Do krwi ostatniej… II wojna światowa w kinie
O tym, jak kino wojenne kształtowało się przez dziesięciolecia, można by pisać książki. A może nawet i trzeba, bo o II wojnie światowej powstawały filmy, które zahaczyły chyba o każdy znany nam gatunek.
W chwili, w której czytacie te słowa, do kin weszła Dunkirk Christophera Nolana. Zapewne nawet na naszym portalu już wisi jej recenzja spoilerowa mojego autorstwa. Jest do dobry moment, by przyjrzeć się temu, jak rozwijały się przez lata opowieści z krwawego okresu, jakim była II Wojna Światowa. No właśnie... krwawego, i to bardzo. Operacja Dynamo, do której odwołuje się Nolan, to jeden z największych i najważniejszych momentów tego konfliktu. Ewakuacja kosztowała Brytyjczyków 68 tysięcy żołnierzy, wliczając w to martwych, pojmanych lub zaginionych w akcji. To 1/7 wszystkich uratowanych podczas tych działań. I tutaj nasuwa mi się pytanie, które, mam nadzieję, rozwieje wizyta w kinie. Jakim cudem Dunkirk dostała kategorię wiekową PG-13? Nolan wyjaśnia, że nie jest to typowy film wojenny, a pełna suspensu opowieść o przetrwaniu. Czy to zapowiada kolejną pełną patosu martyrologię?
Znój i cierpienie
Nie byłoby to nic nowego, tak samo jak opowieść o wojnie niebędąca stricte filmem wojennym. Już sama wspomniana martyrologia stanowi osobny nurt kina wojennego. Pierwszym z brzegu przykładem, jaki się nasuwa, jest Empire of the Sun z 1987 roku. Film opowiada o młodym Brytyjczyku, który zmuszony jest przetrwać japońską okupację Szanghaju. Stwierdzenie, że jest to obraz ciężki, byłoby lekkim niedopowiedzeniem. Porusza on praktycznie każdy aspekt wojennej zawieruchy, z jakim musi zmagać się cywil, począwszy od głodu, poprzez rozdzielenie z rodziną, prześladowania, a skończywszy na pobycie w obozie jenieckim. Wszystko to oglądamy z punktu widzenia dziecka, co tylko pogłębia emocjonalne oddziaływanie filmu.
A takich filmów jest więcej, choćby The Boy in the Striped Pajamas. Skupia się on na postaciach Bruna, syna komendanta obozu koncentracyjnego, i Szmula, małego więźnia. Tytuł ten jest mocny, przerażający, a jego zakończenie to istny strzał w pysk. A to, w kontekście filmu o holokauście, coś znaczy. Skoro już jesteśmy przy tej tematyce, nie wolno nam zapomnieć o genialnej Schindler's List. Film ten podchodzi do tematu sprawy od innej strony, lecz nie mniej tam bólu i cierpienia.
Jest jeszcze jeden film dotykający kwestię typowej martyrologii, tym razem opowiadający o upadku psychicznym dojrzałego, wydawałoby się doświadczonego, człowieka. Mowa tu o The Bridge on the River Kwai. Wpierw dostajemy obraz dystyngowanego brytyjskiego oficera, który trzyma się usilnie litery prawa i konwencji, by potem oglądać jego powolną degradację, a na końcu zobaczyć załamanie i otrzeźwienie. Wszystko to na tle japońskiego obozu jenieckiego i budowy tytułowego mostu.
Patriotyzm i patos
O ile wspomniane wcześniej filmy są przykładem dramatów i martyrologii w jej bardzo mrocznym wydaniu, istnieją też dzieła przepełnione patosem, które zakrawają momentami na propagandę. Nie zrozumcie mnie źle, nie traktuję takich filmów negatywnie, wręcz przeciwnie. Uważam, że opowieści o bohaterach są nam potrzebne, by móc stawiać ich za wzór i pokazywać, do czego zdolni są ludzie w najcięższych momentach. A II Wojna Światowa jest idealnym zbiorowiskiem heroicznych czynów zarówno pojedynczych żołnierzy, jak i całych jednostek i armii.
Równie często dzieła tego typu oparte są na przeżyciach prawdziwych osób, co tworzą nowych bohaterów, rzucając ich w wir historycznych wydarzeń. Celem takiego zabiegu jest danie widzowi punktu zaczepienia, bo, owszem, można oglądać filmy czysto batalistyczne, jak Battle of Britain, ale jednak osobiście wolę mieć z kim sympatyzować na ekranie. Do kina idę przecież, żeby poznać historię i ludzi za nią stojących, a nie obejrzeć dokument.
Jeśli miałbym wymienić szczególne przypadki kina przesiąkniętego patriotycznym patosem, to byłyby to Enemy at the Gates, Hacksaw Ridge oraz dylogia Flags of Our Fathers i Letters from Iwo Jima. O Hacksaw Ridge wspominałem już przy kilku okazjach jako o naprawdę wybitnym filmie pokazującym wojnę z niespotykanego dotąd w kinematografii punktu widzenia. Co zaś tyczy się Flags of Our Fathers i Letters from Iwo Jima, są to filmy nie mniej wyjątkowe.
Oba opowiadają tę samą historię bitwy o tytułową wyspę Iwo Jima, jednak robią to z dwóch perspektyw, amerykańskiej i japońskiej. To naprawdę ogromny ewenement, zwłaszcza przy okazji II Wojny Światowej, by pokazywać stronę przegraną w dość pozytywnym świetle, ba, podkreślać na tak wielką skalę dobro i zło po obu stronach konfliktu. Nie bez powodu oba filmy były bardzo wysoko oceniane, Clint Eastwood, który maczał w nich palce, wykonał kawał dobrej roboty.
Skromni bohaterowie
Nie wszystkie filmy opowiadające realne historie muszą być jednak przesiąknięte patosem i pokazywać dzielnych chłopców umierających za ojczyznę, by być dobrym kinem wojennym i historycznym. Powstało sporo dzieł prezentujących bardziej ludzkie twarze żołnierzy, zarówno szeregowych, jak i tych na wyższych szczeblach. Przykładem jest choćby biograficzny Patton opowiadający historię tytułowego generała. Pokazuje, jak doskonałym był dowódcą i taktykiem, jednocześnie nie stara się ukrywać jego ciemniejszej strony.
Inny klasyk to A Bridge Too Far. Film ten nie boi się podjąć tematu porażki, jaką była aliancka operacja Marker-Garden, ani nie szuka na siłę bohaterów. Ukazuje za to trudy wojny i po prostu twarde, dobre, wojenne kino. Podobnie jak na przykład Tora! Tora! Tora!, opowiadająca o ataku na Pearl Harbor. Z drugiej strony unikałbym filmu pod tytułem Pearl Harbor, to już ten przypadek napakowania patosem, połączonym ze złym aktorstwem, gdzie po prostu nie warto.
Choć tekst ten jest w 99.9% o kinie, nie mogę przy obrazach opartych na faktach nie wspomnieć o Kampen om tungtvannet, jest to po prostu niewykonalne. Ten genialny miniserial wytycza nowe standardy rzetelnego i dokładnego ukazania jakiejkolwiek operacji wojskowej. Ni mniej, ni więcej.
Przyjaźń, czołg i nazistowskie złoto
Ostatnim i chyba najliczniej reprezentowanym rodzajem filmów o II Wojnie Światowej jest kino przygodowe, ale nie jest to kategoria jednorodna. Obraz wojenno-przygodowy może przybrać różne szaty. Nieraz są to filmy dziejące się podczas, tudzież niejako obok rzeczywistych wydarzeń. Innym razem skupiają się na całkowicie wymyślonych bohaterach i sytuacjach, a jeszcze kiedy indziej to po prostu komedie akcji, które swoją tematyką i umiejscowieniem zahaczają o II Wojnę.
To, że są komediami, nie znaczy, że traktują temat zbyt lekko. Przykładem tu może być świetne Kelly's Heroes opowiadające o grupie cwanych i inteligentnych żołnierzy, robiących sobie samowolny wypad, by zdobyć hitlerowskie złoto. Film nie stara się rozśmieszać widza głupimi gagami i kloacznym humorem, prowadząc raczej ku zabawnym sytuacjom. Przy tym wszystkim nie obyło się bez doskonałej sceny batalistycznej, która była potem inspiracją m.in. dla Saving Private Ryan. Klasyk, który powinno się obejrzeć.
Dla kontrastu przytoczę tutaj jeszcze jedną komedię, choć z drugiej strony, czy ten film jest rzeczywiście zabawny? Mowa tutaj o Inglourious Basterds. Jest to film, z którego klasyfikacją mam duży problem. Bez wątpienia jest to przygodowy film wojenny, choć całkowicie odmienny od znanych nam klasyków. Swoją absurdalnością, przerysowaniem oraz karykaturalną wręcz przemocą nieco nawet pasuje mi na... drugowojenny grindhouse. Jest to dzieło mocno pokręcone i zdecydowanie godne polecenia. Jego dokładną klasyfikację pozostawię jednak czytelnikowi.
Wróćmy jednak do bardziej standardowych filmów przygodowo-wojennych. Jak wspomniałem, takich dzieł było mnóstwo. Jednym z pierwszych i najbardziej przeze mnie zapamiętanych jest The Great Escape z 1963 roku. Film opowiada o masowej ucieczce więźniów z obozuj jenieckiego dla szeregowców i podoficerów (tzw. stalagu) znajdującego się pod Żaganiem. Historia ta jest, co ciekawe, oparta na faktach, choć, jak wiadomo, nieco zmienionych na potrzeby kina rozrywkowego. Do dziś na terenie dawnego obozu można zobaczyć oryginalną trasę, którą biegł tunel.
Znajdziemy też obrazy całkowicie fikcyjne służące tylko naszej dobrej zabawie. Takie choćby The Guns of Navarone, Where Eagles Dare czy The Dirty Dozen. Filmy powstałe w tym samym czasie i zasadniczo robione na jedno kopyto, a wciąż bawiące tak samo.
Przeglądając kino wojenne i jego ewolucję przez lata, można zauważyć, jak się ono zmieniło, przechodząc od lat 60. i 70., gdzie dominowało kino przygodowe i historyczne, przez ciszę lat 80., aż po tryumfalny powrót tematyki II Wojny w latach 90., kiedy to własnie zaczęto wprowadzać ambitniejsze motywy, a narracja stała się znacznie, z małymi wyjątkami, cięższa.
Gdzie w tym wszystkim znajdzie się Dunkirk? Czy może, jak wspominałem, to kolejne dziecko patosu, patriotyzmu i cierpienia? A może, tak jak genialny Saving Private Ryan, wymknie się wszelkim próbom sklasyfikowania i stanie się kolejnym ponadczasowym dziełem traktującym o największej z wojen? O tym możemy przekonać się nawet i dzisiaj.