Ostatnimi czasy coraz większą popularnością w Stanach Zjednoczonych cieszy się nowy serial Sacha Baron Cohen, który w Polsce nie jest jeszcze tak rozpoznawalny, a wielka szkoda, bo można byłoby go odnieść do sytuacji społeczno politycznej w naszym kraju. W Who Is America? twórca Borat: Cultural Learnings of America for Make Benefit Glorious Nation of Kazakhstan wciela się w postaci reprezentujące stereotypy postaw życiowych obecne w społeczeństwie za oceanem. Jako radykalny lewicujący aktywista, zwolennik teorii spiskowych czy miłośnik celebryckiego przepychu odwiedza mniej lub bardziej znanych Amerykanów i w swoim stylu demaskuje ich głupotę. Na wierzch wychodzą zabobony, uprzedzenia, kompleksy czy awersje. Obrywa się zarówno tym po lewej, jak i po prawej stronie. Największe lanie dostają oczywiście radykałowie, ale Cohen nie boi się zaczepiać również tych o bardziej umiarkowanych poglądach. Who is America? dopiero rozpoczął  wojaże po świadomości widzów, ale na podstawie tego, co już widzieliśmy, da się wyciągnąć wnioski w kwestii kierunku, w którym serial zmierza. Ameryka jest podzielona. Ludzie nie rozumieją się nawzajem. Zbyt łatwo dają się omamić, są podatni na populizm, chętnie sięgają po radykalne środki. Mają problem z samodzielnym myśleniem, wolą słuchać innych, oceniają ludzi wedle statusu społecznego. Sacha Baron patrzy na Amerykę z dystansu i nie opowiada się po żadnej ze stron. Zachowuje się jak prawdziwy artysta – w ramach sztuki tworzy dzieło będące komentarzem do współczesnej geopolitycznej sytuacji, nie tylko w Ameryce. Oczywiście największe wciry dostaje Donald Trump (który już w czołówce stanowi cel), ale piętnowany jest nie tyle republikański światopogląd, co sam prezydent jako niewłaściwy człowiek na niewłaściwym miejscu. Sacha atakuje zarówno powszechny dostęp do broni, jak i przesadną rozwiązłość. Stara się bardzo, aby każdy z odcinków był zbalansowany pod tym względem, bo niezwykle łatwo jest przeważyć szalę na jedną ze stronę, wpisując się tym samym w pogłębianie podziałów społecznych. Sacha Baron Cohen w przeszłości był wielokrotnie o to oskarżany. Jego dzieło Brüno to pranksterska etiuda poświęcona tolerancji dla innych orientacji seksualnych. Teraz trudno jest zarzucić stronniczość twórcy, który mimo że nie ma litości do głupoty, zauważa ją po każdej ze stron. Wbrew pozorom nie jest to tak powszechne we współczesnej kulturze. Zarówno w telewizji i kinie da się odnaleźć produkcje, które reprezentują bardzo jednowymiarowy, a wręcz ortodoksyjny światopogląd. Jego format na dłuższą metę może okazać się lekarstwem na społeczne i kulturowe podziały (nie tylko wewnątrz USA) oraz odtrutką na dzieła pogłębiające różnice, poprzez agresywne przerysowywanie najbardziej charakterystycznych aspektów dzielących ludzi. Najlepszym przykładem produkcji, której można zarzucić próbę zaszczepienia pewnej myśli oglądającym, jest z pewnością serial The Handmaid's Tale. Nagradzana, gdzie się tylko da, odcinkowa fabuła, przedstawia w dystopijnej konwencji historię państwa Gilead utworzonego na terenie Stanów Zjednoczonych, gdzie młode kobiety zostają zniewolone i pełnią rolę jedynie rozpłodową. Serial oparty na powieści Margaret Atwood nie tyle jest głosem w dyskusji, a krzykiem rozpaczy utyskującym nad losem współczesnych kobiet. Czy rzeczywiście mają one dzisiaj tak źle? To temat na zupełnie inną dyskusję. Problemów z pewnością jest wiele i jak najbardziej warto o nich mówić. Kłopotliwe jest jednak to, że serial Hulu staje się kolejnym frontem, na którym zaangażowane politycznie idee toczą walkę o umysły odbiorców. Opowieść podręcznej przerysowuje wiele tematów. W pewnych momentach prezentuje niezwykle radykalny przekaz. Działa w słusznej idei (którą jest przecież wolność i równość), używa metafor, symbolizmów i parabol do współczesnego świata, kreując wizję naszej rzeczywistości, w której jesteśmy o krok od faszyzmu. Twórcy sprytnie wykorzystują estetykę serialu do zadań promocyjnych i reklamowych. Przykładowo, w Polsce jeden z dystrybutorów prowadzi swoją politykę reklamową, opierając się na przekazie w stylu: „jesteśmy o krok od Gileadu”. Nadawca, przebierając aktorki oraz modelki w kostiumy podręcznych i zaklejając im usta, próbuje przekonać nas, że przy pomocy popkultury i środków artystycznych zabiera właśnie głos w wielkim dyskursie współczesnego świata. A przecież chodzi tutaj tylko o wyrachowaną reklamę, mającą za zadania zainteresowanie zwykłych obywateli tym, bądź co bądź, ciekawym serialem. Abstrahując od cynizmu niektórych podmiotów, Opowieść podręcznej to dzieło, które w sposób świadomy przyjmuje agresywną retorykę, wypowiadając się o naszej rzeczywistości. Nie jest to jakieś wielkie novum w sztuce. Obie strony chętnie korzystają z wytworów kultury, aby zintensyfikować swój przekaz. Część z filmów i seriali stawia na delikatne środki, akcentując zalety danego światopoglądu, nie dyskredytując przeciwnej strony.  Inni, podobnie jak Opowieść podręcznej, pełnią rolę swoistej parady równości, gdzie kluczem do sukcesu jest bulwersowanie, szokowanie i głośne przeciwstawianie się zaistniałemu stanu rzeczy. Uczestnicy parad równości, wchodzą z założenia, że jest już tak źle, iż jedynie najbardziej radykalne środki są w stanie zmusić ludzi do myślenia. Podobnie jest z Opowieścią podręcznej. Serial przedstawia przerażające wizje umęczania młodych kobiet, licząc, że ludziom zapali się lampka i zdołają odnieść to do naszego świata, w którym przecież wciąż słyszy się o tym, że kobiety traktowane są jak obywatele drugiej kategorii. Zupełnie po przeciwnej stronie stoi – zarówno jeśli chodzi o retorykę, jak i światopogląd –  Mel Gibson i jego ostatnie dzieło Hacksaw Ridge. Reżyser w swoim obrazie kładzie nacisk na takie cechy jak: patriotyzm, braterstwo, prostolinijność, życie rodzinne, poświęcenie. Produkcja ta jest pewnym ewenementem w filmografii reżysera. Przekaz jest tutaj tak mało agresywny i przystępny, że trafia w gusta prawie wszystkich, niezależnie po której stronie barykady się znajdują. Paradoksalnie jedynie prawicowi radykałowie kręcili nosem, wskazując na absurdy filozofii życiowej głównego bohatera, która zabraniała mu zabijania na polu bitwy. Przełęcz Ocalonych to obraz świetnie napisany i doskonale zrównoważony. Bardzo ciężko jest zanegować jego jakość. Dzięki odpowiedniemu podejściu, Mel Gibson uniknął kontrowersji, które zazwyczaj w prostej linii prowadzą do dyskusji światopoglądowych. Przy poprzednich obrazach reżysera niestety nie udało się tego uniknąć. Apocalypto to według niektórych produkcja pokazująca inne kultury jako siedlisko szatana, a chrześcijaństwo jako młot na nie. W Braveheart część widzów odnajdywała nacjonalistyczne naleciałości, a w The Passion of the Christ antysemityzm. Zestawiając to z dyskusyjną sylwetką Mela Gibsona jako człowieka, któremu nie obce są radykalne i wykluczające idee, trudno było zakwalifikować twórczość tego artysty jako coś co łączy. Przełęcz Ocalonych to hollywoodzki ewenement z wielkimi szansami na zapoczątkowanie pozytywnej tendencji w działalności twórcy. Mel Gibson i Clint Eastwood to najbardziej rozpoznawalni hollywoodzcy  twórcy, którzy w swoich obrazach w sposób nieinwazyjny przemycają konkretny światopogląd. Ten drugi, oprócz kultu państwowości, widocznego w większości jego filmów, porusza też niewygodne dla konserwatystów tematy, co czyni go artystą trudnym do jednoznacznego zakwalifikowania. Piękny obraz Mystic River demaskuje źle pojętą solidarność i mechanizmy, gdzie strach i uprzedzenia prowadzą do samosądu. Million Dollar Baby to natomiast film, gdzie postać grana przez Clinta Eastwooda w akcie bohaterstwa (a może tchórzostwa) pomaga głównej bohaterce w eutanazji. To nie są łatwe tematy dla tych, dla których świat warunkowany jest jedynie przez Kościół katolicki. Nie da się jednak ukryć, że Clint Eastwood jest wielkim zwolennikiem systemu państwowego i republikańskiej wizji państwa. Widać to bardzo dobrze w American Sniper, będącym laurką dla polityki amerykańskiego rządu. Według wielu obraz ten jest wręcz propagandowy, ponieważ pokazuje tak kontrowersyjny temat jak amerykańską interwencję na Bliskim Wschodzie w sposób bardzo jednoznaczny. Zestawiając Snajpera z twórczością Oliver Stone lub retoryką Michael Moore, uwidacznia nam się kolejny podział w amerykańskim społeczeństwie, którego znamiona widać również w kinematografii i w serialach telewizyjnych. Homeland, Mr. Robot czy ostatnio Condor to produkcje, w których twórcy z lubością demaskują, czym jest źle rozumiany patriotyzm i do czego zdolni są ludzie u władzy. To, co dla jednych jest najważniejszą wartością, stanowiącą o wielkości amerykańskiego narodu, dla innych to największe przekleństwo, stawiające administrację rządową tam, gdzie niegdyś stali naziści. Taką nowomową posługuje się na przykład Michael Moore i choć w wielu miejscach trafia w dziesiątkę, nie da się ukryć, że dzięki wielkim umiejętnościom realizatorskim stał się tubą propagandową dla skrajnie lewicowych idei. Michael Moore w swojej twórczości porusza wiele tematów. Atakuje amerykańską służbę zdrowia, powszechny dostęp do broni, administrację rządową, kapitalizm i oczywiście Donalda Trumpa. Od czasu, gdy słynny miliarder wprowadził się do Białego Domu, amerykańska liberalno-lewicowa kultura eksplodowała. USA nigdy wcześniej nie miało prezydenta, generującego taki hejt. Śmieje się z niego Jimmy Kimmel w swoim rozrywkowym programie na ABC, nabija się  Stephen Colbert w Our Cartoon President w Showtime, żartują komicy z Saturday Night Live w NBC. Amerykańskie stacje telewizyjne prześcigają się w dogryzaniu głowie państwa, która swoją drogą nie zostaje dłużna, opluwając na Twitterze co jakiś czas różnorakich celebrytów. Ta wojenka z pewnością służy podział Amerykanów, ale nic nie zapowiada zmian w tym segmencie, bo celowanie w Donalda Trumpa wydaje się teraz po prostu modne. Liberalne stacje telewizyjne wykorzystały rozkwit seriali telewizyjnych, tworząc coraz bardziej odważne produkcje. Orange Is the New Black, Pose, The Young Pope, Family Guy, House of Cards, The Night Of, Sense8- można wymieniać w nieskończoność tytuły, które pozycjonują się światopoglądowo gdzieś między środkiem a lewą stroną. Dzięki tego typu produkcjom wartości takie jak tolerancja seksualna, wyznaniowa, równouprawnienie, szacunek dla innych kultur czy zrównywanie szans społecznych zyskały na popularności, co jest niewątpliwą zasługą liberalnie ukierunkowanego przemysłu telewizyjnego. Możliwości, jakie dała nowa era serialu (tzw. Peak TV), producenci wykorzystali skwapliwie, łącząc przyjemne z pożytecznym. Nowe, odważne produkcje nie dość, że wygenerowały zadowalające przychody, to jeszcze poruszały tematy, o których niegdyś się nie mówiło w telewizji. Druga strona także próbuje swoich sił w przemyśle serialowym, choć bez większych sukcesów. W tym momencie żadna z topowych produkcji nie jest w stanie w pełni zadowolić konserwatystów. Jakiś czas temu, po dwóch sezonach dokończył żywota serial pod tytułem Designated Survivor, gdzie Kiefer Sutherland z lubością pokazywał się na tle amerykańskiej flagi. Również poprzedni wielki hit z jego udziałem, czyli 24 można uznać za pro państwowy, choć skupiał się głównie na akcji, stawiając kwestie światopoglądowe na drugim planie. Designated Survivor był natomiast produkcją, w której ktoś bardzo chciał oddemonizować wizerunek amerykańskiej administracji rządowej. Produkcja opowiadała o nowicjuszu w fotelu prezydenta USA, wchodzącym w buty Jezusa w garniturze, będącym ucieleśnieniem wszystkich cnót świata. Serial pełen był pompatycznych, wyniosłych momentów, podczas których głowa amerykańskiego rządu próbowała uwodzić widzów szlachetnością i prawością. Pod względem jakościowym serial pozostawiał jednak bardzo dużo do życzenia, dlatego przerwano jego emisje po dwóch sezonach. Konserwatyści mogli znaleźć coś dla siebie również w reaktywowanym niedawno serialu Roseanne. Format ten również nie był w stanie rozwinąć skrzydeł, ponieważ zdjęto go z anteny ze względu na polityczną aktywność portretującej główną bohaterkę Roseanne Barr. Inne obrazy, przychylne tradycyjnemu stylowi życia, to familijne komedie, w których, w sposób nieinwazyjny prezentowane są staromodne idee. Większość z nich to raczej telewizyjna druga liga, która nie jest w stanie podbić serc serialomaniaków na całym świecie. Co ciekawe, zarówno w kinie, jak i w telewizji można spotkać artystów, którzy umiejętnie łączą różne spojrzenia na świat. Judd Apatow (Knocked Up, Trainwreck)  w swojej twórczości już od dawna pokazuje, że da się zestawić tradycjonalistyczne przesłanie z wolnościowym myśleniem. To samo robi Jason Reitman ( Up in the Air, Juno, Tully), jeden z Hollywoodzkich piewców prostoty w życiu. Band of Brothers to jeden z najwspanialszych seriali w historii, pokazujący najjaśniejsze strony patriotyzmu. Trudno zarzucić Steven Spielberg nacjonalistyczne ciągoty, a to on przecież odpowiedzialny jest za ten format. Sacha Baron Cohen w Who is America? przekonuje nas, że społeczeństwo zza oceanu nigdy wcześniej nie było tak podzielone. Nie jest chyba jednak tak źle, jeśli wciąż istnieją wartości, które łączą Amerykanów. Nikt o zdrowych zmysłach nie próbuje kwestionować konstytucji. Idea patriotyzmu cały czas ewoluuje, unowocześnia się i jest głęboko zakorzeniona w sercach wszystkich – od lewa do prawa. Również w kwestii wartości rodzinnych wszyscy się zgadzają. Niezależnie, jak byłyby one osobliwe, stanowią istotę tego, co najważniejsze. Popkultura zza oceanu ma globalne oddziaływanie. Jest siłą, której nie da się zignorować, wpływającą na ludzkie życie w najdalszych zakątkach świata. Jak wszystko we współczesności, służy ona również jako narzędzie propagandowe. Część artystów, jak wspominany w poprzednim akapicie komik, stawia sobie za punkt honoru piętnowanie radykalizmów, które generują największe podziały. Inni polaryzują konflikty społeczne, działając świadomie lub nieświadomie w myśl zasady dziel i rządź. Nie od dziś wiadomo przecież, że najlepiej kontrolować dwie zwaśnione ze sobą strony. My jako odbiorcy popkultury powinniśmy być niezwykle uwrażliwieni na takie działania. We współczesnym świecie zbyt często miłośnicy sztuki stają się łakomym kąskiem dla podmiotów opierających swoją działalność na kontroli sposobu myślenia odbiorców. Selekcjonujmy więc to, co nam oferuje amerykańska kultura, i bądźmy świadomi mechanizmów rządzących naszą rzeczywistością. Nie jest to łatwe zadanie, gdy nawet byle reklama skonstruowana jest tak, aby zaszczepić nam konkretną ideę. Trzeba jednak próbować. W świetle powyższego – jak wygląda sytuacja w Polsce, gdzie różnice w światopoglądach dzielą przyjaciół, a nawet rodziny? Czy nasza rodzima kinematografia i telewizja działa na korzyść pojednania, służy polityce, a może odcina kupony od obecnej sytuacji? Nasza kultura ma wiele problemów, a sedno sprawy leży nie tyle w cynizmie osób pragnących wykorzystać sztukę do własnych celów (co dzieje się przecież na całym świecie), co w społeczeństwie nakierowanym, łaknącym radykalizmów. Dlatego też chętniej wybieramy Twarz Małgorzata Szumowska czy Smoleńsk Antoni Krauze niż dzieła wnoszące do dyskusje coś więcej niż atrakcyjne politycznie slogany. To jednak temat na zupełnie inny artykuł. Z pewnością dużo mniej optymistyczny...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj