Wtedy jednak, na pojawianie się realistycznych wizerunków aktorów w grach nie było co liczyć ze względu na ograniczenia techniczne. Mimo tego znane osoby zachęcały nas do zakupu z pudełek, plakatów i innego rodzaju materiałów promocyjnych. Jednym z pierwszych tego typu przypadków było Raiders of the Lost Ark z 1982 roku, na której okładce widniała inspirowana filmem grafika z Harrisonem Fordem. W samej grze jednak próżno było doszukiwać się gdziekolwiek twarzy aktora, bo główny bohater był tutaj jedynie zbitkiem pikseli. W roku 1987 na konsolę Nintendo Entertainment System trafiła gra Mike Tyson’s Punch-Out!!, w której gracze mogli stanąć twarzą w twarz z tytułową Bestią. I owszem - Tysona, pomimo kilku ról na koncie, trudno nazwać aktorem, ale mimo wszystko zasłużył on na wzmiankę, bo w produkcji Nintendo można było bez problemu go rozpoznać i wypadał on stosunkowo „realistycznie” – jak na możliwości ówczesnych sprzętów do gier. Rok 1987 to także premiera pierwszej odsłony serii Metal Gear, a na okładce pojawił się Michael Biehn z filmu Terminator… no – prawie, bo oficjalnie nikt tego nigdy nie powiedział. Podobnie zresztą sytuacja wyglądała w wydanej trzy lata później kontynuacji, gdzie na ekranach mogliśmy zobaczyć pikselowe portrety bohaterów, którzy wyglądali na bardzo bliskich krewnych m.in. Mela Gibsona, Bob Hoskins, Dolpha Lundgrena i Seana Connery’ego, chociaż oczywiście nazwiska te w obsadzie gry się nie pojawiły. Prawdziwym przełomem okazała się jednak końcówka lat 90. W roku 1998 na pierwsze PlayStation trafiła gra Apocalypse, w której głosu i twarzy głównemu bohaterowi użyczył Bruce Willis. Produkcja była co najwyżej przeciętna, ale możliwość pokierowania postacią graną przez aktora znanego wtedy m.in. z Pulp Fiction, 12 małp czy Armageddonu dla wielu wydawała się bardzo atrakcyjna. Rok później na rynku pojawiło się Omikron: The Nomad Soul od francuskiego studia Quantic Dream, gdzie w jednej z drugoplanowych ról pojawił się David Bowie. W kolejnych latach można było zaobserwować, że dużą popularnością zaczęło cieszyć się obsadzanie popularnych aktorów w rolach „głosów” bohaterów gier. Dostaliśmy więc m.in. Rona Perlmana jako charakterystycznego narratora w serii Fallout (wojna nigdy się nie zmienia!) czy świetny, znany z animowanych produkcji, duet Kevin Conroy i Hamill w serii gier Batman: Arkham. Również i w Polsce decydowano się na takie kroki – wystarczy wspomnieć o doskonałej, gwiazdorskiej polonizacji Baldur’s Gate, gdzie mogliśmy usłyszeć głosy Piotra Fronczewskiego, Jana Kobuszewskiego, Wiktora Zborowskiego czy Gabrieli Kownackiej, a słowa „przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę” po dziś zostały w pamięci wielu graczy. Intensywny rozwój technologiczny pozwolił jednak deweloperom na znacznie więcej niż do tej pory i w kolejnych latach możliwe stało się przenoszenie do gier nie tylko głosów czy twarzy aktorów, ale też ich ruchów i mimiki. Tym samym granice między kinem i wirtualną rozrywką zaczęły się mocno zacierać. Warto ponownie przytoczyć tutaj francuzów z Quantic Dream – już ich Fahrenheit i Heavy Rain były mocno filmowymi produkcjami (niektórzy nazywali je interaktywnymi filmami), ale w Beyond: Dwie Dusze z 2013 roku zdecydowano się na zaangażowanie do