Opętana zakonnica to napalona zakonnica, czyli nunsploitation
Pamiętacie scenę z Egzorcysty, kiedy to Regan zapamiętale masturbuje się krucyfiksem? Ba, to małe piwo, bo ponoć za murami niejednego klasztoru działy się rzeczy dziwniejsze, jako że opętana zakonnica to napalona zakonnica. Proszę się nie bulwersować, nie ja to wymyśliłem, ale kino.
Kto raz zaznał słodyczy eksploatacji, ten musiał choćby na chwilę zatracić się w plugastwie tego kina złego smaku i niskiego lotu, nie wyobrażam sobie innego scenariusza. Owszem, nie można wykluczyć, że mierzę tutaj swoją miarą, ale wytrawni konkwistadorzy celuloidowego zepsucia i poszukiwacze zaginionej odrazy na bank prędzej czy później natrafią na różne, nierzadko cokolwiek dyskusyjne przejawy kinematograficznej zgnilizny. Rzeczona odnoga eksploatacyjna nieprzypadkowo nosi taką, a nie inną nazwę, jest bowiem niczym innym, jak cyniczną, ekhm, eksploatacją podejmowanego tematu, który pełni funkcję swoistego listka figowego dla krwawej orgii przemocy i nierządu. A jako że każdy pretekst jest dobry, brano na warsztat kanibali, Bruce'a Lee i niemieckie obozy, lecz, niezależnie od etykiety, zwykle chodziło jedynie o goliznę i juchę.
Aż przyszła pora i na zakonnice. Ale czemu, do cholery, akurat zakonnice?, zapytacie. Bo to temat tak samo dobry/zły jak każdy inny, mógłbym odpowiedzieć. Lecz to za mało satysfakcjonująca odpowiedź, przyjrzyjmy się przez chwilę możliwej motywacji, a ta wydaje się prosta jak konstrukcja krzyża. Otoczony wysokim murem budynek klasztorny, gdzie kłębią się dziesiątki kobiet, może działać nawet i na niekoniecznie zwichrowaną wyobraźnię – nie na darmo bodaj każdy szanujący się sex shop ma w swojej ofercie strój zakonnicy – dlatego jedynie kwestią czasu była dalsza eksploracja i eksploatacja owych rojeń. Obyło się bez zaskoczeń, bo filmowcy parający się kinem niewybrednym doszli do tej samej konkluzji, co zwykle, a mianowicie: trzeba nam golizny. Nie znaczy to jednak, że cały ten niechlubny nurt odbity był od jednego szablonu i tylko zmieniano dekoracje, a nazistowskie mundury zastępowano habitami, bynajmniej. A samo nunsploitation, bo tak ochrzczono filmy o lubieżnych zakonnicach, wyróżniały się specyficznym stylem i settingiem, pomijając już nawet, że kręcono je głównie na Półwyspie Apenińskim, gdzie katolicyzm to przecież ośrodek życia społecznego. Filmowcy włoscy, choć na polu kina obscenicznego zawsze działali prężnie, rozochocili się bodajże po The Devils Kena Russella, który to film, bazujący na zdarzeniach autentycznych, a na dodatek na tym samym materiale literackim, co znakomita Matka Joanna od Aniołów Jerzego Kawalerowicza, wyznaczył im pewien kierunek.
Mocno swojego czasu pocięte przez cenzurę dzieło kontrowersyjnego brytyjskiego reżysera do dzisiaj powoduje u niektórych skok ciśnienia, nie tylko z uwagi na dyskusyjne sceny obmacywania krucyfiksu czy masturbacji kością, lecz ogólny wydźwięk zestawiający opętanie z seksualną represją. Zastosowane przez Russella rozwiązania fabularne i myślowe znalazły potem swoje odbicie w kinie eksploatacyjnym, które oczywiście odpowiednio je wykoślawiło i skupiło się na zgłębianiu erotycznych (i nierzadko też szowinistycznych) fantazji, często z udziałem kar cielesnych. Stąd na pewnym poziomie całkiem blisko nunsploitation do również lubianych przez kino eksploatacyjne opowieści o kobiecych więzieniach, gdzie osadzone traktują seks nie tylko jako źródło przyjemności, ale i narzędzie dominacji, choć istnieje między nimi pewna zasadnicza różnica. Praktycznie nieodmiennie twórcy filmowi zaglądający za klasztorne mury i pod szorstkie habity traktowali cielesne uniesienia jako wyraz zdrowej seksualnej ekspresji zestawionej z nienaturalnością zakonnej męki i skądinąd immanentnym dla katolicyzmu poczuciem winy. Dlatego też nunsploitation zwykle wykorzystuje kilka standardowych figur, z których na pierwszy plan wybijają się postacie surowej i ponurej matki przełożonej, wymierzającej rozmaite kary podlegającym jej zakonnicom oddającym się miłości lesbijskiej, tym samym wyzwalając i swoje spętane konwenansami preferencje, oraz głównej bohaterki, szukającej prawdziwego, lecz zakazanego przez zakon (sic!) uczucia, często młodziutkiej, niewinnej, naiwnej i zagubionej.
Lecz film Russella i przepuszczone przez autorski filtr opętanie w Loudon to nie jedyne podstawy koncepcyjne, z których chętnie korzystali później twórcy nunsploitation. Pierwotnym szablonem była bodajże przerabiana setki razy (kręcono o niej jeszcze przed Diabłami, które uznałem tutaj za dzieło graniczne, wyznaczające pewną cezurę, ale niekoniecznie prekursorskie), prawdziwa opowieść o zakonnicy z Monzy, zesłanej do klasztoru, gdzie urodziła dwójkę dzieci swojemu kochankowi, z którym zamordowała siostrę grożącą ujawnieniem jej tajemnicy. Żywota dokonała wtrącona do malutkiej celi. Zresztą lwia część kina eksploatacyjnego z zakonnicami na pierwszym planie osadzona jest przed setkami lat, głównie w siedemnastym wieku, kiedy to relacje sióstr o seksualnych kontaktach z istotami nieczystymi (i samym Jezusem) nie były rzadkością. Kostium ten na swój sposób wyróżnia całe to dość efemeryczne odgałęzienie nurtu eksploatacyjnego, nadając mu specyficzny urok. Oczywiście co kto lubi, ale akurat tutaj jest w czym wybierać.
Nawet nasz rodak, Walerian Borowczyk, zapuścił się na zakazane tereny, kręcąc Za murami klasztoru, gdy nunsploitation chyliło się już ku nieuchronnemu upadkowi, choć niekwestionowany mistrz filmowego sparszywienia Joe D'Amato, nie zrezygnował jeszcze przez długie lata, uciekając się nawet i do twardej pornografii. Takich nazwisk jest zbyt dużo, aby je wymieniać, no, może poza honorowym wyróżnieniem dla starego wygi Bruna Mattei'ego, dlatego pozostawiam temat rozgrzebany, do samodzielnych poszukiwań, które obowiązkowo należałoby rozpocząć od znakomitego dzieła Russella, przebijając się przez włoskie wybryki, potem peregrynując do Hiszpanii, a nawet i dalekiej Japonii. Lepiej już nie będzie, ale i „zły” da się przecież stopniować.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe