Co można pokazać w amerykańskich serialach? O zasadach nieprzyzwoitości
Co oznacza "niemoralny" albo "wulgarny"? Czy można te słowa rozumieć uniwersalnie? Czy nagie pośladki mogą być kontrowersyjne? A jeśli niektóre stacje cenzurują nawet pośladki i każdy przypadek „rzucania mięsem” na wizji, to czy graficzne sceny grupowych aktów seksualnych w ogóle powinny być dopuszczone do emisji? I w końcu, kto ma decydować o tak subiektywnej kwestii jak moralność?
No właśnie. Okazuje się, że jest taka organizacja w Stanach Zjednoczonych, która rości sobie prawa do kontrolowania (post factum, a więc po emisji, żeby nie było, że mamy tutaj do czynienia z jakąś formą doraźnej cenzury) zawartości medialnej programów emitowanych na terenie kraju, a co za tym idzie, pośrednio kontroluje także to, co dociera do setek milionów ludzi na świecie, bo przecież produkcje amerykańskie ogląda się właściwie na wszystkich kontynentach. Federalna Komisja Łączności, czyli w skrócie FCC, toczy od momentu swojego powstania w 1934 roku zacięte boje z amerykańskimi nadawcami telewizyjnymi o to, co proponują Amerykanom do oglądania. Mając do dyspozycji trzy środki zaradcze, upomnienie, grzywnę i zdjęcie z anteny, zdarzyło jej się na przykład zarządzać kilkuset tysięczne grzywny na stacje telewizyjne typu FOX albo NBC za przewinienia takie jak transmitowanie relacji na żywo, w tym takich, gdy brytyjska piosenkarka M.I.A. pokazała środkowy palec, lub gdy Janet Jackson doznała słynnej „usterki garderoby” podczas Amerykańskiego Super Bowl w 2004 roku. Gwoli ścisłości, jakby ktoś pomyślał, że przecież nakładanie kar finansowych za rzeczy i zdarzenia, których po prostu nie można czasem przewidzieć, szczególnie w transmisjach na żywo, jest odrobinę absurdalne, to na szczęście w amerykańskim systemie prawnym przysługuje prawo do sądzenia się z FCC, a sprawy tego kalibru często lądują w Sądzie Najwyższym USA, który dość często stoi w kontrze z opiniami FCC.
Pojawia się nam tutaj słowo klucz, czyli opinia. Bo czy można właściwie uniwersalnie i obiektywnie określić, jakie treści są gorszące, a jakie nie? Pomijając polski, czy też europejski punkt widzenia, Amerykanie uważają, że można. Więcej! Według tegoż samego Sądu Najwyższego USA, a jakże, odpowiedź jest jak najbardziej twierdząca. W 1978 roku został nawet skonstruowany specjalny test Millera, który ma wskazać jakie treści są obsceniczne, a jakie dopuszczalne. Mamy tutaj kilka pojęć, w tym nieprzyzwoitości (ang. obscene), które jest traktowane jako najsilniejsze w zestawieniu i nie podlega ochronie prawnej pierwszej poprawki do konstytucji USA, oraz dwa, które chronione są tą poprawką, czyli pojęcie niemoralności (ang. indecent), używane do określenia obrazów pokazywanych w mediach, oraz wulgarności (ang. profane), stosowane głównie w odniesieniu do języka używanego w mediach, a nie pokazywanych wydarzeń. I o ile FCC może nakładać grzywny w każdym z przypadków, to jeśli skarżony materiał kwalifikuje się jako niemoralny albo wulgarny, to ukaranie jest możliwe jedynie wtedy, gdy transmisja tego materiału nastąpiła poza „bezpiecznymi godzinami” (określane w Stanach pomiędzy 22, a 6 rano), w których dzieci mogłyby być narażone na takie zdrożności. Natomiast, jeśli jako stacja dopuścimy do emisji materiału nieprzyzwoitego, to nie ma zmiłuj – FCC będzie interweniować.
