Ten Typ Mes o serialach: Dla mnie najważniejsza jest historia [WYWIAD z Tofifest]
Ten Typ Mes to znany i popularny raper, z którym spotkałem się podczas festiwalu filmowego Tofifest 2018 w Toruniu. Porozmawialiśmy o muzyce, dobrych serialach i popkulturowych inspiracjach.
ADAM SIENNICA: Spotkaliśmy się na Tofifest 2018, gdzie uczestniczysz w koncercie z okazji gali zamknięcia festiwalu. Możesz powiedzieć coś o tym, jak się tu dostałeś i jak czujesz ten muzyczny klimat?
TEN TYP MES: Z każdą próbą czuję się mocniejszy. Cały czas byliśmy na łączach z Bartkiem, który jest aranżerem tego koncertu, by ustalić, co tu możemy zrobić, aby się wszystko zgadzało filmowo i tekstowo. Mam nadzieję, że wszystko się zgra.
Jak to w ogóle ma wyglądać? Wybrałeś jakieś utwory filmowe, czy robisz ich interpretację?
Nie, doszło do połączenia muzyki filmowej z moimi istniejącymi piosenkami. Mają one tekst, w który głęboko wierzę i mam go opanowanego. W związku z tym mogę go wykonać na różnorakich podkładach muzycznych.
Słyszałem na próbie parę fragmentów i brzmi to naprawdę ciekawie.
Miejmy nadzieję, że tak zabrzmi na koncercie. Jeszcze mocniej i jeszcze ciekawiej, bo nie ukrywam, że to nie jest coś, czym zajmuję się na co dzień. Tym razem przedstawiam swoje poglądy na muzyce filmowej. Także jest duża ekscytacja, ale i trema.
Trema? Nawet pomimo twojego dużego doświadczenia scenicznego?
Trema jest zawsze. Miałem kiedyś taką rozmowę na backstage’u z Katarzyną Nosowską, To było wtedy, kiedy oboje zostaliśmy gościnnie zaproszeni przez zespół Xxanaxx. Mieliśmy tam wykonać po jednej zwrotce. Tak siedzieliśmy na tym backstage’u i oboje krążyliśmy, wytuptywaliśmy drogę. Spojrzałem na nią i tak mówię: to się z tego nie wyrasta? Ona na to: nie, absolutnie! Gdy ktoś jest tak tremowo nastawiony, nie należy z tego wyrastać, tylko trzeba przekuć to na pewnego rodzaju profesjonalizm i unikanie przypadkowości.
Odchodząc już od tematu koncertu. Podobno jesteś fanem Ricky’ego Gervaisa?
Polecam wszystkim twórczość Ricky’ego Gervaisa. Jest to wielki stand-upowiec i wielki scenarzysta. Z takich niszowych rzeczy jego autorstwa chciałbym polecić serial Statyści, a z takich bardziej mainstreamowych to The Invention of Lying (The Invention of Lying). Wielka komedia, a wydawałoby się, że to taki hollywoodzki zapychacz. Oczywiście też The Office (UK) – tylko te brytyjskie ma sens. Polecam, bo gość jest arcybystry. Czuję się przy nim intelektualnym karłem.
Czasem artystów inspirują filmy lub seriale podczas ich procesu twórczego. Czy u ciebie jest coś takiego?
Niekoniecznie. Mogą mnie bardziej otworzyć na coś. Jeżeli pierwszy raz zobaczę gdzieś przewałkowany temat filmu lub serialu, który do tej pory wydawał mi się tabu lub po prostu nudny, to zachęca mnie jako tekściarza do sięgnięcia do zakamarków wspomnień i otwartego myślenia. Skoro powstał tak osobisty film, to można zrobić tak osobistą piosenkę. Oczywiście nie mówię tutaj o zrzynaniu, ale o stylu narracji, na którą otwieram się dzięki filmowi lub serialowi.
A jesteś czegoś tak wielkim fanem, że chciałbyś stworzyć piosenkę oddającą temu hołd?
