Grzegorz Damięcki: Uważam, że coś takiego jak doświadczenie nie istnieje [WYWIAD]
Niedawno miałem okazję przeprowadzić wywiad z Grzegorzem Damięckim, który wciela się w rolę Konrada Wolskiego, głównego bohatera nowego serialu szpiegowskiego Nielegalni na podstawie popularnego cyklu powieści Vincenta V. Severskiego. Porozmawialiśmy między innymi o tym, czy zostało w nim coś z oficera wywiadu po tym projekcie i przygotowaniu do roli. Zapraszam do lektury.
NORBERT ZASKÓRSKI: Jaki jest Konrad Wolski w pana wydaniu? Jakby pan określił jego profil psychologiczny?
Grzegorz Damięcki: Ma rozjechane życie prywatne, stara się być perfekcyjny i musi działać szybko. Natomiast cała masa zdarzeń wymaga od niego umiejętności improwizacji. Na szczęście potrafi słuchać i obserwować. Lubię Konrada prywatnie, niechętnie biorę udział w takich wydarzeniach jak premiery czy spotkania prasowe. Nie czuję się wtedy jak ryba w wodzie, ale lubię słuchać i obserwować ludzi. Jestem takim domorosłym psychologiem. Konrad nie wie, co będzie z nim dalej, być może chciałby założyć rodzinę, jednak jego praca to stałe niebezpieczeństwo, nie mógłby narażać bliskich. To tak naprawdę dramat tego środowiska. Agent wywiadu często ma tylko pracę, a po jej zakończeniu zostaje sam i często bywa, że jest uzależniony od adrenaliny, którą trzeba jakoś kanalizować. To przypadek Konrada.
To ciekawe, co pan powiedział, te cechy bardzo pasują mi również do zawodu aktora. Czy zgodzi się pan, że w pewnym stopniu to dziedziny pokrewne?
Jest duże pokrewieństwo. Wspólna cecha to improwizowanie. Uważam, że coś takiego jak doświadczenie nie istnieje. Sytuacje nagle się zmieniają, często nie da się czerpać ze „skarbonki aktora”. W obu przypadkach pewien rodzaj rutyny może być niebezpieczny. Aktorstwo to dla mnie przedłużenie piaskownicy, możliwość wcielania się w bohaterów, którymi nie mógłbym albo nie chciałbym być w życiu prywatnym. To kolejne pokrewieństwo. Szpieg z drugiego, trzeciego planu obserwuje rzeczywistość. Musi w niej wyszukać wszystkie anomalie. Równocześnie jego podstawowym zadaniem jest nierzucanie się w oczy. Ta przezroczystość, umiejętność wpisania się w tłum, przyjęcia ciągle innej formuły zachowań, środowiskowego języka, refleks w dokonywaniu zmian, są w tych dwóch zawodach podobne.
To prawda, że zagranie szpiega było jednym z pana aktorskich marzeń?
„Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach”. Człowiek czasem marzy, żeby zagrać konkretnego bohatera, w konkretnej sztuce. Potem okazuje się, że ten projekt jest realizowany, gra się w nim, ale zupełnie coś innego. Świat zewnętrzny inaczej nas postrzega niż my sami. Nawet nasz głos uchem wewnętrznym słyszymy inaczej. Moim mglistym marzeniem był bohater, który balansuje na krawędzi. Jeden fałszywy ruch decyduje o życiu i śmierci. Złota myśl mojego mistrza, Gustawa Holoubka - należy wychodzić na scenę (w tym wypadku przed kamerę) tylko wtedy, kiedy jest o czym opowiadać i można coś ważnego przekazać. Ten projekt pełen był takich momentów.
Słyszałem, że przygotowując się do roli przeszedł pan szkolenie kaskaderskie i miał wiele konsultacji. Jak wyglądał ten proces?
Profesjonalna produkcja ma to do siebie, że takiego "nieobrobionego" ziemniaka trzeba przerobić na frytkę. Konrad musiał mieć kilka kilogramów mniej, musiał poruszać się tak, żeby nie informować całego świata o tym, że się zbliża. Uczyłem się obchodzenia z bronią, fachowego przeskakiwania przez ogrodzenia. Kolejny paradoks. Usłyszałem od Vincenta V. Severskiego, że nie chodzi o bycie Supermanem, to przegięcie w drugą stronę. Konrad nie może, w razie wypadku, rzucić się do udzielania pierwszej pomocy. To jest ten dramatyczny wybór. Musi stać w tłumie gapiów, biernie obserwować zdarzenie, ponieważ właśnie może być namierzany. Nie może się zdradzić ze swoją fachowością, ale oczywiście powinien wiedzieć, jak się udziela pierwszej pomocy, jak skoczyć ze sporej wysokości, żeby nie połamać nóg albo gdzie najlepiej schować pistolet, kiedy jest się ubranym w garnitur. Tego się uczyliśmy. To były wielogodzinne konsultacje plus przygotowanie fizyczne ze świetnym trenerem, Darkiem Brzezińskim.
Zawsze, gdy rozmawiam z aktorami mówią mi, że ciężko jest czasami wyjść z roli po zakończeniu zdjęć do projektu. Czy zostało w panu coś z Konrada Wolskiego?
Tak, została pewna cecha, być może niezbyt komfortowa dla otoczenia. Chodzi o potrzebę podejmowania szybkich decyzji. Czasami zadaje pytanie i nie czekam aż padnie odpowiedź. Kolejna rzecz to obserwacja świata, łowienie z niego wszystkich, interesujących dźwięków, co opowiadają dłonie człowieka, gdy się go pierwszy raz spotyka. Wiadomo, że oczy są zwierciadłem duszy, ale z tego, co wykonują ręce rozmówcy, możemy dowiedzieć się bardzo dużo. Na przykład, czy jest zdenerwowany, czy korzysta z niekonwencjonalnych używek.
Nielegalni są kolejnym serialem premium w pana dorobku po Belfrze. Jak ta dzisiejsza rzeczywistość serialowa w naszym kraju wygląda z pana perspektywy? Czy to wszystko zmierza w dobrym kierunku?
Nie zawsze. Gonitwa w procesie produkcyjnym nie pomaga. W przypadku Nielegalnych mieliśmy czas na szlifowanie dialogów. Rzeczywiście poziom seriali poszedł w górę. Bardzo często autorami scenariuszy są dziś pisarze. Dzięki temu projekty są mniej oderwane od rzeczywistości, chociaż ciągle jeszcze zdarza się, że bohater budzi się z nienaruszonym przedziałkiem i opalenizną, chociaż wiadomo, że od roku nigdzie się nie ruszał.
Źródło: zdjęcie główne: Piotr Litwic