Daenerys Targaryen (nie) żyje, czyli czym jest clickbait?
Jeśli zastanawiacie się nad tym, dlaczego Małgorzata Rozenek wciąż robi "TO", a gros tytułów w sieci zaczyna się od słowa "niewiarygodne", przedstawiamy głównego podejrzanego – jest nim wszędobylski we współczesnych mediach clickbait.
Jeśli sądziliście, że zamierzam za pomocą tego tekstu chować głowę w piasek, byliście w błędzie. Pod koniec dnia mam w zwyczaju patrzeć na swoje newsy i zastanawiać się, w których tytułach zwyczajnie skrewiłem, mniej lub bardziej wyprowadzając czytelnika w pole. Jeśli będziemy trzymać się sztywnej definicji clickbaitu, to posypuję głowę popiołem – część tworzonych przeze mnie tytułów mogłaby w absurdalności konkurować z nagłówkami portali plotkarskich. Do dziś pamiętam dzień, w którym Adam Siennica urządził mi popularną suszarkę za Najgorzej wyglądającego Jokera w historii, którym ostatecznie okazała się... zabawka. Piskozub dał ciała, Piskozub przeprasza.
Nie zamierzam w żaden sposób się tłumaczyć, w końcu wszystkim nam zależy na rzetelności i uczciwości w przekazie. Sęk w tym, że medialna rzeczywistość portali takich jak nasz wcale nie jest zero-jedynkowa. Granica między klarownym postawieniem sprawy w tytule a clickbaitem jest cieńsza, niż mogłoby się wydawać. Jeśli podchodzicie do niej kilkanaście razy dziennie, kilkadziesiąt razy w tygodniu, to siłą rzeczy niejednokrotnie traficie na minę. W tym miejscu pojawia się skierowana do ciebie prośba – gdy dostajesz odłamkowym naszych błędów w podejściu do nagłówka, nie staraj się od razu nabijać nas na pal. Wbrew pozorom za naszymi działaniami nie kryją się złe intencje i nieustanna, bezpardonowa walka o liczbę kliknięć, a już w żadnym wypadku, czy zechcesz w to uwierzyć, czy nie, nie chcemy cię okłamać. Po zdemaskowaniu clickbaitu czujemy zażenowanie, w końcu źle wykonaliśmy swoją pracę.
Jest jednak też druga strona medalu. Są wśród nas czytelnicy, którzy za punkt honoru stawiają sobie wyłapywanie rzekomych clickbaitów. W zasadzie robią to od rana do wieczora. W komentarzu pod danym tekstem czy na naszym profilu na Facebooku wystarczy wpisać słowo "clickbait" i łapki w górę bezwiednie trafiają na konto demaskatora, który dopiero co ukręcił łeb naEKRANOWEJ hydrze. Nie ma specjalnego znaczenia, czy w tytule dodamy słowo "plotka", "teoria", "spekulacje" – clickbait. Jon Snow to Targaryen? Clickbait. Bill Cosby ma proces w sądzie? Clickbait... Ups, pomyłka, a nie, niech będzie – clickbait. Jennifer Lawrence jest piękna? Kwestia gustu, ale clickbait. Totalnym kuriozum popisała się jedna z naszych facebookowych fanek, która recenzję premiery siódmego sezonu Game of Thrones podsumowała słowami: "Clickbait tak bardzo". Ktoś nawet polubił jej wpis... Część z naszych czytelników najprawdopodobniej wychodzi z założenia, że w pogoni za klikami jesteśmy w stanie zaprzedać duszę diabłu. Tymczasem ten segment rynku ma to do siebie, że nadmierne operowanie krzykliwymi nagłówkami w perspektywie długofalowej przynosi więcej szkód niż pożytku. Nie jesteśmy żadnymi akrobatami dziennikarstwa, którzy za dwa czy trzy wejścia w dany tekst więcej zrobią wszystko, bo to się po prostu nie opłaca, pod żadnym względem – ekonomicznym, merytorycznym, dziennikarskim czy po prostu w kwestii pozostawania w zgodzie z własnym sumieniem.
Z clickbaitowym potworem problem jest jeszcze taki, że nieustannie ewoluuje, przybierając coraz to nowsze formy i wylewając się na kolejne sfery współczesnej cywilizacji. Co więcej, choćbyśmy nie wiem jak mocno zaklinali rzeczywistość, schemat jego działania wyznaczają zjawiska znacznie większe, na które redakcja naEKRANIE.pl nie ma większego wpływu. Zapotrzebowanie na clickbait to wypadkowa różnych czynników, wyrastających gdzieś na styku zasad wolnego rynku, logiki medialnej, tabloidyzacji, globalizacji, spadku czytelnictwa, prymatu nowych technologii czy nawet funkcjonowania rodzimego systemu edukacji. Zwróćmy uwagę, że tabloidyzują się nie tylko współczesne media, ale również nasze codzienne, międzyludzkie kontakty. Wystarczy spojrzeć na wysyłane przez nas SMS czy maile – dyktat skrótowości zatacza coraz szersze kręgi. Jeśli więc chcemy walczyć z clickbaitem, musielibyśmy poddać cały temat głębszej refleksji. Nie tylko w gronie redakcyjnym; przecież z tych czy innych powodów wciąż na naszą stronę przybywacie. Na samym końcu warto przytoczyć cytat Edwarda R. Murrowa, legendarnego dziennikarza, którego postać pojawiła się w filmie Good Night, and Good Luck.. Jego słowa dotyczą co prawda telewizji, ale po blisko 60 latach wydają się aktualne w odniesieniu do wszystkich środków masowego przekazu:
Ten instrument może uczyć, oświecać, tak, może nawet inspirować, ale może to czynić jedynie wtedy, kiedy ludzie gotowi są go używać do takich właśnie celów. W innym przypadku to nic więcej niż tylko kable i światełka zamknięte w pudle.
Danerys Targaryen żyje. Nie żyje za to w związku z Jorahem Mormontem. I kto tu kogo wystrychnął na dudka?
- 1
- 2 (current)
Źródło: Zdjęcie główne: HBO