Siła kobiet, presja i zatracone wartości - Małgorzata Kożuchowska o filmie Zołza [WYWIAD]
Małgorzata Kożuchowska to jedna z najbardziej rozpoznawalnych kobiet polskiej sceny rozrywkowej. Aktora od wielu lat bryluje zarówno w filmach, serialach, jak i teatralnych spektaklach. Najnowsza produkcja z jej udziałem – Zołza Ilony Łepkowskiej – w komediowej odsłonie obnaża brutalną prawdę o nowoczesnym świecie.
Zołza to adaptacja powieści Ilony Łepkowskiej Idealna rodzina, która poniekąd stanowi autobiograficzne dzieło. Nie brak w nim ironii i spojrzenia na życie scenarzystki z przymrużeniem oka. Główna postać – Anna Sobańska, w wielkim świecie uchodzi za Królową, a nawet Szekspira, jednak w szarej codzienności znana jest bardziej pod pseudonimem Zołza. Kobieta wyjątkowo okrutna, w bezduszny sposób traktuje swoich pracowników oraz najbliższych.
Tytułową bohaterkę stworzyła Małgorzata Kożuchowska, która w wywiadzie opowiedziała nie tylko o procesie budowania postaci, ale także o swojej karierze i życiowych problemach, z jakimi zmierzyć się może każdy człowiek. Podkreśliła funkcję kobiet w obecnym świecie oraz zmieniające się ludzkie wartości. Serdecznie zapraszam do zapoznania się z naszą rozmową.
Film Zołza dostępny w kinach od 16 września.
KAMILA MARKOWSKA: Małgorzatę Kożuchowską można zobaczyć zarówno w komediowej, jak i poważnej odsłonie, we wcieleniach pełnych mroku, ale również i w tych bardzo serdecznych, budzących sympatię. W której wersji pani najlepiej się odnajduje?
MAŁGORZATA KOŻUCHOWSKA: Lubię wszystkie te wcielenia i staram się tak kierować swoimi wyborami, żeby przy dostarczaniu widzom coraz to nowych wrażeń samej się nie nudzić i czerpać z tego satysfakcję oraz radość. Różnorodność i zmienność powodują, że człowiek nie popada w rutynę. Dlatego cały czas stawiam przed sobą nowe wyzwania, którym staram się sprostać.
A nawiązując do Zołzy, wyrachowanej karierowiczki – jak odgrywało się pani tę rolę? Czy stanowiło to jakieś wyzwanie? Bo przyznam, że bezduszna bizneswoman została tak autentycznie zagrana, że moja nienawiść do Anny Sobańskiej w pewnym momencie wykroczyła poza skalę. Wyjątkowo podła osoba. Oczywiście przed wielką metamorfozą.
(śmiech) To rzeczywiście było dla mnie trudne zadanie, ponieważ obracamy się w gatunku lekkim – komediowym. Komedie rządzą się takimi prawami, że główny bohater musi być postacią, za którą widz będzie trzymał kciuki, szczerze jej kibicował, a co najważniejsze – poczuje do niej nić sympatii. I to w tym przypadku stanowiło problem. Stworzenie nieczułej bohaterki, która patrzy z góry na współpracowników i fatalnie traktuje najbliższych, a tym samym usprawiedliwienie jej zachowań wymagało nie lada gimnastyki. Najtrudniejsze w moim odczuciu było więc odnalezienie się w konwencji komedii z postacią, która jest negatywna. Łatwo było ją przerysować, a ja nie chciałam stworzyć karykatury. Musiałam zbudować wiarygodną bohaterkę, w której przemianę później uwierzymy.
Wydaje mi się, że mając w pamięci całokształt poczynań Sobańskiej, wliczając w to metamorfozę, widzowie poczują bliższą więź z bohaterką.
Mam taką nadzieję. Przy pracy nad tą postacią zależało mi, żeby pokazać kobietę sukcesu, usatysfakcjonowaną swoją karierą, ale mimo to nieszczęśliwą i przygnębiająco samotną. Gdy wraca do domu, widzi, jak jej najbliżsi świetnie się czują w swoim towarzystwie – wspierają się, są roześmiani, po prostu szczęśliwi – a ona stoi gdzieś z boku, wyobcowana i samotna. Naturalnie jest członkiem tej rodziny, matką i żoną, ale jej relacje z bliskimi są oziębłe, co jest oczywiście konsekwencją ustanowionych przez nią życiowych priorytetów.
Rzeczywiście osamotnienia Anny Sobańskiej nie dało się nie zauważyć. Choć fabuła Zołzy opowiada o wielkiej bizneswoman, która idąc po trupach do celu, osiągnęła nieprawdopodobny sukces zawodowy, to mimo wszystko problem zawarty w filmie jest po prostu uniwersalny. Bo przecież każdego może przerosnąć życie, a pieniądze i wielka kariera wynaturzyć oraz oziębić.
Tak, to prawda. Dla nas niesamowitym doświadczeniem było przeprowadzenie badań – ankiety społecznej wśród kobiet w różnym wieku, wywodzących się z przeróżnych ośrodków w Polsce – większych i mniejszych. Pokazaliśmy im jedną z pierwszych wersji filmu i z duszą na ramieniu czekaliśmy na wyniki. Bardzo nas ucieszyło, a mnie w szczególności, że prawie wszystkie kobiety po obejrzeniu Zołzy – niezależnie od wieku, miejsca pochodzenia czy pozycji zawodowej – identyfikowały się z tą postacią. Powiedziały, że rozumieją prywatną tragedię Zołzy, gdyż dzisiejszy świat jest wobec kobiet szczególnie wymagający. Od nas się oczekuje, żebyśmy były przykładnymi żonami, świetnymi matkami, prawdziwymi paniami domu, które będą dbać o zacisze domowe. To my zazwyczaj zajmujemy się zakupami, gotowaniem i sprzątaniem, dziećmi i szkołą, jednocześnie pozostając przy tym aktywne zawodowo. Godzenie tych światów jest niezwykle trudne. Czasami liczba obowiązków, presja, stres i oczekiwania nas po prostu przerastają. I dokładnie w takim momencie życia poznajemy naszą tytułową Zołzę. Kobietę, która się pogubiła, zatraciła poczucie prawdziwego sensu życia i tego, co sprawia, że czuje się szczęśliwa.
Film niesie ważne życiowe prawdy, pokazując również, jak kobiety na co dzień są oceniane przez społeczeństwo. I niestety zwraca uwagę na przykry fakt, kiedy to pogoń za pieniądzem wynaturza człowieka.
W przypadku bohaterki raczej nie była to pogoń za pieniądzem. Wydaje mi się, że dorobek materialny to konsekwencja jej ciężkiej pracy i sukcesu. Ona nie robiła tego, by się wzbogacić. Rozumiem tę bohaterkę, ponieważ ja sama wchodziłam w różne projekty na różnych etapach swojego życia zawodowego, gdy nigdy nie wiadomo było, czy dany pomysł wypali i jak długo będzie realizowany. Mam na myśli głównie seriale, gdyż mogą one trwać latami. Angażując się w dany projekt, trudno przewidzieć, czy odniesie sukces. Pamiętam, że gdy zakończyłam 9-letnią przygodę na planie M jak miłość, otrzymałam propozycję zagrania w Rodzince.pl. Tam mieliśmy zupełnie inną konwencję. Był humor, przedstawianie życia z przymrużeniem oka. Moja postać to nowoczesna, przebojowa matka. Powiedziałam wówczas Tomkowi Karolakowi, że to dla mnie ciekawa odmiana, ale nie chciałabym pracować w kolejnym serialu dłużej niż trzy lata… Pracowałam dziewięć. Chcę zwrócić też uwagę, że w pewnym momencie przy tworzeniu wspólnego projektu dochodzi odpowiedzialność za ekipę, kolegów. Z drugiej zaś strony chce się przecież rozwijać, uczyć nowych rzeczy – dlatego wciąż pracowałam w teatrze, grałam w filmach. I nagle się okazywało, że zaczęło brakować mi czasu na cokolwiek innego, bo byłam w ciągłym pędzie. W takiej sytuacji trzeba się zatrzymać, zrobić krok w tył i zapytać się, czy na pewno chcesz, żeby następne lata twojego życia wyglądały w ten sposób.
Życie w pędzie, ale także życie na świeczniku to ogromny ciężar dla aktorów, ogólnie osób rozpoznawalnych. To gnanie przed siebie, a zarazem bycie na ustach całego kraju zostało zaprezentowane w filmie. Czy wobec tego produkcja poruszała jeszcze jakieś wątki fabularne szczególnie bliskie pani doświadczeniu?
Historia jest napisana przez Ilonę Łepkowską od początku do końca. To również adaptacja jej powieści. Po wielu rozmowach z Iloną wiem, że film zawiera sporo wątków z jej życia, ale przedstawionych w konwencji komedii, z przymrużeniem oka. Dlatego też nie możemy traktować go jak dokumentu o życiu Ilony Łepkowskiej. Moja bohaterka cały czas jest „na widelcu” – jej poczynania zawodowe są nieustannie komentowane, a ona sama bez przerwy obserwowana, również w prywatnym życiu. Zołza musi się liczyć z tym, że każde jej potknięcie zostanie opisane i rozdmuchane. W jednej ze scen w filmie odnosi się do nieprzychylnych doniesień medialnych na temat jej kondycji psychicznej, przekonując, że te najczęściej zawierają tylko ziarenko prawdy, a cała reszta jest obliczona na potrzebę taniej sensacji. I akurat to zjawisko jest mi znane. Jedno niewinne zdjęcie, na którym nic się nie dzieje, może stać się pożywką do tworzenia wyssanych z palca historii. Najgorsze jest to, że nie jesteś w stanie tego zatrzymać i przekonać o swojej racji. Ludzie interesują się przede wszystkim wydarzeniami i informacjami negatywnymi. W moim życiu dwukrotnie albo i nawet trzykrotnie zmuszona zostałam wytoczyć proces tabloidom o naruszenie dóbr osobistych. Co prawda sprawy wygrywałam, ale przeprosiny, które gazety musiały zawrzeć w swoich wydaniach, zwykle pojawiały się na ostatniej stronie, napisane drobnym drukiem tak, aby nikt nie zwracał na nie uwagi. Poza tym takie procesy ciągną się latami, dlatego wymierzona po czasie sprawiedliwość nie jest w stanie tego do końca zrekompensować.
Niektórzy uważają, że życie w świetle fleszy jest fantastyczne, wręcz usłane różami. A tak naprawdę kariera aktorska wiąże się z wyrzeczeniami i trudnościami, a także przykrym zjawiskiem, które przychodzi wraz z wiekiem. Mam na myśli mniejsze zainteresowanie ze strony twórców. Jednakże pani kariera wciąż obfituje w propozycje. Jest pani ważną aktorką na polskiej scenie. Jaki jest klucz do sukcesu? Przecież wszędzie się słyszy o tym, że dojrzałe aktorki w pewnym momencie idą w odstawkę.
Wiadomo, że najwięcej atrakcyjnych propozycji przychodzi na początku kariery. Wtedy, gdy człowiek jest młody, stanowi nowość na rynku i ożywia branżę. Show-biznes się tym karmi i to jest naturalne. W moim przypadku ogromnym wsparciem byli rodzicie, a zwłaszcza mama. Tłumaczyła mi, że kiedy stanę się dojrzalsza, na moje miejsce przyjdą atrakcyjniejsze i młodsze koleżanki. Taka jest kolej rzeczy i trzeba to zaakceptować, ale również mieć pomysł na siebie. Myślę, że mamy szczęście, że żyjemy akurat w takich czasach, bo ten problem był dotkliwszy paręnaście lat temu. Teraz jest istotne, by komunikować światu, że z wiekiem nabiera się umiejętności, pewności siebie, doświadczenia zawodowego i życiowego. W tym tkwi potencjał i wielka wartość. W dzisiejszym świecie coraz więcej tworzy się ról dla aktorek dojrzałych, gdyż kino ambitne potrzebuje prawdziwych twarzy, które nie starają się utrzymać młodości za wszelką cenę. A my chcemy te prawdziwe twarze oglądać w prawdziwych historiach. Mój klucz to wyzbycie się udawania, że jest się młodszym, a jednocześnie czerpanie pełnymi garściami z tego, co przynosi życie. Praca wciąż jest dla mnie ważna, ale o wiele rozważniej dokonuję wyborów, bo chcę więcej czasu poświęcać swoim najbliższym i mieć czas na życie.
Czyli teraz najważniejszy jest balans?
Tak, tego się nauczyłam przez lata i prawdopodobnie do tego dojrzałam. Kiedyś wydawało mi się, że jestem perpetuum mobile (śmiech). Myślałam, że mam tyle energii i zdrowia, by pracować na dwóch planach i w teatrze jednocześnie. Teraz nie chcę już tak żyć.
Ciekawy moment filmu stanowiło przywołanie Hanki Mostowiak. Czy naprawdę nikt już nie pamięta o tej bohaterce? Bo ja w to nie wierzę!
Ja też do końca w to nie wierzę. Mam bardzo zabawne wspomnienie – na jednej z prób z Anną Dymną i Leonem Charewiczem zapytałam: „A dzisiaj ktoś w ogóle pamięta Hankę Mostowiak?”. I oni w tym momencie podnieśli ręce do góry. To było takie miłe! (śmiech) Należy pamiętać, że nic nie jest dane na zawsze. Filmowcy często przywołują słynną sentencję: „Znaczymy tyle, ile nasz ostatni film”.
Na sam koniec chciałabym przywołać pani słowa z wywiadu dla RampaTV. Powiedziała pani, że każda postać i każda artystyczna przygoda stanowi wyjątkową lekcję. Zołza Ilony Łepkowskiej również?
Tak i to na wielu płaszczyznach. Przede wszystkim jest to dla mnie wspaniała nauka, że nigdy nie jest za późno, by sprowokować kolejne otwarcie, nawet jeśli wydaje się, iż wszystkie drzwi są już pozamykane. To jest bardzo ważne w całej historii – mojej, Zołzy i Ilony Łepkowskiej. Drugą sprawą jest wspomniany wcześniej balans i pamięć o własnym szczęściu i własnych wartościach. Od czasu do czasu warto zatrzymać się, spojrzeć wstecz, zerknąć na siebie z dystansem, by wreszcie skorygować kierunek, w którym pędzi nasze życie.