Zdarzyło mi się oddawać hołd różnym rzeczom. Z tematów filmowych to najbardziej pasuje tutaj moja piosenka Henryk Bista. Nagrałem przeróbkę piosenki FUsznika, pod tytułem Dystans. Cały ten utwór był hołdem dla starych produkcji filmowych i aktorów z czasów mojego dzieciństwa. Nigdy to nie wyszło na płycie, ale na YouTubie żyje sobie całkiem sprawnie.
Obecnie seriale królują na całym świecie. W czołówce jest wiele klasyków jak choćby Prawo ulicy, ale ciągle powstają nowe. A jak to u ciebie jest z serialami?
Rozgrywka pomiędzy The Sopranos a The Wire jest dla mnie remisowa. Faktycznie to są wielkie produkcje. Przy czym drugim dnem Prawa ulicy jest zasadniczo instrukcja obsługi miasta. Pierwszym jest to, że mamy do czynienia z serialem sensacyjnym. Już od tego dziewczyny zasypiają. Moja, pomimo moich usilnych starań, kima podczas oglądania. Zawsze wtedy mam ochotę nią potrząsnąć, ale nie mam sumienia wybudzać niewiasty. Gdy przyjrzymy się Prawu ulicy, zobaczymy, że jest to serial o mieście. Mechanizmach, które rządzą dowolną metropolią. Jedna jest bardziej skorumpowana, inna mniej. Pokazuje z czego składa się taka metropolia: systemu edukacyjnego, prawnego czy starcia bezprawia z prawem.
A jak postrzegasz Rodzinę Soprano?
Natomiast drugim dnem Rodziny Soprano jest wspaniałe wyśmianie ludzi głupich [śmiech]. Po prostu. Jest to ciepłe wyśmianie, bo nie ma w tym szyderstwa, ale jest toczona konkretna beczka z tego, co ludzie prości myślą o kulturze, luksusie czy mniejszościach seksualnych. Kiedy Carmela Soprano, którą cenimy przez wszystkie sezony, przyjeżdża z przyjaciółką do Paryża i mówi: Mają Bellevue w Paryżu? W jej horyzontach z New Jersey, jedyne Bellevue, które miało rację bytu, to te w stanie Nowy Jork. To że oni są z tego nowego świata amerykańskiego jest często obśmiewane. To jest super. Niektórzy twierdzą, że jest to serial o jedzeniu, ale większej bzdury nie słyszałem.
Czyli można powiedzieć, że szukasz właśnie czegoś takiego w serialach?
Zawsze szukam bystrego scenariusza. Nie przekonują mnie seriale, które są wizualne. Takie, przy których trzeba zjarać dwa blanty i zjeść trzy kwasy, by docenić każdy filtr na obiektywie. Unikam też takich filmów. Zdarza mi się wyjść w trakcie seansu, gdy czuję, że scenariusz składał się z trzech kartek, a zabawa operatorska i zawracanie głowy formą trwało długie tygodnie. Są takie produkcje filmowe i seriale, więc je omijam szerokim łukiem. Dla mnie najważniejsza jest historia.
Brzmi, jakbyś w takim razie nie przepadał za wybuchowymi hollywoodzkimi blockbusterami, które często mają właśnie bardzo ubogi scenariusz. Czy to oznacza, że tego typu rzeczy ci nie leżą?
Nie, czasem nawet w takich jest historia. Czasem jedna jest bardziej przekonująca niż druga. Trudno tak naprawdę wrzucać wszystkie te filmy do jednego worka. Są przecież Batmany Nolana, które są na wspaniałym poziomie aktorskim, czy ukazania dylematu bohatera. Są quasi dla dzieci filmu jak Kick-Ass. Są Spider-Many, w które nigdy się nie wkręciłem. Może akurat są dobre i sobie do nich zasiądę? W blockbusterach dobrze zrobionych i sprawnie ogłupiających nie ma nic złego.
A jak u ciebie z muzyką podczas filmów? Zwracasz na to uwagę?
Zdecydowanie ma ona znaczenie. Takie suche filmy muszą mieć scenariusz jak żyleta, gdzie każdy przecinek musi się zgadzać, jak u Koterskiego, żeby można było bez muzyki przez 90 minut zatrzymać widza. Niektórym to się udaje.
Ja sobie nie wyobrażam oglądania bez muzyki. To ona dodaje emocje.
Tak, oczywiście. Bywa tak, że jest lepsza niż sam film. Zdarzają się sytuacje, gdzie jakiś tytuł nie przetrwał próby czasu, a piosenka jest wieczna.
Masz jakąś preferencję w kontekście muzyki na ekranie? Musi być w określonym gatunku, czy po prostu musi dobrze działać?
Nie mam. Po prostu musi działać na ekranie. Czasem słychać, jak reżyser ma słabość do muzyki. Jak chociażby Tarantino, który swoimi soundtrackami może uchodzić za świetnego DJ-a. Podobnie jest też u Martina Scorsese. Słychać, że to dla nich nie jest sprawa trzeciorzędna.
Wspomniałeś chwilę wcześniej o Koterskim. Chyba lubisz jego twórczość?
Tak. Nawet dowiedziałem się z miasta, że rozpoczął zdjęcia do 7 uczuć i napisałem do niego maila. Aby w ogóle zdobyć tego maila, pociągnąłem za różne sznurki. Zapytałem go, czy może nie chciałby jakiejś muzyki filmowej ode mnie. Wspaniałą polszczyzną odpisał mi, że absolutnie nie, bo wszystko do tego filmu jest już dawno wymyślone. To było takie super!
A oglądałeś 7 uczuć?
Oglądałem. Chyba nie jestem targetem. Słabo pamiętam dzieciństwo. Nie wiem, czy to przez blaszkę w głowie, czy przez tryb dorastania. Szczerze mówiąc, trudno mi odnaleźć w sobie to dziecko, które jest tematem samego filmu. Po prostu czuję, że to nie jest kino dla mnie. Co nie oznacza, że jest złe. Potrafię to odróżnić.
Wspominałeś już o swoim zamiłowaniu do starych klasyków serialowych. A z ostatnich tytułów coś cię pochłonęło?
Ciągle mnie coś pochłania. A to Gomorra, a to The Handmaid's Tale, ale tak dosłownie z dnia wczorajszego: 2. sezon Making a Murderer. Te wspaniałe prawnicze rozgrywki, trudne moralnie, testujące czujność widza! Duże ćwiczenie z retoryki i argumentacji.
A z polskich coś cię zainteresowało? Ostatnio wszyscy się jarają Ślepnąc od świateł HBO.
Sięgnąłem po książkę Jakuba Żulczyka – Ślepnąc od świateł – gdy miałem trochę dosyć życia nocnego. Zostałem w zasadzie zaatakowany właściwie tym samym, czego miałem dosyć. To był taki czas w życiu trwający parę miesięcy. Teraz trochę bardziej fisiuję na mieście. Być może przez to ta książka może mi się bardziej zgrać z życiem. I tym samym być może serial mi się zgra. Nie czekałem jakoś bardzo na serial właśnie przez to, że tej książki nie czytałem. Jednocześnie jednak trochę serial mnie interesował, bo tego chłopaka, co gra główną rolę, znam z kręgów muzycznych. Paru znajomych też przy tym pracowało. Jestem bardzo ciekaw, co im wyszło. Zaczekam, jak pochłonę książkę.
Czy jako artysta masz takie marzenie, by skomponować muzykę do filmu lub serialu, specjalnie pod obraz?
Byłoby super, bo lubię pisać na zadany temat. Kiedy jestem zapraszany gościnnie do piosenki, a ona już ma temat, to bardzo odpowiada mi takie ograniczenie spostrzeżeniem. Byłoby świetnie wyciąć coś na miarę i popracować ze scenarzystą nad taką piosenką, by to grało z filmem.
A potem czekać na Oscara…
Tak, zdecydowanie! [śmiech]
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe