Tak zwane procedurale, czyli seriale "jednoodcinkowe", w których w ciągu 40 minut zostaje rozwiązana jedna sprawa, kończy się dochodzenie, zostaje zabity potwór czy udaje się wyleczyć pacjenta, od swojego pojawienia się znacznie ewoluowały. Tak jak dziś wszędzie dochodzi do wymieszania gatunków, tak i procedurale wyglądają nieco inaczej niż kiedyś. Ich charakterystyczne cechy wciąż jednak zdobywają im kolejnych widzów.
Zacznijmy jednak od początku, czyli od samego wyjaśnienia terminu "procedural". Wiele źródeł ten gatunek definiuje bardzo szablonowo, określając go jako związany przede wszystkim z takimi dziedzinami życia jak organy ustawodawcze (prawo) czy też organy ścigania. Dzięki temu pozwala to na charakterystyczne, epizodyczne ujęcie fabuły odcinka w tzw. "case of the week", czyli sprawy tygodnia – historia zaczyna się i kończy w danym odcinku. Widz nie musi znać tego, co się działo w poprzednich odcinkach, co stanowi swoisty komfort w dzisiejszym zabieganym świecie, a jednocześnie dużo łatwiej produkcji pozyskać nowych fanów. Nic więc dziwnego, że wśród procedurali jako pierwsze wyłoniły się seriale policyjne - morderstwo do rozwiązania idealnie pasuje do tego konceptu. Później analogicznie formę tę przeniesiono na sale sądowe czy też do szpitali, tworząc kolejne odmiany tego "gatunku".
Ze względu na różnorodną tematykę procedurali trudno bowiem zdefiniować je jako odrębny gatunek, to jedynie pewna powtarzalna formuła. Istotną cechą procedurali jest bez wątpienia schematyczna, przewidywalna struktura każdego odcinka (np. znalezienie ciała – śledztwo – znalezienie zabójcy). Za to są też najczęściej krytykowane - mówi się, że są zbyt przewidywalne i stereotypowe.
Procedurale dominują w stacjach ogólnodostępnych, a nie kablówkach. Powód jest dość oczywisty - te pierwsze są bezpłatne i dzięki charakterystycznej formule "sprawy odcinka" liczą na pozyskanie przypadkowego widza, który dużo łatwiej może odnaleźć się w nowym serialu i go polubić, niż w takim, który posiada ciągłą fabułę. Natomiast widzowie kablówek to są zazwyczaj osoby, które wiedzą czego oczekują i dlaczego płacą abonament za daną stację telewizyjną, dlatego też nie potrzeba dodatkowo szukać sposobu na pozyskanie widza. Tym samym seriale proceduralne w stacjach kablowych stanowią bardzo niewielki odsetek spośród emitowanych.
Za prekursorów tego gatunku w telewizji można bez wątpienia uznać takie seriale jak Dragnet, Columbo ze słynnym tytułowym porucznikiem, Murder, She Wrote czy też szalenie popularną na całym świecie serię JAG. Elementem, który łączy te wszystkie produkcje jest właśnie sztampowa, proceduralna forma odcinków, według której każdy z odcinków opowiada jedną, zamkniętą historię. Z jak pozytywnym odbiorem spotkał się nowy gatunek telewizyjny widać szczególnie po JAG - serial doczekał się aż 10 sezonów i do dziś nie tylko jest przez wielu wspominany z sentymentem, ale odkąd zszedł z anteny niejednokrotnie pojawiały się różnego rodzaju inicjatywy mające na celu wskrzesić przygody niezapomnianych prawników. Ożywienie legendy odnosi zresztą czasami bardzo dobre skutki (patrz Hawaii Five-O), ale o tym za chwilę.
Nic więc dziwnego, że w kolejnych dekadach i nowym tysiącleciu prym zaczęły wieść procedurale policyjne. Chyba każdy wie, że największe tryumfy świętowały kolejne serie C.S.I.: Crime Scene Investigation oraz ich spin-offy, notujące szokująco wysokie wyniki oglądalności, nawet w czasach gdy przed telewizorami zasiada coraz mniej osób. Dość powiedzieć, że CSI powróci jesienią bieżącego roku z już czternastą... serią. Kroku jej nie odstępuje również dobrze znane Prawo i porządek: Sekcja specjalna", która ma się równie dobrze jak kilka lat temu. Wcześniejsza produkcja stacji NBC, zatytułowana po prostu Prawo i porządek jest po Simpsonach najdłużej nadawanym programem amerykańskim w primetime.