prac Elliot Page i Willema Dafoe i przeniesienie ich do gry dzięki technologii performance capture. To zaś umożliwiło wykreowanie naprawdę wiarygodnych, realistycznych postaci. Podobny zabieg zastosowano też w późniejszym Detroit: Become Human, chociaż tutaj postawiono na nieco mniej rozpoznawalnych aktorów. Z występów gwiazd zaczęła korzystać też seria Call of Duty. W odsłonie z 2014 roku, czyli Advanced Warfare pojawił się Kevin Spacey, cieszący się wtedy wyjątkowo dużą popularnością dzięki swojej roli w serialu House of Cards. Dwa lata później zaskoczono wszystkich informacją, że Kit Harington, znany z roli niemal kryształowego Jona Snowa w Grze o Tron, w Infinite Warfare wcieli się w rolę bezwzględnego antagonisty. Na ciekawy krok zdecydowano się w Quantum Break, które w 2016 roku pojawiło się na Xboksie One i pecetach. Tutaj wcielaliśmy się Jacka Joyce’a, w którego wcielił się Shawn Ashmore, znany m.in. z serii filmów X-Men, a na ekranie towarzyszyli mu m.in. Aidan Gillen, Lance Reddick i Dominic Monaghan. Co więcej, twórcy zdecydowali się na połączenie gry z aktorskim serialem, a fabuła obu tych produkcji wzajemnie się ze sobą przeplatała i uzupełniała. 8 listopada tego roku na rynek trafiło zaś Death Stranding, czyli nowa gra Hideo Kojimy. Tutaj, już na etapie przedpremierowych materiałów można było odczuć, że japoński twórca nie zamierza się ograniczać w kwestii obsady. Pierwszy zwiastun zdradził, że w roli głównej wystąpi Norman Reedus (The Walking Dead, Święci z Bostonu), a z czasem ujawniono kolejne znane nazwiska. W obsadzie znaleźli się m.in. Mads Mikkelsen, Léa Seydoux czy Margaret Qualley, a nawet popularni reżyserzy: Nicolas Winding Refn i Guillermo del Toro. Co ciekawe, zarówno del Toro, jak i Reedus mieli pracować z Kojimą nad innym projektem – Silent Hills, jednak ostatecznie został on skasowany ze względu na spięcie na linii Kojima – Konami.  Gwiazdorska obsada w Death Stranding nie powinna jednak nikogo dziwić, bo Kojima głośno mówi o swojej fascynacji kinem i w swoich mediach społecznościowych regularnie informuje o kolejnych obejrzanych przez siebie produkcjach, a w jego opisie na Twitterze możemy przeczytać, że „70% jego ciała to filmy”. Co więcej, ten legendarny japoński deweloper przyznał niedawno, że jego firma Kojima Productions z czasem może zająć się właśnie tworzeniem filmów. Z jednej strony brzmi to, jak bardzo odważny i zaskakujący krok, ale co bardziej złośliwi internauci już wielokrotnie sugerowali, by Japończyk zajął się właśnie kinem, skoro tak bardzo upodobał sobie długie, nawet kilkudziesięciominutowe cutscenki. Na zakończenie jeszcze jeden polski akcent. W czerwcu tego roku na targach E3 zaskoczono wszystkich informacją, że w grze Cyberpunk 2077 od CD Projekt RED pojawi się… Keanu Reeves. Ten lubiany aktor wcieli się w rolę Johnny’ego Silverhanda i kilkukrotnie podkreślono, że nie będzie to jedyne krótkie cameo. Niedawno do sieci trafiła nawet informacja, że Reeves miał tak polubić tę postać, że zachęcił deweloperów do podwojenia swojego czasu ekranowego. O tym, jak wypadnie w tej roli, przekonamy się jednak dopiero 16 kwietnia 2020 roku, bo to właśnie na ten dzień zaplanowana została premiera tej produkcji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj