Tomasz Kot: Bond jest bezpośrednim skutkiem Zimnej wojny [WYWIAD]
Tomasz Kot opowiada mi o filmie familijnym Dzień Czekolady, uwielbieniu do muzyki Hansa Zimmera, Zimnej wojnie i zamieszaniu wokół przygód Jamesa Bonda związanym z jego udziałem. Spotkaliśmy się podczas 43. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
ADAM SIENNICA: Własnie dopiero co obejrzałem Dzień czekolady i widać, że polskie kino familijne zaczyna nabierać rozpędu. A pana rola jest bardzo pozytywnie odbierana przez dzieciaków.
Tomasz Kot: Cieszę się z tego. Ktoś mi kiedyś zwrócił uwagę, że jak na debiut ktoś wybiera własny język, a nie film dla wszystkich, to warto zwracać na to uwagę. Wiadomo, że jest to debiut i coś może nie wyjść, ale to nie jest tak ważne. Mamy tutaj odważnego człowieka, który wychodzi do ludzi i mówi: takim językiem chcę opowiadać, to mój świat. Zwłaszcza że Jacek ma ciekawie w głowie poukładane. Cieszyłem się, że mogę wziąć w tym udział. W filmie, w którym dzieci grają główne role i jest do nich skierowany. Bardzo mi się podobało podejście Jurka Bogajewicza do pracy z dziećmi na planie Niania. To były najlepsze efekty, jakie widziałem w kwestii pracy z dziećmi. To była masa odcinków, podczas których wypracował się osobny sposób współpracy. Dla mnie jest super, że mogłem zanurzyć się jeszcze raz w tym świecie.
A jak wyglądała praca z dzieciakami przy tym filmie?
Przy tej machinie filmowej, gdy kręcimy fabułę, każdy dzień jest inny. Nawet jeśli lokacja jest ta sama, przyjeżdża inny aktor i mamy do czynienia z inną energią. Inaczej to wygląda w serialu, gdzie są te same scenografie i po jakimś czasie dziecko czuje się jak u siebie. A tu są aktorzy i ochrona policyjna, bo w tej scenie tramwaj nie może sobie jeździć samopas. Robi się z tego taki rodzaj wielkiego przedsięwzięcia. Gdy dziecko jest w roli głównej, chce się spełnić i wykazać. Bardzo ciekawa jest dziewczyna, która gra główną bohaterkę. Ona jest mniej więcej w wieku mojej córki. Jej rodzice podobnie jak my traktują edukację. Bardzo fajne spotkanie.
Może czegoś nauczyć się na planie od dzieci ?
Nie wiem, na czym to polega. Być może są to jakieś indywidualne cechy, ale często przyjęło się traktować dzieci nie jako partnera, bo nie jest ono wystarczająco mądre. Tymczasem są rejony, w których to dziecko nas przebija. Na przykład myślenie abstrakcyjne, wyobraźnia i szczerze mówiąc, to ja się wówczas uczę od dziecka. Ja mam tak przyjęte w głowie, że wtedy mówię: dawaj, chłopie, jedziesz po swoje! Jestem ciekawy tego, co masz w głowie. A sam pracuję na wyobraźni, bo jest to moje główne narzędzie, więc w tym aspekcie możemy się dogadać i spotkać. Z dziećmi naprawdę fajnie można pogadać i pobawić się po partnersku. To wszystko może być inspirujące, nie męczące.
Ważne jest też to, że film nie jest tylko kinem familijnym. Stara się przekazywać ważne przesłanie radzenia sobie z żałobą oraz z rozstaniem rodziców. To może trafić do młodego odbiorcy, nie tylko takiego, który może się z tym identyfikować.
Wspomina pan o bardzo ważnej rzeczy, bo żyjemy w takim świecie, który się lukruje. Przez to znikają poważne rzeczy jak własnie śmierć. Mam dzieci w wieku 7 i 11 lat. Nie jest to też tak, że w jakimś wieku po prostu się gada o śmierci, ale jeśli ktoś umrze, ten temat się pojawia. Jest to strasznie ważne, że ktoś próbuje tego dotknąć w swoim własnym języku i autorskim stylu. Mamy tutaj historię, w której ktoś przemyca te trudne tematy. W świecie, który ostatnio ma praktycznie wyglądać idealnie jak z reklamy.
Kino familijne może uczyć, bawić, ale chyba też inspirować...
Niech pan sobie wyobrazi, że można się kłócić z dziećmi, próbować obrażać te dzieci, one wtedy muszą bronić swojej racji, można wymyślać przeróżne sytuacje: na przykład udaje jakąś śmieszną postać, która jest lepsza i mądrzejsza od każdego w sali. To jest niesamowite! [śmiech] Na przykład dziecko może powiedzieć: ja jestem księciem, mogę wszystko! [śmiech] To jest cudowne, że można wydobywać te wszystkie pomysły i ideę od dzieci. To jest takie moje wielkie marzenie, by w oparciu o to po prostu stworzyć taki rodzaj kina familijnego.
Zastanawiam się, czy Dzień Czekolady trafi też do rodziców, bo w końcu filmy familijne, które bawią ich oraz ich dzieci, są najlepsze.
Nie wiem tego. To też jest świat wysublimowany, taki w stylu reżysera, Miałem wrażenie podczas seansu, że miało miejsce jakieś rozprężenie, które absolutnie nie wynika z jakiejś nieudolności. Nie chciałbym iść w tę stronę. To jest jednak trudny film i równie trudny temat. Czasami w tym świecie dziecięcym jest tak, że to, co jest fascynujące dla 9-latka, 7-latek po prostu tego nie kupi. A na widowni są dzieci w różnym wieku.
W polskim kinie czasem jednak jest problem z wyborem filmu dla dziecka z uwagi na brak kategorii wiekowych. Czasem można zobaczyć 10-latka na brutalnym filmie w stylu Deadpoola.
Obecność sieci, Netflixa i innych przeróżnych platform, możliwość wirtualnego obejrzenia sprawia, że to gdzieś się zatarło. Zależy to od domu, ale powiedzmy, jak ogląda się te wszystkie brutalne filmy, to taki Deadpool dla 10-latka będzie czymś normalnym, a kategoria wiekowa będzie dla niego czymś abstrakcyjnym. Zmiana technologiczna wiele zmieniła. W tej chwili jest tak, że rodzic zakaże, dziecko zamknie się w pokoju, wyjmie telefon i dalej będzie szperać. Obecne czasy chyba wymagają do tego innego podejścia.
Odchodząc na chwilę od tematu... wydaje mi się, że widziałem pana na koncercie Hansa Zimmera w Sopocie.
Zgadza się, nie byłem do końca, bo wybraliśmy się całą rodziną, z dziećmi, więc w pewnym momencie musieliśmy już iść. Uwielbiam Hansa Zimmera i znam jego twórczość dość dobrze. Jego muzyka pomaga mi w przygotowaniach do ról. Są więc takie utwory, które znam nuta po nucie. Poszedłem na koncert, bo chciałem to zobaczyć, przeżyć, a do tego moja córka uwielbia muzykę filmową. Chyba po mnie, więc była to taka nasza wspólna sprawa. To są naprawdę przepiękne rzeczy.
Nie wiedziałem, że jest pan fanem muzyki filmowej.
Nie lubię treści w muzyce. Jak ktoś mi śpiewa i ciągle powtarza ten refren, to czuję się jakbym miał być przygłupi, skoro muszą mi to tłuc i drukować w głowie. Muzyka filmowa zazwyczaj nie jest agresywna, nie jest atakująca, jest bardziej ambientowa. Na przykład nie piję alkoholu, ale wiem, że niektórzy moi koledzy muszą strzelić sobie głębszego, by poczuć coś do sceny. Nie muszę strzelać głębszego, wolę posłuchać utworu Time z Inception [śmiech] To lepsze! [śmiech]
Przyznam coś szczerze... tak w sumie od początku naszej rozmowy chciałem powiedzieć, jak bardzo doceniam pana rolę w Zimnej wojnie... Czasem przy takich kreacjach aż brak słów z wrażenia.
Dziękuję bardzo. Przyznam, że sam czasem nie wiem, co odpowiedzieć i reakcje na ten film są przeróżne. I to naprawdę na całym świecie. To jest coś, co tak pozytywnie człowieka przygniata. Czasem po prostu nie wiadomo, co odpowiedzieć. Czasem ludzie płaczą na seansie. Nikt z nas sobie tego nie przypisuje. To jest w końcu hołd dla czarno-białego kina. Jest w nim tyle płaszczyzn i poziomów... Nawet, jeśli komuś nie pasuje historia pod względem stylistycznym, docenia inne walory. Ludzie się rozsiadają w tych dyskusjach. To jest coś niesamowitego. Cieszę się, że jestem częścią świata Pawła Pawlikowskiego, bo to on wszystko zrobił. To jest niezwykłe szczęście zbierać doświadczenie z tych wszystkich wyjazdów i po tych refleksjach. Mam wrażenie, że będę przynajmniej rok czasu to przetrawiał, by jakoś to wysentytetyzować dla siebie. Sam fakt, że na całym świecie ludzie po seansie milczą, jest niezwykły. Kiedy jeździliśmy po Polsce, był ten problem, kiedy wyjść do ludzi, bo siedzą w milczeniu, nikt nie bije brawa. Jest to dziwne uczucie z mojego punktu widzenia, bo jednak przeżyłem to ileś tam razy. Przeważnie jest tak, że zawsze ktoś idzie wcześniej po płaszcz, by gdzieś zdążyć [śmiech], a tu cisza. Na przykład w Londynie ludzie mówili, że raz poszli, by pogadać z Pawłem po seansie, ale tak się w filmie zakochali, że ciągle od tygodnia na niego chodzą [śmiech]. Coś niesamowitego.
Cannes, Oscary i plotki o udziale w Bondzie... to pana nie przytłacza?
To jest dla mnie kompletnie nowy wymiar rozpoznawalności. Nawet nie używam słowa popularność, bo wiadomo, jak to jest... dziś rozpoznawalność duża, a jutro... [śmiech]. Coś się zmieniło. Bond jest bezpośrednim skutkiem Zimnej wojny. To było tak, że Danny Boyle po prostu zainteresował się aktorem z Zimnej wojny. Jacyś ludzie od niego znaleźli mnie w agencji w Warszawie, dostałem propozycję i zrobiłem wszystko tak, jak chciał i prosił. Bardzo mocno się postarałem, bo pomyślałem sobie, że może to jest jakaś szansa, więc trzeba skorzystać. I nic dalej nie wiem. Po prostu się urwało. Brytyjczycy w mediach napisali, że poszło o mnie. A ja tylko wiem, że wysłałem bardzo dobry materiał, gdzie na końcu była taka kategoria: wzrost i to było najważniejsze [śmiech]. Gdy zaczęli pisać, że to Craig sprzeciwił się z powodu wzrostu, to w sumie się zgadza... [śmiech]. Fajny aktor. Lubię takich męskich aktorów jak on. Niektórzy koledzy mi mówią: No, patrz... a ja na to: żadne patrz, dobrze jest. Miałem świetną przygodę, przygotowałem sceny do Bonda, więc jeden procent negatywnych emocji w tej sytuacji nie ma żadnego znaczenia [śmiech]. Można się tylko śmiać i być wdzięcznym.
Zimna wojna nadal będzie wzbudzać emocje na świecie. Może pojawią się nowe szanse.
Ja tu już zgłupiałem. Nic nie wiem i nie mam żadnych większych oczekiwań. Sam fakt, że udzielam wywiadów po angielsku, gdzie po premierze Bogów nie byłem w stanie zdania sklecić. To było na festiwalu w Gdyni po nagrodzie za rolę w tym filmie. Spytał mnie facet, czy mogę coś powiedzieć po angielsku, bo zależy mu i tak dalej. A ja na to: jak po angielsku?! Co pan?! W ogóle to zacząłem przed nim uciekać z tego szoku [śmiech]. Cztery lata później wywiady w Cannes i nie muszę mieć tłumacza. Nie jestem dumny z tego angielskiego, ale znowu to taki wielki wiatr w żagle i ta łódka tak rąbnęła. No to płyniemy! [śmiech] Zobaczymy, co będzie.
Co teraz ma pan w planach?
Robię serial dla BBC. Jest to ciekawa przygoda dla mnie, bo jest to serial wojenny. Fabuła rozgrywa się w kilku krajach, a Polska jest jednym z bohaterów. To jest dość krótki udział. Potem zaczynam film fabularny i jestem na planie cały listopad. W grudniu mam premierę sztuki z Marysią Seweryn i Adamem Sajnukiem w teatrze WARSawy.
Źródło: zdjęcie główne: Łukasz Bąk