Czy kontrowersyjny Nanette to wciąż stand-up? Rozmawiam z Abelardem Gizą
Odkąd stand-up australijskiej komiczki zadebiutował na Netfliksie, budzi skrajne emocje. Czy to wciąż jest stand-up? — pytają fani komedii. Zresztą sam zadaję to samo pytanie i to nie byle komu, a Abelardowi Gizie.
W naEKRANIE jeszcze nie mieliśmy zbyt wielu okazji do rozmowy o stand-upie. Zajmujemy się popkulturą, a przecież sceniczna komedia jest istotnym elementem popkultury. Nie dość, że roi się w niej od ciekawych osobowości, to jeszcze stand-up oddziałuje na inne formy. Wielu aktorów, scenarzystów, muzyków i innego rodzaju twórców stawiało pierwsze kroki w karierze w piwnicznych klubach komediowych, opowiadając monologi do popijającej portera, roześmianej widowni.
To okropnie krzywdzące, przedstawiać stand-up jako trampolinę, która miałaby doprowadzić artystę do innych (lepszych?) form. Stand-up to pojęcie tak szerokie, że trudno je w ogóle zdefiniować. Już na etapie mówienia, co nim jest, a co nie, można dostać kręćka. Jak byście intuicyjnie zdefiniowali tę formę? Ostrożnie zgaduję, że najczęściej słyszałbym coś o komiku, który dostaje mikrofon, by za jego pośrednictwem rozśmieszać ludzi swoim monologiem.
Niedawno na Netfliksie pojawił się trwający ponad godzinę special Hannah Gadsby, który łapie tę naszą wyimaginowaną, kolektywną definicję i zrzuca do krateru aktywnego wulkanu.
Emocje, które wzbudziła Nanette, jeszcze we mnie nie ostygły. Regularnie chodzę do klubów komediowych, oglądam speciale ukazujące się na Netfliksie i jemu podobnych, nadrabiam zaległości, jednak od dawna żaden występ nie dał mi tyle do myślenia. Paradoksalnie, nie wszystkie myśli były pozytywne. Niektóre wręcz przeciwnie, wywoływały we mnie dysonans. Czy to jeszcze stand-up? Gdzie komedia ma granice i czy to, jak podeszła do niej Gadsby, można w ogóle kwalifikować jako komedię? Wreszcie — czy Hannah Gadsby miała rację?
Zapytałem naszego wicenaczelnego, czy na tym portalu jest w ogóle miejsce na stand-up i Adam Siennica odpowiedział stanowczym: „dlaczego nie?”. Najpierw ucieszyłem się, że będę mógł dla Was zrecenzować nowy special Gadsby, ale niemal natychmiast cały entuzjazm spłynął ze mnie jak po kaczce. Kim ty człowieku jesteś, żeby recenzować stand-up?
Powinniście wiedzieć, że od jakiegoś czasu próbuję swoich sił na scenie. Zdarzyło mi się kilka występów, z czego większość spotkała się z, eufemizm-alert, umiarkowanym entuzjazmem. Z tego powodu mam za dużo pokory do stand-upu, żeby udawać przed Wami wielkiego krytyka. Z filmami i serialami nie mam podobnego problemu, bo w tych formach nie mam absolutnie żadnego praktycznego doświadczenia, toteż mogę sobie być panem recenzentem przekonanym, że praca na planie to kaszka z mleczkiem, kimże jest Pedro Almodovar i ja wiem lepiej. Rozumiecie zatem, dlaczego to nie mogła być recenzja, ale tak czy siak chciałem opowiedzieć Wam o Nanette. Wpadłem zatem na inny pomysł.
Zauważyłem na fanpage’u Abelarda Gizy post o komediowym specialu Hannah Gadsby. Czemu by nie porozmawiać o Nanette z najpopularniejszym komikiem w Polsce? - pomyślałem. Niestety, Lotek nie miał czasu odpowiedzieć na moje pytania, więc zadowoliłem się odpowiedziami Abelarda...
W swoim poście, Abelard Giza napisał: Jeden z najciekawszych speciali komediowych, jakie widziałem. Hannah Gadsby jest genialna! „Nanette” zostawia po sobie mnóstwo emocji. Za to właśnie kocham stand-up! Polecam bardzo! Nie wszystkie reakcje fanów komika były równie entuzjastyczne — Kasia W. ogłosiła, że po obejrzeniu monologu Gadsby wszczęła poszukania sznura i wystarczająco wytrzymałej gałęzi. Harrego Zalewskiego, notabene komika, Nanette zaprowadziła w rejony emocjonalne, w jakich stanowczo nie chce przebywać. Abelard Giza wspomniał w poście, że Nanette zostawiła po sobie mnóstwo emocji. Zapytałem się, jakie emocje wzbudziła w nim osobiście.
Kto z was, po obejrzeniu występu komika, odczuwa złość, żal i smutek? To przecież nie są pozytywne emocje! Pewnie znacie takie pojęcie jak comic relief — kiedy w filmie dzieje się coś tragicznego i odczuwamy coraz większe napięcie, któraś postać opowiada żart, który dodaje nam otuchy i równoważy nasze emocje. Śmiałem się przez większość seansu Avengers: Infinity War, podczas gdy głównym wątkiem filmu było kosmiczne ludobójstwo i postacie, których figurki trzymam nad łóżkiem, padały jak muchy. Twórcy, moim zdaniem słusznie, założyli, że widowni należy się trochę oddechu i lepiej, żeby nie wybiegali z kin do najbliższej apteki po roczny zapas prozacu. Skoro nawet twórcy kina science fiction dbają o dobry humorek widzów, to chyba tego samego moglibyśmy oczekiwać po stand-upie?
Przed Nanette nie widziałem żadnego występu Hannah Gadsby i znałem ją wyłącznie z serialu Please like me. Nawet w krótkich nagraniach, które znajdziecie na YouTube, zauważycie, że stylem dominującym w monologach Gadsby jest autoironia. To mój ulubiony rodzaj komedii, kiedy komik żartuje z siebie samego. W Nanette Hannah zapowiedziała, że jest zmęczona autoironią i ma jej dość! Mało tego — nazwała ją upokarzaniem się dla poklasku. Tylko szyderstwo z samej siebie, sprawia, że ktoś daje jej przestrzeń do publicznej wypowiedzi. To był jeden z najmocniejszych momentów w całym materiale, z którym najmocniej się utożsamiłem i chyba najwięcej dał mi do myślenia. Zapytałem Abelarda Gizy, czy utożsamia się ze stanowiskiem Hannah — zwłaszcza po I sezonie internetowego serialu Gizy pt. Kryzys, który możecie obejrzeć na YouTube i który wielu widzów potraktowało z pełną powagą.
Abelard obronił autoironię. Potraktował ją jako element humoru obserwacyjnego. Ktoś mądry powiedział kiedyś, że każdy humor jest obserwacyjny. Zgadzam się, że za każdym żartem stoi jakaś obserwacja — tutaj nieważne, czy osobista, ogólnospołeczna, językowa czy totalnie abstrakcyjna. Za to nie każda wypowiedziana obserwacja wywołuje reakcję w stylu „Jezu, przecież mam to samo”. Poza oczywistością, że przecież nie każdy musi mieć to samo, istnieje ewentualność, żeby nikt w żadnym wypadku nie mógł doświadczyć czegoś podobnego i właśnie dlatego tak go to bawi.
W swoim monologu Hannah dekonstruuje formułę stand-upu i robi to w sposób dwojaki.
Po pierwsze, na przykładzie dopiero co opowiedzianych żartów tłumaczy, na czym w ogóle polega humor i przedstawia jego części składowe. Jak magik, który pokazuje, że te ostrza tak naprawdę są z gumy, a basen tylko wydaje się napełniony.
Po drugie, Hannah Gadsby w pewnym momencie dekonstruuje swój występ. Tak jakby początkowy, tradycyjny w formie monolog, był tylko zasłoną dymną dla części właściwej - absolutnie nie komediowej. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego! Jasne, w stand-upie łatwo odnajdziecie dużo ludzkich dramatów, trudnych wyznań i ciosów obuchem w głowę, ale ta cała niekomediowa strona występu zwykła komplementować tę komediową. Komik przedstawia ją dla zmyłki, żeby potem dowalić z grubej rury żartem.
Polska komiczka Wiolka Walaszczyk w jednym z wielu swoich programów zawarła historię o zboczonym lekarzu, który usiłował molestować swoje pacjentki. Wiola budowała komedię na traumatycznym doświadczeniu. W wypadku Nanette sprawy mają się na odwrót — Gadsby opiera swoją traumę na komedii. W monologu Australijki usłyszycie fragmenty, których jak żyję - w stand-upie nie słyszałem. Nie sposób nazwać ich komedią.
Zapamiętałem, że w podcaście Nagrałeś to? Gawła Feligi Abelard Giza postawił tezę, że stand-up wcale nie musi być śmieszny. Tym bardziej musiałem się go zapytać, czy zatem to wciąż jest stand-up?
Skoro nie musi, to chyba ciągle jest… Nie wiem…. Wiadomo, że nadrzędną misją stand-upu jest danie rozrywki widzowi. Tyle tylko, że wciągu takiej klasycznej godziny nie wszystko musi być śmieszne. Rozrywka to nie tylko śmiech. To też ciekawość, strach, wściekłość – emocje.
Mecze piłkarskie też nie są najlepsze tylko wtedy, kiedy „nasi” zwyciężają. Oczywiście, super, kiedy tak się dzieje, ale w międzyczasie fajnie, gdyby wygrywali, przegrywali, remisowali, znowu przegrywali i w ostatniej minucie zapewnili sobie awans. Wtedy są emocje. Takie historie się wspomina i przeżywa.
