To jeden z najoryginalniejszych filmów świątecznych w historii kina. Musicie go obejrzeć
Niektórzy co roku oglądają Kevina samego w domu. Dla mnie jednak idealnym filmem bożonarodzeniowym, który oglądam zawsze przy barszczyku, są Gremliny. Już wyjaśniam.
W latach 80. powstało wiele klasycznych filmów, wykorzystujących praktyczne efekty specjalne, które się nie zestarzały. Jednymi z nich są dwie części Gremlinów. Produkcje o armii wrednych stworków do dziś zachwycają animatroniką, pomysłowością, a także nawiązaniami do ówczesnej kinematografii. Oczywiście same zdołały też zainspirować wielu twórców.
Choć fabuła Gremlinów nie jest szczególnie skomplikowana (nieodpowiedzialna osoba łamie jakiś ważny zakaz, przez co sprowadza zgubę na siebie i ludzi dookoła), to sposób, w jaki ten film łączy elementy horroru, komedii i baśni, nadaje mu niepowtarzalnego charakteru. To właśnie w tym tkwi sekret jego ponadczasowości. Świąteczne tło i groźne potwory wprowadzają nietypową dynamikę. To jedno z najbardziej oryginalnych dzieł bożonarodzeniowych w historii kina.
Nie jest to produkcja tak popularna, jak Kevin sam w domu, ale pierwsza część znajduje się na listach ulubionych filmów świątecznych wielu osób. Dlaczego złośliwe chochliki stały się kultowe?
Najważniejsze jest przesłanie filmu. Na każdym kroku przypomina on nam, że święta to nie światełka, ozdoby czy prezenty, a rodzinna atmosfera i troska o bliskich. Gremliny pokazują to w najbardziej dobitny sposób, wprowadzając armię złośliwych stworzeń, które niszczą w miasteczku ten kapitalistyczny element świąt. Druga część przeniosła nawet akcję do korporacyjnego biurowca. Armia zwyrodniałych zielonych mogwai była idealną siłą do zniszczenia tego, co irytowało w tym czasie twórców filmowych.
Gremliny nie są filmem idealnym. Znajdą się osoby, dla których absurdalny komediowy ton będzie gryzł się z horrorową atmosferą. Jednak nie można im odmówić tego, że dobrze się trzymają pod względem wizualnym i wciąż wywołują emocje. Nic w tym dziwnego, skoro nad produkcją pracowała grupa zapaleńców, którzy na kinie zjedli zęby. Reżyser Joe Dante, znany z zamiłowania do grozy i komedii, oddał tym dziełem hołd wielu innym tytułom z lat 80. Wszędzie widać nawiązania do klasyków – kokon gremlinów wygląda podobnie do jaj pewnego morderczego kosmity z filmu Ridleya Scotta. A scena, w której matka Billy'ego Peltzera poluje na zmutowane mogwai, swoją atmosferą przywodzi na myśl klasyczne Halloween od Carpentera.
Chris Columbus, który później stworzył scenariusz do wspomnianego wcześniej Kevina samego w domu, dodał Gremlinom odpowiednią dawkę ciepła i sprawił, że obok horrorowej warstwy dostaliśmy też mnóstwo kreskówkego klimatu. Rodzinna atmosfera, unosząca się w domu Peltzerów, jest właśnie jego zasługą. I chociaż domownicy mają mnóstwo wad (z ojcem i jego bezmyślnością na czele), nie sposób im nie kibicować w batalii przeciwko wrednym goblinom.
Przechodząc do wizualnych elementów – Gremliny nie straciły nic ze swojego uroku. Film był kręcony za pomocą efektów praktycznych (w tym animatroniki i tradycyjnego lalkarstwa), co w połączeniu z doskonałą reżyserią dało postacie, które naprawdę żyją na ekranie. Chaotyczna banda gremlinów wypada naturalniej niż wiele współczesnych tworów CGI. Widać to na przykładzie Gizmo. Uroczy bohater wzbudza sympatię, chociaż jego oczy nie są mokre od zrobionych komputerowo łez. To ważna lekcja, którą wykorzystali też twórcy serialu The Mandalorian przy tworzeniu kukiełkowego Grogu.
Czy Gremliny powinny wrócić do popkultury? Wiele osób na zadane przeze mnie pytanie z wielkim oburzeniem wykrzyczałoby stanowcze NIE. I z pewnością mieliby dobre argumenty. Żaden nowy film nie byłby w stanie odwzorować tej magii. Nie widzę też możliwości, by powstało dzieło z samymi efektami praktycznymi. Nie dlatego, że to niemożliwe, a dlatego, że nikt nie wydałby na to złamanego grosza.
Myślę jednak, że Gremliny dobrze poradziłyby sobie we współczesnej popkulturze. Jak opisałem wcześniej, złośliwe mogawi stanowiły pewien wyraz niechęci do kapitalizacji świąt czy korporacyjnego myślenia. Drzemie w tym ogromny potencjał. Bo czy dzisiaj nie ma zjawisk i miejsc, które gremliny mogłyby w perfekcyjny sposób "zniszczyć"? Z chęcią zobaczyłbym armię zielonych stworków, która dokonuje inwazji np. na światy superbohaterskie. Choć filmy takie jak Deadpool & Wolverine starają się dokonać pewnego rodzaju parodii gatunku, to są ograniczone przez konwencję, więc niektóre żarty wypadają sztucznie. Może wpuszczenie tam wrednych zielonych stworów odświeżyłoby nieco koncept autoparodii?