Chciał rysować nazistów i potwory – geneza Hellboya
Ponad dwie dekady temu Mike Mignola stworzył postać Hellboya, czyli pół-demona, najlepszego okultystycznego detektywa świata. Dziś bohater ten obrósł w całe uniwersum, na które składają się serie poboczne, animacje, filmy, powieści i zbiory opowiadań. Nowa kinowa adaptacja zadebiutuje w 2019 roku.
Jak wiele arcydzieł, Hellboy Mike’a Mignoli jest dziełem czystego przypadku. Postać ta zrodziła się w głowie amerykańskiego rysownika jako coś w rodzaju rysunkowego żartu – przynajmniej samo imię śmieszyło Mignolę – który przybrał formę plakatu na jeden z komiksowych konwentów. Na pierwszym czarno-białym szkicu widzimy zaślinionego stwora – przywodzącego na myśl połączenie goryla ze skrzydlatym i rogatym demonem – z pałką w ręku, ogonem i cudacznym pasem, na którym wisiały, m.in. ryba, krab oraz plakietka z napisem „Hell Boy”. Był to rok 1991.
Wcześniej Mignola rozwijał się jako rysownik, m.in. w Marvelu i DC, gdzie pracował przy Batmanie, Daredevilu, Hulku i seriach Power Man and Iron Fist czy Rocket Raccoon. W 1992 roku stworzył zaś oficjalną komiksową adaptację filmu F.F. Coppoli pt. Dracula. Tak naprawdę chciał po prostu rysować potwory i nazistów – jak sam powtarza, odpowiadając na pytanie o genezę swojego najbardziej rozpoznawalnego bohatera.
Zanim Piekielny Chłopiec stał się takim, jakim dziś go znamy, przechodził kolejne metamorfozy. Ewoluowała zarówno forma opowieści – za radą Franka Millera Mignola zaczął myśleć nie zbiorami krótkich tekstów, ale historiami rozpisanymi na kilka zeszytów – jak i jej treść. W posłowiu do pierwszego tomu Library Edition Hellboya jego twórca prezentuje nie tylko wstępne szkice bohaterów i stworów, ale także pomysły na fabułę w różnej fazie rozwoju. I tak Big Red – jak niekiedy nazywany jest przez kolegów z pracy – pierwotnie miał być kimś w rodzaju Hulka, czyli mięśniaka (był potężny, barczysty, wciąż gorylopodobny, ale już z połamanymi rogami i bez skrzydeł) w superdrużynie paranormalnych herosów. Obok niego byli również: Abe Sapien, którego wygląd nie zmienił się w zasadzie od czasów tego rysunku, nieco inaczej wyglądająca Liz Sherman, a także dwójka innych bohaterów, którzy dopiero po latach wyewoluowali w Johanna Krausa i Daimo. Dlaczego ostatecznie ta drużyna nie zadebiutowała w żadnej historii? Po prostu Mignola nie mógł wymyślić dla niej nazwy, która nie brzmiałaby infantylnie lub żenująco.
Jednak znając Mignolę, można się domyślić, że tak naprawdę nie chciał tworzyć historii o ekipie herosów. Jasne, sam zaczynał od superbohaterów. ale nie wydaje się, by był ich wielkim miłośnikiem. (W rekomendacji na okładce komiksu Czarny młot przeczytamy, że Mignola obecnie praktycznie nie czyta komiksów!) Uwielbiał wprawdzie Kirby’ego, ale kochał też Lovecrafta, Poego, różne mitologie, legendy, tanie horrory, pasjonowały go okultyzm oraz historie z pogranicza baśni i horroru. Dopiero gdy przelał te pasje na Hellboya, osiągnął wielkość. Choć ta przyszła z czasem.
