Czekam na swojego Oscara – rozmawiamy z Naomi Watts
Kiedyś skradła serce Kongowi, przez chwilę była muzą Woody'ego Allena, a nawet księżną Dianą. Naomi Watts długo już czeka na rolę, która mogłaby zapewnić jej wymarzoną statuetkę. Nam opowiada o swoich początkach w zawodzie aktorki, macierzyństwie i przyjaźni z Nicole Kidman.
DAWID MUSZYŃŚKI: Trudno było dorastać w rodzinie Wattsów?
Naomi Watts: Niezmiernie. Pochodzę z bardzo kreatywnej rodziny, w której wszyscy mają jakiś talent: malarski, muzyczny, plastyczny czy literacki. W tym domu każdy coś tworzył. Mój dziadek projektował wielkie budynki. Brat w wieku czterech lat potrafił namalować na płótnie rekonstrukcje bitew. A ja, jak to brzydkie kaczątko, narodziłam się bez jakiegokolwiek talentu. Strasznie odstawałam pod tym względem od mojej rodziny. Gdy próbowałam narysować kwiatki czy dom, wyglądało to jak koszmar nocny Van Gogha. Straszne. Przez dużą część mojego dzieciństwa czułam się opuszczona. Nachodziły mnie nawet myśli, że jestem podrzutkiem.
Długo to trwało?
Jakieś trzy, może cztery lata. Zakończyło się dopiero, gdy odkryłam, że dobrze czuję się na scenie. Zwłaszcza podczas odgrywania różnego rodzaju scenek złości. Był to pewien sposób wyrzucania z siebie wszystkich emocji. Nie miałam na przykład problemu, by rozpłakać się na zawołanie. Kłopoty zaczynały się w momencie, gdy miałam przestać. Okazywało się, że ten proces musi potrwać kilka minut. A w teatrze nie możesz wyjść przecież do widowni i powiedzieć, żeby poczekali, bo pani Watts nie może przestać płakać.
To jak sobie z tym radziłaś?
Pamiętam, że reżyser starał się tak kierować całym spektaklem tak, żeby moje sceny płaczu wypadały dokładnie przed przerwą. Dawało mi to więcej czasu na pozbieranie się.
Nie lepiej było z nich zrezygnować?
Nie! Byłam w nich świetna. Można powiedzieć, że to był mój ukryty talent. Płacz. Gdyby dawali za to Oscara, miałabym już kilka na swojej półce.
A kiedy zorientowałaś się, że to jest właśnie sposób na życie?
Bardzo późno. Jako dziecko nie mogłam zrozumieć, że za takie zabawy na scenie można dostawać pieniądze. I to dość spore. Robiłam to dla zabawy, dlatego wiele nocy nie przespałam, zastanawiając się, kim będę, jak dorosnę. Uwierz mi, aktorstwo nie było wtedy na mojej liście. Myślałam, by zostać pielęgniarką, ale robiło mi się słabo na widok dużej ilości krwi. Moje myślenie o aktorstwie zmieniło się dopiero podczas naszej przeprowadzki z Anglii do Australii. Jako warunek postawiłam mojej mamie posłanie mnie do szkoły aktorskiej. Pozwoliło mi to zapomnieć o tym, że tracę wszystkich moich przyjaciół. I nie patrz tak! Nie przeprowadzałam się do innej dzielnicy, tylko zmieniałam kontynent. A nie było wtedy Facebooka czy innych portali społecznościowych, dzięki którym można było utrzymywać stały kontakt.
Przełomem w twojej karierze była reklama bikini.
Czy przełomowa to nie wiem, bo jej nie dostałam. Powiedzieli mi, że jestem za chuda i nie mam wystarczająco dużego biustu. Wiesz, jakie szkody w mojej psychice wyrządziły te słowa? Myślałam, że mój świat się właśnie rozpadł.
Z błędu wyprowadziła cię wtedy podobno również odrzucona na castingu ruda dziewczynka.
Dokładnie. Siedziałam załamana w poczekalni, czekając na mamę, i tam spotkałam Nicole Kidman, która mi powiedziała, że ją też odrzucili. Pokazałyśmy im języki i poszłyśmy na lody. Tak zaczęła się nasza przyjaźń. Od lodów waniliowych z czekoladową polewą.
Ile miałaś wtedy lat?
Jeśli dobrze pamiętam, to dwanaście. Siedząc w tej lodziarni, uzmysłowiłyśmy sobie, że jeszcze całe życie przed nami. Obiecałyśmy sobie, że jeszcze zawojujemy świat. Nicole udało się to dużo szybciej niż mnie, ale obie skutecznie i z sukcesami podążamy drogą na szczyt.
Na którym czeka Oscar.
Nicole już swojego ma za film Godziny, a ja na swojego silnie pracuję. Już dwa razy byłam blisko. Bardzo blisko. (śmiech)
Jak kobieta, która tyle czasu spędza na planach filmowych, daje sobie radę z wychowywaniem dwóch synów?
Nie daje (śmiech). Wymaga to dużej cierpliwości. Szczególnie ostatnio. Moi synowie Sasha i Kai są w tym magicznym wieku, w którym biegają do domu i cały czas się kłócą, biją, wrzeszczą. Podobno mają kiedyś z tego wyrosnąć, ale jakoś w to nie wierzę. Oni to chyba mają we krwi po tacie. Rywalizacja włączyła się już przy pierwszym poznaniu, gdy przyniosłam Samuela ze szpitala, a jego brat na dzień dobry walnął go ciuchcią w głowę.
Zazdrość ?
Chyba tak. Liev już kilka razy przeprowadzał z nim rozmowę na temat bycia dobrym bratem, ale nie pomogło. Mało tego. Podobną rozmowę przeprowadził z nim Hugh Jackman przebrany za Wolverine'a, jego ulubionego bohatera. I nic! Jesteśmy bezsilni i zdesperowani. Kilka razy Sasha pytał mnie nawet, kiedy Kai wróci z powrotem do mojego brzuszka, bo już mu się znudził.
I co mu odpowiedziałaś? Pytam z czystej ciekawości.
Odesłałam go do taty. Zawsze tak robię, gdy któryś z chłopców przychodzi do mnie z porcją niewygodnych pytań. Mam wtedy niezły ubaw, gdy widzę Lieva, jak się wije, by udzielić jak najbardziej wymijającej odpowiedzi na pytanie: „Gdzie są drzwi do brzuszka mamy?” albo „Czemu tata w telewizji potrafi podnieść autobus, a nie potrafi zmienić koła w samochodzie?”.
Jesteś okrutna.
To ja wstawałam w nocy, by ich przewijać i usypiać, bo dziwnym trafem zawsze ich narodziny zbiegały się z jakimś filmem, w którym grał Liev. Teraz on musi swoje odcierpieć (śmiech). Ale tak poważnie mówiąc, jest supertatą, który ma anielską cierpliwość do naszych synów.
Źródło: Fot. MovieWeb