W pogoni za sukcesem kolejne stacje zaczęły produkować podobne seriale. Mieliśmy (lub mamy) więc: Bones, Numb3rs, Criminal Minds, NCIS (które mało kto pamięta, ale są przecież spin-offem JAG!), a to dopiero początek listy. Niektóre z wymienionych produkcji wciąż są emitowane i mają się nad wyraz dobrze pomimo lekkiego "przejedzenia się" tym gatunkiem obecnie. Ponownie najważniejszym elementem, który łączy te wszystkie seriale jest właśnie "sprawa tygodnia", która zdaje cieszyć się nieśmiertelną wręcz sławą i popularnością, a fabuła ciągła, choć w niektórych z nich występuje, jak chociażby wątki romantyczne w Kościach, jest raczej szczątkowa.
Fala popularności tego formatu dotarła do innych dziedzin naszego życia - tak powstały m.in. procedurale medyczne. W pierwszej kolejności wypada przywołać tutaj niekwestionowaną gwiazdę telewizji ostatnich lat, szalonego diagnostę Dr House'a, który przez długie osiem sezonów przyciągał tłumy widzów swoją arogancją i postawą mizantropa. Fani zdawali się być zaślepieni nieszablonowo wykreowaną postacią przez Hugh Lauriego i konsekwentnie ignorowali powtarzany w każdym odcinku ten sam schemat, który był obecny w szczególności przez pierwsze sezony. Nawet genialne olśnienia przypominające Sherlocka Holmesa (na którym zresztą House był wzorowany) nikogo nie denerwowały. Choć w serialu pojawiło się wiele wątków ciągłych, mniej lub bardziej ważnych, to Dr House nigdy nie zatracił swojego proceduralnego charakteru. Wątki ciągłe były mało znaczące i słabo oddziaływały na fabułę - trudno wskazać jakiekolwiek wydarzenie, które zmieniło jej kierunek.
Osławiony geniusz na ekranach amerykańskich telewizorów nie pozostawał jednak sam. Dzielnie w ABC towarzyszyli mu Chirurdzy urzędujący obecnie w Grey Sloan Memorial Hospital w Seattle, którzy nieprzerwanie od już dziewięciu lat ratują kolejne ludzkie istnienia, a jesienią tego roku powrócą z dziesiątym sezonem. Tutaj można z kolei nieco bardziej wyróżnić wątki dotyczące życia prywatnego bohaterów, ale wciąż nie ma odcinka bez nowego przypadku. W każdym konsekwentnie ratowanych jest dwóch, bądź trzech pacjentów (albo i więcej w przypadku większych katastrof), a cykl szkolenia zawodowego od stażystów do lekarzy prowadzących, którzy przeszli pierwsi bohaterowie jest obecnie powtarzany przez nowe postacie. Shonda Rhimes ten sam schemat przeniosła na spin-off Chirurgów, Prywatną praktykę, a także - niepowiązany już z medycyną - serial Skandal.
Wszystkie te seriale zaczęły się jako "czyste procedurale" - nie wymagały znajomości poprzednich epizodów, miały na celu dostarczać po prostu rozrywkę w familijnym gronie, bądź też w weekendowy wieczór dla często - niestety - mniej wymagającej części widowni. Jednak schemat procedurala zaczął powoli się zmieniać i ewoluować wprowadzając coraz więcej wątków ciągłych do fabuły, co też znalazło swoje odzwierciedlenie w nowych produkcjach wykorzystujących ten format i kolejnych sezonów produkcji już trwających.
Procedurale najłatwiej rozpoznać po otwierającej odcinek scenie: miejsca zbrodni, sali szpitalnej lub... sądowej, gdzie rozgrywają się najczęściej seriale prawnicze. Tutaj prym wiedzie W garniturach, którego twórcy nie tylko w świetny sposób bawią się formą procedurala, ale też dodają sporą dozę ciągłej fabuły. Tej drugiej z każdym sezonem jest coraz więcej i to właśnie ona przebija się na pierwszy plan. Bardzo podobna sytuacja ma miejsce w Żonie idealnej, gdzie także mamy do czynienia tzw. wątkami ciągłymi, które dzielnie się przebijają, a nie rzadko ciągną przez kilka odcinków, oczywiście często znajdując swą kulminację i zwieńczenie w odcinkach premierowych i finałowych każdego sezonu. Wciąż jednak Harvey Specter i Alicia Florrick będą rozwiązywać w swoich serialach sprawy tygodnia i nic nie wskazuje na to, że miałoby się to zmienić.
Hybrydowy schemat procedurala i serialu z ciągłą fabuła stał się już niemal znakiem rozpoznawczym całej stacji USA Network. Oprócz Suits, znajdziemy w niej również Covert Affairs, Burn Notice, czy - szalenie popularne jeszcze dwa lata temu - White Collar. Seriale tej stacji mają nie tylko mocne początki i końcówki sezonów, ale praktycznie przez cały czas przewija się jakiś główny wątek. Neal Caffrey i Peter Burke na zmianę rozwiązują sprawę tygodnia z poszukiwaniem skradzionego skarbu, czy dziewczyny lub ojca jednego z głównych bohaterów. Te ciągnące się przez całe sezony wątki idealnie koegzystują z pomniejszymi pomysłami na odcinki.
Inną odmianą tej formy procedurali, gdzie wątki ciągłe coraz śmielej przebijają się na pierwszy plan, są te, w których występują one właśnie w szczególności w finałach i premierach sezonu, a w trakcie trwania są nieśmiało przypominane. W ten schemat dokładnie się wpisują takie seriale jak Castle, gdzie mamy do czynienia przez cztery sezony ze sprawą morderstwa matki Beckett, a ostatnio przeniosło się to na życie osobiste bohaterów. Także w Hawaii Five-0, który jest remakiem popularnego serialu o tym samym tytule z lat 60., pomimo rozwiązywania kolejnych morderstw wśród dosyć przyjemnych krajobrazów okraszonych rozbrajającym na łopatki humorem, wciąż jak bumerang powraca wątek rodziny McGarretów. W ten sam wzorzec wpisuje się Mentalista, gdzie Patrick Jane rozwiązuje 22 sprawy kryminalne na sezon, ale często jedynie dwie lub trzy z nich dotyczą seryjnego mordercy zwanego Red Johnem.
Klasyczny procedural został zanieczyszczony. Pojawiające się w różnym natężeniu wątki ciągłe jeszcze nie są w stanie zdominować całkowicie schematycznej formy odcinka, a pozostają bardziej urozmaiceniem, wciąż nie wymagającym znajomości poprzednich odcinków. Brak wiedzy z kolei na ich temat na pewno sprawia, że odbiór serialu jest znacznej mierze niepełny i nie można czerpać takiej samej przyjemności z oglądania, co w przypadku rasowych "jednoodcinkowców". Jednak ten kolejny krok w ewolucji tego gatunku spotkał się po raz kolejnym z pozytywnym przyjęciem, a kolejne produkcje cieszą się sporą rzeszą fanów potwierdzając, że ta pozornie delikatna zmiana, jest krokiem w dobrym kierunku. Wymagający widz z jednej strony przejadł się formą obecną w kolejnych seriach "NCIS" i "CSI", ale jednocześnie wciąż pozostaje głodny gatunku.
Zdarzają się przypadki, kiedy serial zaczyna jako klasyczny jednoodcinkowiec, a z biegiem czasu zupełnie tę formę zatraca i stawia na dłuższą, ciągłą fabułę. Jedną z pierwszych produkcji zmieniającą swoją formułę były dobrze znane fanom sci-fi Smallville. Serial z każdym sezonem ukierunkowany był w coraz większym stopniu na mitologię. Od zawsze obecna i stanowiąca jego integralną część po pewnym czasie zaczęła wyraźnie w nim dominować. Każdy wiedział, że kiedyś Clark musi stać się Supermanem, a nie jest to możliwe, kiedy się pokonuje kolejnego "freaka tygodnia". Twórcy wprowadzali do fabuły coraz więcej postaci z komiksowego uniwersum DC, tym samym ukierunkowując fabułę na właściwe, a zarazem oczekiwane tory. Schematyczny charakter pierwszych trzech sezonów zdawał się zanikać. Niemal w każdym odcinku starano się wpleść nawet drobne szczegóły i odwołania do komiksów, co najwyraźniej widać w finałowym dziesiątym sezonie.
Podobną drogę przeszedł inny serial emitowany przez The CW - Supernatural. Początek przygód braci Winchester to nic innego jak eliminowanie kolejnego nadprzyrodzonego zjawiska w nowych zakątkach Stanów Zjednoczonych. Z czasem serial przechodził jakby przez wszystkie typy procedurali: od rasowego (kolejny potwór tygodnia), przez szczątkowe wątki ciągłe (ratowanie ojca), aż po klasyczną ciągłą fabułę obecną w każdym odcinku (apokalipsa w czwartym i piątym sezonie). Co ciekawe, po odejściu twórcy produkcji Erica Kripke, w kolejnych sezonach nastąpił swoisty restart serialu. Powrót do korzeni objawiał się znów większą liczbą odcinków nie powiązanych bezpośrednio ze sobą. Serial jak do tej pory nigdy nie powrócił do tego, co prezentował na samym początku swojej emisji.