Pierwsze dwa tomy przygód Piekielnego Chłopca to wciąż ewolucja tej postaci, ale również samego stylu Mignoli. Choć wymyślił całą historię Nasienia zniszczenia, to w jej spisaniu pomagał mu John Byrne (Mignola ma kłopoty z pewnością siebie; początkowo nie wierzył, że potrafi pisać scenariusze i nie chciał tego robić). Natomiast wizualnie wciąż szukał własnej drogi: Hellboy z tego komiksu, jak i z następnego – Obudzić diabła – wygląda inaczej, niż „forma ostateczna” – jest większy, wyraźnie rysowany (często w silnym świetle) oraz ma wyeksponowane mięśnie. Patrząc na twórczość Mignoli, w tych tomach można zauważyć wiele światła. W zasadzie chyba tylko w sposobie przedstawienia postaci Rasputina widać zapowiedź tego, jak wkrótce rysować będzie Amerykanin.
Co ciekawe, jeszcze w tym momencie Mike Mignola nie wiedział, kim jest Hellboy i dokąd zmierza. Pewne jest, że bił nazistów i ich stwory, ale skąd jego kamienna prawa ręka? Przez pewien czas pomysł był taki, aby w fabułę wpleść mitologię nordycką, a ręka Big Reda miała okazać się… wtopionym – za pomocą pioruna – młotem Thora. Natomiast całe to gadanie o Bestii Apokalipsy i o tym, że przeznaczeniem naszego bohatera ma być zgładzenie świata powstało, ponieważ już wtedy Mignola wiedział, że w Obudzić diabła dojdzie do starcia Hellboya z Hekate. Jednak nie miał pojęcia, o czym ta dwójka miałaby rozmawiać.
Najważniejszym tomem, zarówno z perspektywy artystycznej, jak i fabularnej jest trzecia w serii Spętana trumna i inne opowieści oraz wydana po niej Prawa ręka zniszczenia. W tych zbiorach krótkich historii nie tylko poznajemy ojca i matkę Hellboya, ale także jego prawdziwe imię oraz genezę kamiennej ręki. Jasne, wciąż wiele rzeczy pozostaje tajemnicą, jak choćby wnętrze kamiennej dłoni (przez lata Mignola rysował ją w cieniu, bądź zaciśniętą w pięść). Mimo to mitologia bohatera zostaje znacznie rozwinięta.
Regułą w tej opowieści pozostaje to, że Hellboy, jego przeszłość oraz natura to zagadka, której odkrywanie zajmie mu całe życie, a nam całą serię – to nie Batman czy Superman, gdzie geneza ich definiuje, ale to historia o samoodkrywaniu i walce z przeznaczeniem.
Co ciekawe, mimo że podczas powstawania pierwszych historii nie planowano stworzyć z nich większej opowieści o Piekielnym Chłopcu, koniec końców Mignola dopasował wszystkie ich elementy do narosłej później mitologii świata i genezy Hellboya. Zrobił to w taki sposób, że bez wiedzy o procesie twórczym czytelnik odbiera te komiksy jako misternie zaplanowane od pierwszej strony. To dopiero wielkość!
Spętana… i Prawa ręka… wprowadzają też dwie inne rzeczy. Po pierwsze są to zbiory krótkich, inspirowanych folklorem historii, postaci z najróżniejszych baśni, bajek i legend, które przez lata będą narastać, składając się na paranormalny świat Hellboya. Po drugie – ważniejsze – to właśnie od Spętanej trumny Mignola zaczyna rysować w swoim stylu, zmieniając nie tylko wygląd Hellboya, ale i całego świata, co podkreśla też przesunięcie w kolorach – dokonane przez Dave’a Stewarta. W skrócie: Mignola stawia na większy minimalizm i zakochuje się w cieniach (nikt tak się nimi nie posługuje jak on!), porzuca wszelkie pozostałości superbohaterskie i ucieka w atmosferę grozy. Zaczyna pokazywać, jak świetnie potrafi myśleć kadrami i kompozycją planszy, stosując skromne, ale skuteczne środki. Z kolei Stewart porzuca dziwne, wypłowiałe kolory z pierwszych dwóch tomów i stawia na prostotę, wychodząc oczywiście od czerni i czerwieni. Jednak nasyca inne, rzadko stosowane barwy, które dzięki temu mają większą siłę, gdy już się pojawiają. Po prostu w tych tomach Hellboy staje się pięknym komiksem.
