Wojownicze Żółwie Ninja nie miały się najlepiej na dużym ekranie. Z czego wynikały trudności?
Wojownicze Żółwie Ninja są obecne w niemal każdym medium, ale tylko na dużym ekranie nie odniosły jeszcze wyraźnego sukcesu. Dlaczego?
Dobrze jest być żółwiem – tak brzmiał jeden z wersów polskiej wersji czołówki do serialu Wojownicze Żółwie Ninja z 2003 roku. Nie jest jednak dobrze być Żółwiem Ninja na dużym ekranie, bo tak naprawdę – prócz dobrze przyjętego filmu Wojownicze Żółwie Ninja z 1990 roku, o którym więcej napisał tydzień temu Adam Siennica – filmy z tymi bohaterami możemy nazwać finansowymi i artystycznymi porażkami. Sukcesu nie udało się osiągnąć animacji z 2007 roku, która nie uchwyciła atrakcyjności świata wykreowanego w komiksach przez Kevina Eastmana i Peter Lairda, ani też dwóm filmom aktorskim, wyprodukowanym przez Michaela Baya. Dlaczego był z tym taki problem?
Do kin wchodzą nowe animowane Wojownicze żółwie ninja: Zmutowany chaos, które już na etapie promocji zachwyciły mnie stylem animacji i ciekawym podejściem do nastoletnich bohaterów. Trzymam mocno kciuki za odczarowanie tych postaci na dużym ekranie. Nie ma bowiem ani jednego filmu – z prawdziwymi aktorami czy bez – mogącego pochwalić się realnym sukcesem artystycznym. Dziś najgorzej ocenia się Wojownicze Żółwie Ninja III (1993), ale pamiętam, że jako dziecko zafascynowany byłem konceptem, w którym to tytułowe żółwie trafiają do siedemnastowiecznej Japonii. Jednak oprócz atrakcyjnego pomysłu nie dostaliśmy nic więcej, co mogłoby uratować tę serię – dodajmy jeszcze, że po dobrze przyjętej jedynce zanotowała ona porażkę przy okazji sequela zatytułowanego Wojownicze żółwie ninja 2: Tajemnica szlamu (1991). Nie wyszło twórcom z odpowiednim podejściem do postaci. Filmy te przestały być zabawne dla dzieci i tym bardziej dla dorosłych. Do tego nadmierna przemoc sprawiała, że uznawano je za nieodpowiednie dla najmłodszych.
Na długie lata porzucono więc marzenia o aktorskiej produkcji, ale w 2014 roku nastąpił "wielki" powrót. Wojownicze żółwie ninja (2014) zapowiadano jako coś odświeżającego, ale szybko okazało się, że wygenerowani w CGI bohaterowie nie prezentują się najlepiej. Film Jonathana Liebesmana ma jednak znacznie więcej problemów niż mało przyjemne kreacje postaci. Niestety doprowadzono do chaosu tonalnego. Z jednej strony dostaliśmy próbę stworzenia nieco dojrzalszego podejścia, znanego z oryginalnych komiksów, z drugiej zaś zaproponowano nam coś na wzór dłuższego odcinka slapstickowej animacji z 1987 roku. Najgorsze, że film jest okrutnie nudny. Mija bardzo dużo czasu, zanim coś zacznie się na ekranie dziać, a kiedy już dochodzi na koniec do walki, to bohaterowie mierzą się z Transformersem, bo widocznie Michael Bay nie mógł się z nimi rozstać nawet jako producent.
Co ciekawe, kontynuacja z 2016 roku jest oceniana nieco lepiej przez krytyków na Rotten Tomatoes, ale moim zdaniem jest jeszcze gorsza. Mamy tu mocniejszy skręt w fekalny humor i scenariusz pozbawiony aspektów fundamentalnych dla kina akcji. Czy sam pomysł na taki film o żółwiach był zły? Niekoniecznie, bo po plastikowych filmach z lat 90. można było pójść w coś nieco mroczniejszego. W końcu w 2014 roku ciągle żywa była moda na podejście zaproponowane przez Christophera Nolana w filmach o Batmanie. Wybrano jednak do projektu nieodpowiednich ludzi, których pomysły gryzły się ze sobą. Oczekiwaliśmy czegoś spektakularnego, a dostaliśmy widowiskową porażkę.
Równie słabo oceniono TMNT z 2007 roku. Jest to animacja, którą obejrzałem stosunkowo niedawno. Niestety potwierdzam – nie ma tu ani ładnego stylu wykonania, ani też ciekawej fabuły, która nieszablonowo podchodziłaby do przetwarzania tropów. Komiksy Kevina Eastmana i Petera Lairda są niesamowicie płodne, jeśli chodzi o mieszanie gatunków, co potwierdzały różne próby na małym ekranie – w latach 80. wesołe historyjki z uganianiem się za pizzą, nieco poważniejsza animacja z 2003 roku czy łączenie Wojowniczych Żółwi Ninja z Power Rangers i Batmanem. Da się, ale na dużym ekranie podejścia te były albo przestrzelone, albo całkowicie nijakie – jak to, które zaproponowano w animacji z 2007 roku.
Nieprzypadkowo znacznie lepiej oceniane są filmy animowane, które ominęły duże ekrany, ale zostały zrealizowane w sposób bawiący się motywami i konceptami znanymi z tego świata. Wojownicze Żółwie Ninja: Ewolucja – film (2022) to coś zupełnie nowego. Coś, co zaskakuje podejściem do postaci i przełamywaniem schematów – przynajmniej w kontekście bohaterów, bo świeże relacje między braćmi i Leo, przypominającego Johna Peraltę z Brooklyn 9-9, działają. Niestety nie udało się zaproponować równie udanej fabuły. Natomiast 100% pozytywnych recenzji na Rotten Tomatoes ma produkcja Batman kontra Wojownicze Żółwie Ninja (2019), której sam nie widziałem. Krytycy z USA zauważają, że kapitalnie wychodzi mieszanka stylów Gotham z DC i Nowego Jorku z TMNT. Wreszcie udała się kombinacja akcji i komedii. Twórcy dokładnie wiedzieli, jak chcą to opowiedzieć.
Wychowałem się na Wojowniczych Żółwiach Ninja z 2003 roku i dlatego jest to dla mnie wzór tego, jak powinny wyglądać historie o tych nietypowych postaciach. Są one obecne w popkulturze bardzo mocno, dlatego zawsze doceniam pomysły i różne podejścia, byle tylko rzeczywiście wnosiły coś nowego, a także zachowywały klimat i pewne esencjonalne aspekty dla nich tożsame. W 1990 roku głównym postaciom stworzono zjawiskowe kostiumy, ale dziś coś takiego już by raczej nie przeszło. Natomiast wygenerowani bohaterowie w CGI bardziej straszyli i nie współgrali z żartami młodych żółwi o kupie. Jeśli zatem idziemy w humor, musi być on nieco celniej adresowany – dobrze, by bawił zarówno młodszych, jak i starszych widzów. Powinno się też lepiej korzystać z dobrodziejstw komiksowego świata, które dają naprawdę ogromne możliwości, a które w przypadku dużego ekranu były stępione. Albo też nie podejmowano się ich wcale. Jeśli nie znacie wielu historii z tej serii, to zapewniam, że Żółw Ninja jedzący pizzę nie jest szczytem pięknych absurdów.
Filmy o Wojowniczych Żółwiach Ninja od najgorszych do najlepszych
Liczę, że tak będzie właśnie w przypadku wchodzącej do kin nowej animacji. I chociaż mam obawy, czy przypasuje mi specyficzny humor Setha Rogena, to jednak doceniam ogrom pracy animatorów. Przynajmniej pewne jest, że będzie to uczta dla oczu.