Podobnie było z Aniołem ciemności (spin-offem Buffy The Vampire Slayer), z tą różnicą, że w tym przypadku, na powrót do formy jednoodcinkowców naciskali producenci, a nie twórcy, jak w przypadku Supernatural. Skończyło się to niestety przedwczesnym zakończeniem produkcji już po piątym sezonie. Producenci osiągnęli zatem efekt zupełnie odmienny od oczekiwanego - ich działania mające na celu zwiększenie oglądalności, doprowadziły do jej pogorszenia i w rezultacie wcześniejszego niż planowano finału.
Bywają też przypadki odwrotne. Ciekawym casusem jest brytyjska produkcja Space: 1999, która na przestrzeni swoich dwóch sezonów, zdążyła również znacząco zmienić formę. Zaczęła się jako produkcja z ciągłą fabułą, a później opowiadaną historią uproszczono i zmieniono formułę serialu na procedural. Oczywiście znów nie wyszło to produkcji na dobre, a widzowie nie szczędzili słów krytyki.
Ostatnio wielką popularność zdobywają zaś Impersonalni. W serialu CBS nie tylko odcinki finałowe bądź premierowe są silne skorelowane z dłuższą fabułą. Główny wątek jest obecny niemal w każdym odcinku sezonu poprzez liczne retrospekcje czy odniesienia. Trudno śledzić losy bohaterów nie znając wcześniejszych wydarzeń, choć przypadkowy widz nie powinien się wcale źle bawić trafiając przypadkiem na jakiś odcinek serialu. Produkcja zdaje się jednak coraz śmielej podążać w stronę ciągłej fabuły i to stanowi o jej wciąż zwiększającej się popularności i kolejnych rekordach oglądalności. Z biegiem czasu serial zapewne zupełnie zatraci swój proceduralny charakter, który prawdopodobnie na początku odrzucił wielu potencjalnych widzów.
Tegoroczny hit The CW, Arrow, choć może sporo się nauczyć od twórców Impersonalnych, wydaje się zmierzać w tym samym kierunku. Na fabułę ciągną przeszło też emitowane kilka lat temu 4400. Serial opowiadał o losach zaginionych ludzi, którzy nagle powrócili na Ziemię w świetlistej kuli w połowie XX wieku z nadprzyrodzonymi mocami. I tak z początku w każdym odcinku mieliśmy zaprezentowanego jednego osobnika z owych 4400 - nie trzeba chyba tłumaczyć, że mieliśmy do czynienia z jednoodcinkowcem. Jednak im dalej, tym bardziej to wszystko zaczęło się zmieniać i ostatnie sezony, to już produkcja z klasyczną ciągłą fabułą. To także można zresztą zauważyć w kultowym The X-Files, w którym Mulder i Scully zajmowali się badaniem kolejnych zjawisk paranormalnych. Ostatnie sezony były już ukierunkowane na tzw. mitologię. W wypadku serialu Chrisa Cartera ta była niestety wyjątkowo słabo przemyślana i - jak na ironię - najlepsze odcinki The X-Files to właśnie te ze "sprawą tygodnia".
Transformację procedurala bardzo dobrze ukazują przykłady 4400 i The X-Files, to jednak dopiero na bazie niedawno zakończonego hitu stacji FOX pt. Fringe, można zaobserwować najlepiej tą przemianę. Serial, który z klasycznego seryjnego jednoodcinkowca (rozwiązywanie kolejnych spraw z pogranicza ludzkiego poznania) stał się produkcją z ciągłą fabułą. Tutaj jednak ta metamorfoza zadecydowało o jego niepowtarzalności i niesłabnącej popularności. Pozwoliło to także w fenomenalny, ale zupełnie nieuzasadniony liczbami sposób, doczekać się z roku na rok jego kolejnych odsłon. Finansowo – przyznają to nawet włodarze stacji - nikomu się to nie opłacało.
Jednoodcinkowce prawie całkowicie wyszły już z mody i są kasowane roku na rok. Żaden nowy rasowy procedural nie przetrwał w ramówce od 3-4 lat (poległo m.in. Golden Boy i Vegas). Rok temu z ramówek wypadły C.S.I.: Miami i C.S.I.: New York. Nasuwa się pytanie, ile przetrwa jeszcze seria, od której wszystko się zaczęło - C.S.I.: Crime Scene Investigation? Wśród powracających mamy już tylko te, które są obecne na ekranach telewizyjnych od wielu lat. Wciąż udaje się utrzymać widzów Castle, Kościom, Agentom NCIS, Zabójczym umysłom i Prawo i porządek: Sekcja specjalna. To prowadzi do oczywistego, ale jakże dobitnego stwierdzenia - era klasycznych procedurali się skończyła!