Songs of Conquest - czy to godny następca HOMM 3? Wrażenia wczesnego dostępu
Premiera Songs of Conquest we wczesnym dostępie sprawiła, że ponownie odczułem, czym jest "syndrom jeszcze jednej tury".
Heroes of Might & Magic 3 to jedna z tych gier, które w Polsce mogą pochwalić się statusem tytułów absolutnie kultowych. Niestety nic nie wskazuje na to, by marka ta miała w najbliższym czasie powrócić, a tym bardziej na poziomie dorównującym słynnej „trójce”. Na szczęście mamy Songs of Conquest – produkcję autorstwa szwedzkiego studia Lavapotion, która w maju zadebiutowała w ramach wczesnego dostępu na Steam i z miejsca została okrzyknięta duchowym spadkobiercą HOMM3. Określenie to nie jest żadnym nadużyciem, bo Szwedzi w oczywisty sposób inspirują się New World Computing, ale jednocześnie wprowadzają pewne ciekawe zmiany i rozwiązania, przez które nie ma się poczucia obcowania z żerującą na nostalgii kalką.
Songs of Conquest to połączenie turowej gry strategicznej z elementami RPG w postaci zarządzania bohaterami, tu zwanymi Powiernikami. Przemierzamy więc mapy w poszukiwaniu cennych przedmiotów czy surowców, a także stale rozbudowujemy nasze królestwo, rekrutujemy kolejnych członków armii i walczymy z napotkanymi przeciwnikami. Do tego momentu brzmi to po prostu jak opis jednej z gry z serii Heroes of Might & Magic. Jak to jednak zwykle bywa, tak i w tym przypadku diabeł tkwi w szczegółach.
W Songs of Conquest nie uświadczycie na przykład osobnych ekranów obrazujących rozrastanie się królestwa. Początkowo nie do końca przypadło mi to do gustu, bo oglądanie efektów naszych prac w ten sposób sprawiało sporo frajdy. Tu budujemy bezpośrednio na głównej mapie, tej samej, na której toczy się rozgrywka. Co ciekawe nie ma to wyłącznie znaczenia czysto kosmetycznego, bo uzależnieni jesteśmy od rozmiaru działek budowlanych. Wprowadza to dodatkowy element strategii. Z uwagi na ograniczenia dostępnego miejsca nie zawsze jesteśmy w stanie rozstawić w danej lokacji wszystkiego, co jest dla nas interesujące i mogłoby okazać się pomocne, a tym samym wymusza to odpowiednie planowanie działań. Z czasem zacząłem nie tylko się do tego rozwiązania przekonywać, ale... nawet je polubiłem. Okazało się to po prostu czymś bardzo naturalnym i intuicyjnym.
Dużych zmian doczekał się system pojedynków, choć pola bitewne podzielone na charakterystyczne heksy wyglądają bardzo znajomo. Rozmiary armii są ograniczone (z czasem możemy nieco te limity powiększyć), a podczas starć istotną rolę odgrywa ukształtowanie terenu, bo na przykład jeśli umieścimy na podwyższeniu łuczników czy kuszników, mogą oni zaatakować wrogów znajdujących się w większej odległości. Twórcy zdecydowali się przy okazji jednostek dystansowych na wydzielenie ruchu i ataku, dzięki czemu w SoC możecie najpierw przemieścić swoich łuczników na dogodną pozycję, a dopiero później rozkazać im ostrzał. To teoretycznie niewielka zmiana, ale w praktyce otwiera wiele nowych możliwości podczas zabawy.
Mocno przebudowano magię, która teraz jest zasilana poprzez nasze jednostki. Dołączanie ich do Powierników nie tylko zwiększa liczebność naszej armii, ale również zapewnia różne rodzaje Esencji, która z kolei wykorzystywana jest do rzucania zaklęć. Wśród nich znaleźć można zarówno takie, których działanie jest raczej mało imponujące, ale są też i dużo potężniejsze zdolności. Uzyskanie do nich dostępu wymaga odrobiny kombinowania, co początkowo może nieco przytłoczyć. Warto jednak poświęcić na to czas, bo dobrze rzucony czar potrafi całkowicie odmienić przebieg starcia!
Jedną z największych różnic pomiędzy Songs of Conquest i Heroes of Might and Magic 3, na dodatek taką, którą dostrzega się od razu, jest styl graficzny. Szwedzi postawili na pikselart i wiem, że wielu może uznać to za coś oklepanego czy wręcz pójście na łatwiznę. Sam jestem fanem tego rozwiązania – nie tylko wygląda to bardzo dobrze, ale prawdopodobnie całkiem godnie się zestarzeje i nawet za 5 czy 10 lat eksplorację i bitwy będzie oglądać się z przyjemnością. Jedynym, drobnym mankamentem jest nie do końca idealna czytelność. Zdarzają się sytuacje, w których można mieć pewne problemy z dojrzeniem obiektów na mapach. Nie jest to natomiast jakiś szczególnie irytujący czy poważny problem i z reguły dość szybko da się w tym wszystkim połapać. Napracowanie widać także w całej otoczce pomiędzy kolejnymi partiami rozgrywki. Bardzo dobre wrażenie robią fabularne przerywniki przedstawiane w formie tytułowych pieśni, bo ogląda się i słucha ich z przyjemnością.
Songs of Conquest, mimo debiutu w ramach wczesnego dostępu, nie sprawia wrażenia jakiegoś półproduktu czy wczesnej, ledwie grywalnej wersji. Wszystkie najważniejsze mechaniki i elementy są już na swoim miejscu, a cztery grywalne frakcje, dwie kampanie oraz obecność zarówno sieciowego, jak i lokalnego multiplayera (w formie klasycznego „gorącego krzesła”) zapewniają sporo godzin dobrej zabawy. Miłym zaskoczeniem była również obecność polskiej wersji językowej (napisy), w której również nie ma jakichś poważnych wpadek. Co jednak najistotniejsze – rozgrywka potrafi naprawdę wciągnąć, więc nie zdziwcie się, jak po latach ponownie zaczniecie cierpieć na dolegliwość powszechnie znaną jako „syndrom jeszcze jednej tury”.