Czy Matrix 4 może się udać po krytykowanych kontynuacjach?
Na 2021 rok został zapowiedziany Matrix 4, czyli wyczekiwana przez wszystkich kontynuacja kultowej trylogii. Po gorzkim odebraniu przez krytyków i widownię poprzednich dwóch części zastanawiamy się, czy kolejna z nich ma prawo się udać.
Matrix to bez wątpienia jeden z najbardziej kultowych filmów science fiction. Pierwsza część jest zestawiana z takimi tytułami jak 2001: Odyseja kosmiczna, Obcy - 8. pasażer Nostromo czy Łowca androidów. Poza miejscem na podium wśród filmów ze swojego gatunku, Matrix jest często wymieniany jako jeden z najlepszych i najbardziej wpływowych filmów wszech czasów. Niestety, widzowie oraz krytycy zgodnie wykluczają ze znaczących tytułów kolejne części trylogii. Matrix Reaktywacja oraz Matrix Rewolucje nie przyjęły się dobrze podczas swojej premiery, a Wachowskim zarzucano zniszczenie całej kultowości pierwszej części. Teraz, jak wiadomo, wszyscy czekają na czwartą część historii jako na jeden z najbardziej obiecujących filmów 2021 roku. Biorąc jednak pod uwagę kiepski odbiór drugiej i trzeciej części, nasuwa nam się pytanie, czy z czwartą nie będzie tak samo. Zarobić na pewno zarobi, lecz być może stanie się kolejnym gwoździem do trumny wizerunku uniwersum Matrixa. Dlaczego tak naprawdę kontynuacje z 2003 roku zostały tak chłodno przyjęte?
Rewolucyjne efekty specjalne, perfekcyjne sceny walk i akcji, filozoficzna rozprawka o postępie technologii oraz czarna wizja świata to tylko niektóre z elementów, jakie składają się na wizjonerstwo tytułu z 1999 roku. Pierwsza część Matrixa to przede wszystkim film dla każdego. Genialny twist, estetyka wzorowana na anime Ghost in the Shell oraz sceny walki wykorzystujące kung fu spopularyzowane w kinie przez Wejście Smoka. Mniej wybredny widz dostanie widowiskowe, balansujące na granicy kiczu i geniuszu efekty specjalne. Pierwszy raz wykorzystana technika flo-mo, nazwana później fotografią strzału, robi wrażenie nawet po 22 latach. Użycie 120 nieruchomych kamer połączonych z kolistym filmowaniem w zwolnionym tempie w 12 tysiącach klatek na sekundę w 1999 roku było czymś niesłychanym. Połączenie tego z bezbłędnymi strojami, kreacjami aktorskimi oraz czarno-zielonym, cyberpunkowym klimatem zachwycało każdego, kto zdecydował się na seans. Bardziej wybredny widz dostanie obok genialnych efektów specjalnych porcję filozoficznych wykładów o iluzji, jaką staje się otaczający nas świat, oraz machinalnym kierowaniu swoim życiem. W 1999 roku Internet dopiero stawał się powszechny, a lęki związane ze zbyt szybkim postępem technologii są dziś jeszcze bardziej aktualne niż wtedy. Owa filozofia oprawiona w wywracającą do góry nogami wizję świata, przedstawiona w intrygujący sposób po zażyciu pamiętnej czerwonej tabletki, ukazuje geniusz scenariusza oraz realizacji filmu Wachowskich. Mówiąc prościej, mamy w tym filmie wszystko: filozofię, miłość, seks, wybuchy, strzelaniny, bijatyki, przyszłość, teraźniejszość, potwory w postaci maszyn i technologie. Wszystko to zmiksowane oraz podane w idealnych proporcjach, aby niczego nie było za dużo ani za mało.
