Chłopaki z baraków - kurde faja! Najzabawniejszy serial świata vs. poprawność polityczna
Chłopaki z baraków od lat masakrują polityczną poprawność aż miło. Dziś przyglądamy się ich fenomenowi, ruszając gdzieś w stronę wódki, marihuany i jedynej takiej opowieści o... rodzinie.
Najbardziej przewrotną sztuczką i jednocześnie najpotężniejszym orężem w walce z polityczną poprawnością jest sposób, w jaki Chłopaki z baraków pokazują, że "naród" czy "ojczyzna" stały się dziś jedynie pustymi znaczącymi, którymi politycy maści wszelakiej chcą wycierać sobie gęby. W miejsce schematów i wyświechtanych sloganów Ricky i spółka proponują nam raczej baśniową krainę, którą równie dobrze możesz nazwać dzieciństwem, domem czy po prostu rodziną. Zwróćcie uwagę, że bohaterowie serialu przebywają w swoistej izolacji, rzadko opuszczając parking i sporadycznie sięgając po telefony, telewizję czy Internet. Jeśli już to robią, to choćby po to, aby zakosić majtki Elżbiety II albo namawiać kanadyjskie władze do... nielegalizowania marihuany (wszak Ricky na takim posunięciu sporo straci). Jest coś uwodzicielskiego w fakcie, że dobijający do 50-tki mężczyźni nadal potrafią skupiać się na kumplach z sąsiedztwa, a żeby coś z ich świata na trwałe zniknęło, wystarczy to wrzucić do jeziora. To dziecinna, lecz wciąż ujmująca mentalność, pełniąca funkcję eskapizmu od wszystkich trudności codziennego życia. W ostatnich sezonach Trailer Park Boys starają się co prawda nadążać za ewoluującą technologią i odnajdywać w społeczno-politycznej zawierusze, jednak nieustannie pozostają przy tym sobą. Nie ma znaczenia, czy są już gotowi na świat zewnętrzny. Pytanie brzmi raczej, czy świat zewnętrzny jest gotowy na nich?
Wiele wskazuje na to, że tak, skoro z biegiem lat Chłopaki z baraków stali się ożywczym powiewem w obrębie telewizyjnych produkcji komediowych. To przecież oni odkurzyli i przystosowali pod współczesne ramy konwencję mockumentary; pierwszy sezon debiutował na dwa miesiące przed premierą brytyjskiej wersji Biura, nie mówiąc już o tym, że nikt jeszcze wtedy nie myślał o takich serialach jak Rockefeller Plaza 30 czy Community. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, widzowie na całym świecie relatywnie szybko odnaleźli się w hermetycznych żartach Juliana i innych mieszkańców Sunnyvale czy tzw. ricky-izmach, jawiących się jako lepsza i przystosowana do obecnego odbiorcy wersja aforyzmów. Siła Chłopaków tkwi głównie w uniwersalności przekazu; groteska, przerysowane postawy i zachowania czy korowód ekranowych dziwadeł to telewizyjne wzorce, które mogą dotrzeć do właściwie każdego widza, jeśli tylko zgodzi się on na pozornie prymitywne reguły gry twórców serialu. Dopiero później zrozumiemy, że w tych kanadyjskich powidokach jaskini i troglodytach tkwi ponadczasowa prawda o człowieku, rzucającego wyzwanie przeciwnościom losu. W dodatku prawda wykuta w ogniu surrealizmu i stygnąca w oparach absurdu. To znów paradoks - przecież protagoniści nie mają pracy, wykształcenia, religii czy sympatii politycznych, z wyjątkiem marihuany prawdopodobnie niczego, co mogłoby ich łączyć z szerzej rozumianym światem. A jednak znaleźli się w samym jego centrum. Mokry sen komunitarian? Podmuch wiatru politycznych zmian? Kurde faja, że niby co? Prawda jest tutaj:
Teraz rozumiecie? "Rodzina tu jest".
- 1
- 2 (current)