Ostatnio byłem w Londynie i widziałem Douga Stanhope’a. I on dwa razy w swoim materiale mnie wycofał. Logicznie wszystko się zgadzało, ale nie mogłem się z nim zgodzić na poziomie emocjonalnym. Dwa dni chodziłem, myśląc o tym, co mówił. Przetrawiłem to i uznałem, że to najdoskonalsza rzecz, jaka mi się przytrafiła jako widzowi do tej pory.
Nie lubię wychodzić z występu i mieć: „Super było! Co jemy?”
W Waszym odbiorze Nanette wiele zależy od nastawienia, z jakim podejdziecie do tego występu.
Jeżeli podejdziecie z oczekiwaniami najedzenia się do syta godzinną porcją żartów; jeżeli puścicie Nanette na posiadówce ze znajomymi; jeżeli będziecie chcieli sobie poprawić humor. — Może Was spotkać srogie rozczarowanie. Jeżeli zaś jesteście zmęczeni stand-upem w znanej Wam formie i szukacie czegoś świeżego, możecie pokochać Gadsby.
Nie wiem, jak jej występ sprawdziłby się jako Wasz pierwszy obejrzany special, który miałby zachęcić do oglądania kolejnych i zainteresowania się sceniczną komedią. Trudno przygodę z komedią rozpoczynać od czegoś tak mało komediowego. Program Hannah Gadsby jest donośnym manifestem antykomediowym — powiedziałem Abelardowi Gizie. — Gdybyś miał wdać się w dyskusję z Hannah, czy miałbyś może pomysł na jakieś kontrargumenty? A może zgadzasz się z jej opiniami?
Normalnie bym się wycofał, ale historia Gadsby mnie porwała. Polubiłem ją, Hannah stała się dla mnie kimś bliskim i potem, kiedy zaczęła z siebie wyrzucać ten żal, nie chciałem jej przerywać. Zwłaszcza, że jej opowieść nie była tylko jej opowieścią, ale też historią wielu ludzi, których znam, którzy są wokół i cierpią - powiedział mi Giza.
Opowiadam Wam, w jaki sposób mówi Hannah, ale nie mam zamiaru puścić pary z ust, o czym mówi w swoim monologu i czego dokładnie dotyczą jej przemyślenia. Zdradzę tylko dwie rzeczy.
Hannah Gadsby jest historykiem sztuki. Jeszcze nigdy nie słyszałem żartów dotyczących słynnych malarzy i w życiu bym nie pomyślał, że mnie one rozbawią, a do tego, że jakem cham i prostak którykolwiek z nich zrozumiem!
Hannah Gadsby jest też lesbijką. Zauważcie, ile już się zdążyłem naopowiadać o tej artystce, nie poruszając tematu jej orientacji. Gadsby pięknie odnosi się do swojej seksualności jako do czegoś, co miałoby definiować ją jako człowieka czy jako komika. I nie, nie należy traktować tego stand-upu jako „lesbijskiej komedii”, cokolwiek miałoby to oznaczać.
Nie będę Wam ściemniał — z początku potraktowałem Gadsby jako kolejnego queerowego komika. Niedawno widziałem występ Tig Notaro, która też jest lesbijką, ma podobną, krótką fryzurę, również ubiera się na swój sposób i na pierwszy rzut oka możesz ją pomylić z facetem. Zresztą obie robią ze swojego wizerunku jeden z otwierających żartów, tak też obie panie wrzuciłem do jednego wora i po Nanette jest mi wstyd, że moja głowa generuje podobne sądy. Materiał Tig Notaro jest lekki jak piórko, tak różny od występu Gadsby, jak to tylko możliwe.
W komedii wciąż nie ma zbyt wielu kobiet i dopiero dzięki specialom na Netfliksie dowiaduję się o większości z nich. Pewnie, że byłem uprzedzony do kobiet w tej roli i jasna sprawa, że było to kompletnie durne i bez sensu — tak jak wszystkie inne uprzedzenia.
Jako przeciętny biały facet, długo głowiłem się, dlaczego wśród komiczek jest tak wiele lesbijek? Poważnie, poza Gadsby czy Notaro, w światowej komedii zauważyłem narastający trend otwarcie homoseksualnych artystek. Czyżby do głosu dostało się pokolenie kobiet zainspirowanych Ellen? A może korzystają ze stand-upu jako autoterapii? Nawet przyszła mi do głowy okrutnie durna, teoria spiskowa dziejów, iż skoro niektórzy faceci wchodzą na scenę, żeby podrywać dziewczyny, dokładnie tym samym powodem mogą kierować się niektóre kobiety?
Nanette to ważny monolog, który ma wszelkie zadatki do zyskania kultowej rangi w przyszłości. Super, jakby nadzieje Abelarda się sprawdziły i jakby faktycznie mógł choćby w małym stopniu zmienić świat. Z drugiej strony, a mówię to z całą stanowczością, nie chciałbym, żeby Nanette zmieniła komedię. To fantastyczny materiał, ale jak to z wieloma rzeczami na tej planecie bywa, jego urok polega na tym, że różni się od innych.
Źródło: zdjęcie główne: Netflix