To właśnie stało się głównym punktem krytyki kolejnych części. Reżyserki nie potrafiły kolejny raz odmierzyć prawidłowo proporcji, przez co Reaktywacja i Rewolucje mają za dużo tego, a za mało tamtego. Efekty specjalne oraz widowiskowe sceny walki stały się przeważającym elementem w kolejnych częściach trylogii. Głównym zarzutem, jaki stawia się Wachowskim, jest rezygnacja z filozoficznych rozważań w filmie i zastąpienie ich akcją, która bez owej filozofii zaczyna wyglądać kiczowato. W Reaktywacji dostajemy rozwinięcie historii z pierwszej części, widzimy ewolucję szarego hakera, który dopiero urodził się na nowo w wybrańca niebojącego się zaginać matrixowej rzeczywistości. Poznajemy Zion, miasto ocalałych ludzi w świecie maszyn, oraz Architekta, osobę odpowiedzialną za całą projekcję Matrixa. Lecz nawet jego postać, pomimo swojej zawiłości oraz ważnego wydźwięku ze względu na genezę świata przedstawionego, została sprowadzona do kategorii niezmieniającej nic w fabule. W Rewolucjach mamy za to ostateczną walkę Neo z Agentem Smithem (najbardziej widowiskową ze wszystkich) która według wielu jest stanowczo przesadzona. Mamy również pielgrzymkę wybrańca do serca miasta maszyn, w którym ma dokonać cudu kończącego wojnę. W międzyczasie maszyny przeprowadzają masowy atak na ostatnie miasto ludzkości, a akcja zamyka się w przedziale 20 godzin.
Co więc poszło nie tak? Przede wszystkim pierwsza część postawiła mega wysoko poprzeczkę. Sam fakt, że The Matrix jest arcydziełem kina rozrywkowego stawia oczekiwania dotyczące jego kontynuacji, którym trudno sprostać. Nie wiem, czy drogę, którą wybrały Wachowskie, można określić jako złą. Postawiły przede wszystkim na widowiskowość kolejnych części. Tego trudno im odmówić – kolejne starcia Neo i Agenta Smitha za każdym razem przechodzą wszelkie wyobrażenia, finałowa wojna o Zion również zachwyca swoją realizacją. Filozoficzne rozprawki również jesteśmy w stanie tutaj dostrzec – pojawienie się postaci Architekta, zagubienie Neo pomiędzy światami na początku trzeciej części oraz wątek Klucznika czy finałowa refleksja na temat uczuć u maszyn oraz celowości ludzkiego życia. Jednak proporcje, jak wyżej wspomniałem, pozostają źle odmierzone, a owe wątki zachęcające do głębszych refleksji toną w ilości efektów, bijatyk i zwartej akcji. Problem być może tkwi w tym, że po pierwszej części duża część fanów największą frajdę czerpała z tworzenia kolejnych teorii spiskowych, jak to może się potoczyć i co to wszystko znaczy w całym świecie Matrixa. Błąd reżyserek polegał na tym, że postanowiły zrobić wszystko większe, efektowniejsze i niekoniecznie głębsze. Błąd widzów polegał natomiast na tym, że oczekiwali kolejnej pierwszej części. Wiadomym było, że kolejne części będą kontynuacją. To wiąże się z tym, że najlepszy element pierwotnej części, którym było przedstawienie całego pomysłu na podział między prawdziwym światem i Matrixem jest już za nami. Teraz trzeba skupić się na problemie, który został zarysowany na początku – czyli wojnie ludzi z maszynami.