(Dodatkowo – po trzecie – w Spętanej… znajdziecie Wilki ze Świętego Augusta, czyli najlepszą krótką opowieść o Hellboyu. Jest to przerażający horror o wilkołakach, który nawet czytany po wielokroć wciąż może wywołać dreszcze.)
Dalsze tomy – a w głównej serii jest ich dwanaście, a dodatkowo finał historii Hellboya, czyli dwutomowy Hellboy w Piekle – to dość niecodzienna mieszanka, ponieważ obok zbiorów naprawdę krótkich historyjek – które zostały stworzone, choćby na potrzeby promocyjne czy do antologii – znajdą się dłuższe fabuły, przy czym pod koniec te drugie zaczynają dominować i w tomie dziewiątym – Dzikim gonie – pchają Hellboya w stronę finałowego starcia ze smokiem Odgru Jahadem, który stanął na jego ścieżce jeszcze w Nasieniu zniszczenia, za sprawą Rasputina, który sprowadził Big Reda na Ziemię.
No właśnie! Hellboy trafił do nas w latach 40., sprowadzony z innego wymiaru przez rosyjskiego czarnoksiężnika Rasputina, pracującego dla hitlerowców nad ostateczną bronią, która miałaby dać Rzeszy zwycięstwo w II wojnie światowej (dlatego Hellboy jest do dziś strasznie cięty na nazistów). Ostatecznie przejęli go Amerykanie, a dokładniej profesor Bruttenholm, który wychował go na porządnego człowieka oraz członka Biura Badań Paranormalnych i Obrony, zajmującego się ochroną Ziemi przed nadnaturalnymi zagrożeniami.
Wszystko to zostało opisane w serii, która niedawno została zakończona Hellboyem w Piekle. To rzadki przypadek komiksu, który z czasem nie tylko nie pogarsza jakości (patrzę na ciebie, półko z serią Baśnie), ale wręcz zyskuje. Mimo że Mignola już przed laty był geniuszem, wciąż się rozwija i w ostatniej części cyklu daje taki popis swoich zdolności narracyjnych i graficznych, że ze świecą szukać dzieła, które mogłoby dorównać jego dziełu. Na pewno nikt nie potrafi przekazać tyle treści zawartej w tak małej iloście słów, co Mignola – to nie tylko komiksowy król grozy, ale również minimalizmu.
Innym tematem jest tak zwane Mignolaverse. To termin, który zawiera w sobie wszystkie narosłe wokół Hellboya serie poboczne, jak Abe Sapien, B.P.R.D. (skrót od angielskiej nazwy B.B.P.O), Witchfinder, Rasputin, Hellboy and the B.P.R.D. oraz wiele samodzielnych, pobocznych historii, jak Hellboy in Mexico z Hellboy: Into the Silent Sea z tego roku. Są to dzieła współtworzone przez Mignolę, najczęściej rysowane przez innych artystów. Ten aspekt tworzenia komiksu jest najbardziej czasochłonny i w pewnym momencie po prostu przerósł rozrywanego przez różne pasje Mignolę (nawet w głównej serii pojawiali się inni rysownicy, niektórzy na krótko, jak Richard Corben, inni na dłużej – najważniejszym jest Duncan Fegredo, który rysował Zew ciemności, Dziki gon czy Burzę i pasję i idealnie wpasował się w jego styl). W zespole tworzącym uniwersum Hellboya są również scenarzyści, ponieważ w większości tych serii sam ojciec Piekielnego Chłopca pełni rolę nadzorcy/konsultanta, oddając żmudną robotę rysowania i pisania dialogów innym.
