tę drogę ucieczki, więc zmienił plany i chciał się z nimi ewakuować do Niemiec, jednak władze tego kraju odesłały go z kwitkiem do Bogoty. To był chyba najgorszy dzień w jego życiu.
Jak potoczyła się dalej twoja kariera, gdy Escobar zginął podczas próby aresztowania?
Utknąłem pod toną papierkowej roboty. Wszystkie nasze działania musiały być przecież udokumentowane, a to nie zajmuje dwóch dni, tylko kilka miesięcy. Następnie przez samego prezydenta zostałem awansowany na agenta specjalnego. Nie mogłem sobie wymarzyć lepszej nagrody. Potem wróciłem do biura w Houston, gdzie pracowałem aż do emerytury.
Nie brakowało ci tej adrenaliny?
W Houston też miałem do czynienia z niezłymi skurczybykami, ale żaden z nich nie umywał się do Pablo Escobara. Poza tym nie przesadzałbym z tą adrenaliną. To, co widzisz w serialu, to tylko najciekawszy fragment mojej pracy. Walka z handlarzami narkotyków w dużej mierze wiąże się z prowadzeniem obserwacji kilku miejsc, które trwają miesiącami. Bardzo często nic się nie dzieje. Kompletnie nic. Sporo w tym pracy papierkowej. Adrenalina pojawia się dopiero w momencie, kiedy możesz założyć przestępcy kajdanki na ręce.
Wyobrażam sobie, że jak z młodszymi kolegami siedziałeś w vanie obserwacyjnym, to często opowiadałeś im o czasach, gdy ścigałeś Escobara.
Tak było. (śmiech) Lubię opowiadać o tych czasach, bo to była moja młodość. Chyba każdy tak ma, że z nostalgią patrzy na dawne czasy. Zwłaszcza że historia Pablo Escobara wcale się nie skończyła. Czy ty wiesz, że w kolumbijskiej dżungli wciąż jest zakopanych wiele milionów dolarów, o których nikt nie pamięta? Pablo nie ufał bankom, więc chował pieniądze, gdzie się tylko dało. Nie prowadził żadnej ewidencji, nie miał nawet mapy. Często zapominał, gdzie coś zostało zakopane, albo nawet o tym nie wiedział, bo zlecił to jakiemuś kuzynowi. To samo tyczy się majątku José Gonzalo Rodrígueza Gacha. Jego majątek też spoczywa gdzieś pod ziemią w dżungli. Gdyby Kolumbia nie była tak niebezpiecznym państwem, to byłby to istny raj dla poszukiwaczy skarbów.
Źródło: zdjęcie główne. National Geographic Channels/Ian Kerr