Na mocy ustalonego przez Sąd Najwyższy USA testu Millera, aby czyjś pośladek, czy przekleństwo zostało uznane przez FCC za nieprzyzwoite, niemoralne albo wulgarne, musi spełnić trzy kryteria. Po pierwsze, musi się odwoływać do „lubieżnych” (tak to słowo, naprawdę zostało użyte) gustów przeciętnego obywatela. Po drugie, musi przedstawiać lub opisywać akt erotyczny lub seksualny w wyraźnie obraźliwy sposób. Po trzecie, kwestionowana zawartość, jako całość, nie może posiadać ważnych literackich, artystycznych, politycznych lub naukowych wartości. A żeby jeszcze sprawę utrudnić każdy przypadek takiej potencjalnej nieprzyzwoitości jest rozpatrywany z osobna, do tego stopnia, że na oficjalnej stronie FCC w zakładce poświęconej wyłącznie tego typu treściom, możemy odnaleźć stwierdzenie „know it when you see it”, a więc jak zobaczysz, to będziesz wiedział, że dany przekaz faktycznie jest obsceniczny.
Skoro dla Amerykanów seksualność jest tak obraźliwa, to jak wygląda sprawa z innymi okropnymi treściami w mediach, na przykład z papierosami? Zasadniczo jest to także treść zakazana, tylko że na innej podstawie prawnej. Promowanie (a więc nie tylko reklama, ale także pokazywanie papierosów i palących bohaterów w materiałach medialnych) papierosów jest zakazane od 1970 roku przez Kongres USA i ustawę o zdrowiu publicznym i paleniu papierosów. Oczywiście instytucją, która zajmuje się egzekwowaniem tej ustawy i jej następców prawnych, jest FCC. Ale tutaj okazuje się, że twórcy mają otworzone małe okienko możliwości – chodzą plotki, że „legalnie” papierosy mogą palić tylko Rosjanie, Arabowie i Terroryści (R.A.T., czyli z angielskiego szczury), czasem dodaje się jeszcze Francuzów. W każdym razie w amerykańskiej telewizji papierosy palą czarne charaktery. Obecnie, oficjalne stanowisko prawne mówi, że jeśli pokazujemy bohaterów palących, to musimy pokazać odwrotny pogląd i jego wartości, a więc w skrócie przekazać naszej widowni, że papierosy są mimo wszystko złe. Stąd też wzięły się kultowe sceny z Przyjaciół i Jak poznałem waszą matkę, pokazujące bohaterów zmagających się z nałogiem tytoniowym.
Mamy już zasady, mamy definicje, Sąd Najwyższy się wypowiedział, FCC kontroluje czy w mediach pojawiają się gorszące treści. Chciałoby się powiedzieć – po sprawie! A tu jednak nie, bo przecież w telewizji roi się od pozycji takich jak True Blood, The Affair, Mad Men, Breaking Bad, czy Sense8. Zaniepokojony działacz z PTC (Parents Television Council), jednej z najprężniej działających organizacji na rzecz zaostrzenia przepisów dotyczących obsceniczności w mediach, prawdopodobnie aż wychodzi z siebie, widząc takie treści. No więc skoro mamy te wszystkie przepisy, to skąd się biorą produkcje niestroniące od nagości, seksualności i wyrobów tytoniowych? Ano stąd, że wraz z rozwojem technologicznym pojawiły się płatne sieci telewizyjne, takie jak HBO, AMC i Showtime, nie mówiąc już o wynalazku ostatnich kilkunastu lat, czyli całym segmencie rynku platform VOD działających w internecie. No i zrobił się znowu chaos, bo FCC przyzwyczajona do swojej władzy chciała zagarnąć te nowinki technologiczne pod płaszcz swojej kontroli. I tutaj znowu wkroczył Sąd Najwyższy USA, który uznał, że skoro treści transmitowane przez płatne telewizje mogą być dostępne wyłącznie wtedy, gdy się za nie zapłaci, to kontrola Federalnej Komisji Łączności jest niepotrzebna i bezzasadna, bo widz sam może zadecydować swoim portfelem, czy chce mieć dostęp do treści na tych kanałach, czy też nie. Właściwie można powiedzieć, że od tej decyzji zaczął się rozłam na amerykańskim rynku telewizyjnym, bo nagle okazało się, że są stacje, które mogą pokazywać nagich, przeklinających ludzi.
Oczywiście, ci nadzy, przeklinający nie pojawili się na srebrnym ekranie od razu po decyzji Sądu Najwyższego usuwającej złowrogie widmo FCC znad głów płatnej telewizji. Zajęło to trochę czasu, amerykańska moralność sama w sobie musiała do tego „dojrzeć”. Czynnikiem, który ostatecznie zadecydował o wprowadzeniu golasów na ekrany tych, którzy za to płacili, był po prostu pieniądz, a dokładniej przewaga rynkowa. Płatne telewizje dostrzegły, że żeby zyskać popularność, wierną widownię i osłabić bezpłatne telewizje, trzeba wykorzystać to, co jest im prawnie zakazane, a więc nagość, seksualność, wulgaryzmy i papierosy. Pionierem w tej kwestii było HBO i ich The Sopranos, a później Six Feet Under i w końcu Sex and the City. No i jak już wszyscy wiemy, Home Box Office strzeliło w dziesiątkę, miliony Amerykanów, a w ślad za nimi kolejne setki milionów ludzi na całym świecie, pokochało te odważne, przełamujące schematy i społeczne tabu produkcje. A gdy okazało się, że ta formuła się sprawdza, w ślad podążyła konkurencja, a potem platformy VOD.
Niestety nawet taka sytuacja rynkowa jest zbyt prosta, bo przecież zostały jeszcze te wszystkie stacje, które kontroli FCC mimo wszystko podlegają, a w tym tak zwana amerykańska Wielka Czwórka, czyli ABC, CBS, NBC i FOX oraz na doczepkę The CW i pozostałe, pomniejsze kanały publicznie i bezpłatnie dostępnej telewizji. Kiedy płatne telewizje zaczęły zyskiwać coraz większe udziały w rynku, a ich produkcje cieszyć się coraz większą popularnością, nie tylko w Stanach, ale na całym świecie, te objęte kontrolą zaczęły się buntować, szczególnie gdy od początku XXI wieku FCC wzmogło swoją działalność i zaostrzyło regulacje, nakładając na bezpłatne telewizje ogromne kary finansowe za treści nie do końca kontrolowane przez stacje. Zaczęły się pojawiać głosy o cenzurowaniu treści, a niedługo po nich, pytania o pierwszą poprawkę do amerykańskiej konstytucji gwarantującą wolność słowa, by w końcu doszło do podawania w wątpliwość samej racji istnienia takiej instytucji jak Federalna Komisja Łączności. Funkcjonując w tak niekorzystnych warunkach bezpłatne stacje telewizyjne musiały odnaleźć swój własny element przewagi, jakąś odpowiedź na produkcje telewizyjne nieskrępowane zasadami FCC.
Niespodziewanie orężem w nierównej walce o widownię i zyski okazała się być dla bezpłatnej telewizji przemoc, ponieważ ta, o dziwo, nie jest regulowana przez FCC, a więc może być rozpowszechniana w mediach w dowolny sposób. Oczywiście, Komisja próbowała zagarnąć także ten obszar, wydając w 2007 roku raport dotyczący przemocy w telewizji i jej efektów w społeczeństwie, ale zderzyła się tutaj ze ścianą oporu. Zresztą, z tej luki w prawie wszystkie stacje korzystają nad wyraz chętnie, ale to bezpłatne wykorzystują ją najchętniej. Najbardziej jaskrawym przykładem jest tutaj Hannibal produkowany na NBC, który może przyprawiać nie tylko o nudności, ale nawet w przypadku wrażliwszych widzów o traumy psychiczne. Ale przecież groteskowa opowieść o doktorze Lecterze nie jest wyjątkiem, wszystkie seriale gdzie pojawia się zbrodnia, korzystają z wolności w pokazywaniu przemocy – rozczłonkowane ciała, wylewające się wnętrzności ludzkie, rozbryzgane mózgi i krew są częstymi gośćmi na ekranach amerykańskich stacji telewizyjnych. W tym wszystkim chyba najbardziej zadziwia fakt, że według amerykańskiego prawa nagie ciało pokazywane w sposób zmysłowy i seksualny jest niemalże złem wcielonym, ale jeśli to samo ciało jest częściowo rozpuszczone w chemikaliach na skutek nieudanej zbrodni albo zjedzone przez dzikie zwierzęta, to już jest wszystko w porządku. Lepiej więc, żeby społeczeństwo miało dostęp do kreatywnych metod zabijania i popełniania zbrodni, niż żeby przypadkiem uprawiało seks.
Słowem podsumowania, według zasad Federalnej Komisji Łączności absolutnym wrogiem są papierosy oraz nieprzyzwoite sceny seksualne pokazujące na przykład intymne stosunki ludzi, którzy, o zgrozo, nie są małżeństwem, mniejsze zło to kategoria ujmująca przekleństwa i mniej „hardkorowe” sceny o zabarwieniu seksualnym, a zupełnie w porządku są przemoc, broń, strzelaniny i porozrzucane na ekranie fragmenty ludzkiego ciała. Na chwilę obecną jedynie sprawa seksualności w prawie amerykańskim jest kwestią niepewną i negocjowaną, wraz ze zmieniającą się moralnością społeczeństwa i zwiększającymi się tarciami w stronę liberalizacji zasad FCC.
A więc, batalia o seksualność trwa. I jak to zwykle bywa, gdy kłócą się dwie strony, sprawa w końcu trafia do sądu – w tym przypadku do Sądu Najwyższego USA. Natomiast sędziowie, ku niemałemu zdziwieniu całego środowiska, nie dopuszczają do rozpatrywania spraw FCC przeciwko poszczególnym stacjom pod względem przestrzegania pierwszej poprawki do amerykańskiej konstytucji, gwarantującej wolność słowa. I tak status quo zostaje utrzymany. Zapytałby się ktoś, dlaczego? Nie, tym razem nie chodzi o pieniądze, przynajmniej nie bezpośrednio, a o władzę. Bo sędziowie Sądu Najwyższego nominowani są przez prezydenta i zatwierdzani przez senat, a więc niby nie, ale jednak częściowo są uwikłani w układy polityczne. A w sprawach tak wielkiej wagi jak pierwsza, najważniejsza poprawka do konstytucji żadna z partii nie ma ochoty zajmować zdecydowanego stanowiska, bo albo zostanie automatycznie oskarżona o cenzurowanie i zapędy autorytarne, albo, no właśnie, o brak kręgosłupa moralnego. Tak czy siak, głosy wyborców prawdopodobnie polecą w dół.
Taką sytuację najlepiej charakteryzuje słowo impas - jak było, tak jest, bezpłatne stacje telewizyjne się pieklą i cenzurują pośladki Toma Ellisa w Lucyferze, w tym samym czasie Netflix wypuszcza obrazowe sceny aktów seksualnych z udziałem kilkunastu aktorów w Sense8, a jednocześnie w Hannibalu ludzie odkrajają sobie nosy i je zjadają. Wszystkie produkcje niby amerykańskie, stacje i nadawcy działający w jednym kraju, ale pod jak różnymi zasadami i prawami. Tymczasem, jak twierdzą przedstawiciele FCC, w kolejce do sprawdzenia czeka około 1,5 miliona skarg, na temat prawie dziesięciu tysięcy produkcji. I tak kółko moralności się zapętla, przypominając coraz bardziej teatrzyk z gatunku pastiszu niż poważne procedowanie prawa w kraju jankesów.
Źródło: zdjęcie główne: Ian Watson/NBC