Według mnie takie elementy jak rozwinięcie wątku Neo i Trinity, pokazanie ostatniego, szarego i smutnego miasta ludzi oraz ewolucja głównej postaci (która nie wiadomo do końca, czy jest wybrańcem, czy jak mówił architekt: „kolejnym z tego rodzaju”) są przedstawione bardzo dobrze. Zawsze rozumiałem, że akcja Matrixa potoczyła się w ten, a nie inny sposób, a akcja siłą rzeczy musiała iść z każdą częścią naprzód, dając nam coraz większe i efektowniejsze starcia. Wiadome również było to, że nie ma po co wyjaśniać całego zamysłu świata Matrixa od nowa, a tworzenie nowego „twistu” najprawdopodobniej odebrane zostałoby jako naciągane. Wiele z widzów być może przeceniło pierwszą część, ubierając ją zbyt wcześnie w filozoficzny płaszcz. Owszem, taka wizja świata stawia wiele pytań i interpretacji. Nie można jednak zapomnieć, że Matrix to widowiskowe kino akcji, które nigdy nie próbowało nim nie być. Gdy popatrzymy w ten sposób na całość trylogii, pozostałe części znacznie bardziej nam się spodobają. Szczególnie dzisiaj, gdy wiemy, jak została poprowadzona akcja oraz ze względu na to, że wszystkie części Matrixa starzeją się rewelacyjnie. W związku z niedawną premierą gry Cyberpunk 2077, motywy cyberpunkowe przeżywają swój renesans, a Matrix jest matką oraz kwintesencją tego klimatu. Dużo również mówi się o brakach aktorskich w grze obsady, które wychodzą na jaw dopiero w kolejnych częściach. Być może Keanu Reeves, Laurence Fishburne i Carrie-Anne Moss eksponują swoje niedociągnięcia aktorskie, lecz ma to wiele wspólnego z ewolucją postaci, jaka następuje podczas trzech części. W dodatku, gdy po latach myślę o wyżej wspomnianych aktorach, w życiu bym nie dopuścił do innego castingu dla tych kultowych ról.
Czy Matrix 4 może w takim razie się udać? Jak najbardziej. Biorąc pod uwagę osoby zaangażowane w projekt, możliwe, że twórcom uda się powtórzyć sukces pierwszej części. Za scenariusz odpowiedzialni są: jedna z twórczyń oryginalnej trylogii, czyli Lana Wachowska, wraz z Aleksandrem Hemonem i Davidem Mitchellem. Lily Wachowska została za to wskazana jako współautorka pomysłów, lecz nie jest wymieniana wśród twórców. Być może nowe osoby stojące za scenariuszem pomogą Wachowskiej dopracować niedociągnięcia, które tak bardzo były widoczne w drugiej i trzeciej części. W obsadzie również są nazwiska dobrze nam znane, takie jak Keanu Reeves, Carrie-Anne Moss i Jada Pinkett Smith. Do aktorów z pierwszych części dołączyły również nowe nazwiska, takie jak Neil Patrick Harris (Jak poznałem waszą matkę), Yahya Abdul-Mateen II (Aquaman) oraz Jessica Henwick (Iron Fist). Być może nowo dodane gwiazdy zdradzają nam co nieco o fabule, o której nadal nic nie wiadomo. Podobno Yahya wcieli się w rolę młodego Morfeusza, co może oznaczać, że nowa część będzie prequelem do znanej nam trylogii. Z drugiej strony, Keanu Reeves ma powrócić jako Neo, co zaprzecza temu pomysłowi. Być może pojawią się podróże w czasie, retrospekcje albo jeszcze inne zabiegi umożliwiające połączenie czwartej części z trylogią. Według mnie, lepiej dla trylogii, żeby nie kontynuować wydarzeń po trzeciej części. Ponowne wskrzeszanie Neo będzie w złym smaku, a historia opowiedziana przez te trzy części ma swój początek i zakończenie. Co więcej, świat Matrixa ma tyle możliwości, że wymyślenie czegoś oryginalnego nie powinno być dla Wachowskich problemem.
To, czy czwarta część będzie dobrze przyjęta, zależy już od fanów. Z jednej strony, jeżeli te 22 lata temu reżyserki były w stanie stworzyć coś tak rewolucyjnego, jak będzie wyglądać ten sam pomysł (widowiskowe kino akcji) z dzisiejszymi możliwościami? Z drugiej strony, nie możemy oczekiwać kolejnego pierwszego Matrixa. Cały jego geniusz, tak jak jest wspomniane wyżej, opiera się na samym pomyśle na świat przedstawiony. Nie sposób przedstawiać go ani ponownie, ani na nowo. I mimo że ani druga, ani trzecia część nie zachwyciła widowni, z czwartą może być inaczej. Tym razem czasu jest więcej – nie minęły cztery lata, a osiemnaście. Przez tyle lat pewnie narodziło się milion pomysłów, z których jakiś musi być tym strzałem w dziesiątkę. Jedno jest natomiast pewne – każdy z nas chce się ponownie zaskoczyć. Czy to się znowu uda reżyserkom, to już czas pokaże.