Efekty są różne. Z pewnością graficznie nikt nie dorównuje Mignoli, nawet świetny Fegredo czy wspaniały Gary Gianni w Into the Silent Sea. Jednak ich wkład to świeżość, inna wizja. Często było to spowodowane również faktem, że dana historia po prostu wymagała artysty z lepiej dopasowanym do niej stylem, jak w przypadku Gianniego.
W przypadku scenariuszy największym pozytywnym zaskoczeniem okazała się seria B.P.R.D., a konkretnie jej wycinek Plague of Frogs (w Polsce jeszcze nie wydany, ale w planach Egmontu), gdzie historię pisał John Arcudi, a rysował Guy Davis. To fabuła, która skupia się na kolegach i koleżankach Hellboya z Biura i ich walce z tytułową plagą żab – stworów, które po raz pierwszy zobaczyliśmy już w pierwszej historii, gdzie zabiły profesora Bruttenholma i ostro pokiereszowały Piekielnego Chłopca. Cóż, po latach okazało się, że związane z nimi zagrożenie jest jeszcze większe wręcz globalne, a walka z nimi doprowadzi Biuro na skraj desperacji. W skrócie: trudno sobie wyobrazić lepszy scenariusz na doskonały serial grozy/akcji, w którym mnóstwo się dzieje zarówno na polu walki, jak i w relacjach między członkami zespołu.
Mike Mignola w Hellboyu osiągnął prawdziwą wielkość. Przez lata jego seria ewoluowała – od nastawionej na akcję i nawiązania do groszowych horrorów (wiele w z pierwszych fabuł to schemat: Hellboy gdzieś idzie, spotyka stwora, a później się z nim naparza), do gorzkiej opowieści o zmęczonym walką obrońcy ludzkości, którego przeznaczeniem jest nas zniszczyć, co czyni go samotnym i ostatecznie pcha tam, gdzie od początku wiedzieliśmy, że wyląduje, czyli do Piekła.
Nie dajcie się zwieść filmowym ekranizacjom komiksu w reżyserii Guillermo del Toro, które choć tworzone przez wielkiego fana oryginału i we współpracy z Mignolą, mają inny, bardziej rozrywkowy i lżejszy charakter niż komiks. Bardziej skłaniają się ku kinu superbohaterskiemu i lekkości filmów od Marvela, tylko z innym tłem (w samym komiksie, choćby Hellboy i Liz nie są parą, Abe Sapien jest zaś dużo groźniejszy i ponury). Wydaje się, że bliżej wizji Mignoli będzie Neil Marshal, który w 2019 roku pokaże nam swoją wizję Piekielnego Chłopca (w tej roli znany ze Stranger Things David Harbour), a który specjalizuje się w krwawych horrorach, jak Zejście czy Dog Soldiers (połączenie grozy i humoru z tego drugiego filmu stanowi świetną rekomendację dla tego reżysera jako właściwej osoby za sterami ekranizacji Hellboya).
Niezależnie jednak od starszych filmów i tego zapowiedzianego warto dać mu szansę. Czy spodoba się wszystkim? Nie sądzę. Choć Mignola przez wielu słusznie został okrzyknięty geniuszem, ma niecodzienny styl, bardzo daleki od tego, co zazwyczaj widujemy w komiksach superbohaterskich. Jak wielu podkreśla, choćby Alan Moore w swojej przedmowie do Obudzić diabła, to Artysta w takim rozumieniu, że przyszedł do komiksów z innym zapleczem, ma inne pasje i inspiracje (ostatnio zawieszał komiksy dla… malowania obrazów). Dzięki temu wnosi do Hellboya oryginalne spojrzenie.
Nie przesadzę, gdy napiszę: Mike Mignola to ewenement na komiksowym firmamencie, a Hellboy to - w mojej opinii - najlepszy komiksowy bohater naszych czasów.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe