Joker na zawsze! Jak przez lata zmieniała się kinowa powstać największego wroga Batmana
Jeden z aktorów nie chciał zgolić do roli wąsów, więc zamalowano je na biało, inny zamknął się na miesiąc w pokoju hotelowym, by nie tylko stać się graną postacią, ale też zobaczyć świat jej oczami. Poznajcie najważniejsze kinowe wcielenia zielonowłosego klauna przestępcy.
Przyznam wam się do czegoś – jestem jedną z tych osób, które lubią wracać do filmów z okresu swojego dorastania, gdy dopiero poznawało się kino i rządzące nim zakulisowe mechanizmy. Kiedy dopiero kształtowaliśmy swój gust i badaliśmy własną wrażliwość i percepcję. Z jednej strony to oczywiście wyraz nostalgii, próba uchwycenia tych samych lub przynajmniej zbliżonych emocji, które towarzyszyły mi za pierwszym razem. Z drugiej to niekończąca się lekcja o tropach danej epoki oraz o tym, jak bardzo zmieniało się nasze społeczeństwo i rezonująca z nim popkultura. Zwłaszcza jeżeli historia opowiedziana przed laty ma swój odpowiednik w dzisiejszych czasach. Niektóre historie należy opowiadać raz jeszcze, na nowo, bez końca, dając im nieśmiertelność.
Mój znajomy, filmoznawca Maurycy Tryuk-Moczulski uważa, że każde następne pokolenie potrzebuje swojego RoboCopa: „Tak jak Paul Vearhoven stworzył okrutną satyrę lat 80., reagonomiki, prywatyzacji i komercjalizacji przy pomocy hiperrealistycznej estetyki reklamowej typowej dla tej dekady, tak Jose Padihlo [reżyser remake'u z 2014 roku, przyp. red.] próbował opowiedzieć o współczesnej wojnie i mediach, tym razem biorąc na warsztat wzrost użycia dronów i siły populistycznych kanałów informacyjnych. Zbliżamy się do trzeciej dekady XXI wieku i ktoś musi opowiedzieć o cyberkapitaliźmie, internecie i wojnach informacyjnych”.
Ja natomiast mam takie samo zdanie o największym przeciwniku Batmana – Jokerze, którego sposób przedstawienia nie tylko nadawał ton prezentowanej historii, ale stawał się lustrzanym odbiciem naszej społecznej kondycji.
4 października do kin trafi pierwszy film poświęcony w pełni Jokerowi. Tytułową rolę zagra Joaquin Phoenix, całość wyreżyseruje Todd Phillips. To dobry moment, by przypomnieć sobie najważniejsze kinowe wcielenia zielonowłosego klauna przestępcy. W poniższym tekście poznacie nie tylko ich charakterystykę, ale też szczegóły dotyczące kolejnych wersji szaleńca z Arkham. Lista jest subiektywna i możesz się z nią nie zgodzić – pytanie, czy jesteś w stanie zmienić moje zdanie?
Na początku był „Człowiek, który się śmieje”
Postać Jokera jest z nami prawie tak długo, jak ścigający go spiczastouchy superbohater. Joker debiutował 25 kwietnia 1940 roku w pierwszym numerze Batmana. Jego twórcami byli Bill Finger, Bob Kane i Jerry Robinson. I chociaż każdy z panów nieco inaczej zapamiętał swój wkład w wymyślenie postaci klauna kryminalisty, to wszyscy są zgodni, że ważną inspiracją była tu postać Gwynplaine’a w Człowieku, który się śmieje z 1928 roku.
Akcja filmu dzieje się w XVII-wiecznej Anglii za panowania króla Jakuba II. Conrad Veidt, niemiecki aktor znany chociażby ze słynnego Gabinetu doktora Caligari, wcielił się tu w ofiarę politycznej intrygi, który za młodu zostaje trawle oszpecony permanentnym uśmiechem na twarzy. Większość życia spędza w towarzystwie wędrownych sztukmistrzów i komediantów, gdzie na scenie zabawia złaknioną rozrywki z reguły niewysublimowaną publiczność. Chociaż filmowi bliżej do romantycznego dramatu, to przez jego wyjątkowo mroczny klimat – o który zadbał reżyser Paul Leni – postrzegano go jako opowieść grozy. Patrząc na ucharakteryzowanego Veidta, nie sposób nie zobaczyć Jokera.
Joker z wąsem
W 1966 roku swoją premierę miał Batman zbawia świat, film będący tłem do już emitowanego wtedy w amerykańskiej telewizji serialu z Adamem Westem i Burtem Wardem, jako Batman i Robin. Całość idealnie współgrała ze Srebrną erą amerykańskiego komiksu, czyli z głupkowatym humorem i niedorzecznością fabuł, jakimi za sprawą The Comics Code Authority (cenzurującego i znacząco wpływającego na twórczość artystów) emanowało wtedy to medium.
Dlatego w trakcie seansu nikogo zapewne nie dziwił widok 'Mrocznego Rycerza” (cudzysłów nieprzypadkowo) bijącego pięściami gumowy łeb uczepionego u jego nogi rekina lub kilkuminutowa scena, w której Batman biegnie w środku dnia po zatłoczonym molo, trzymając nad głową bombę, która ma zaraz wybuchnąć. Grający tu Jokera Cesar Romero nie zgodził się na zgolenie wąsów, więc po prostu zamalowano je na biało, czym właściwie idealnie wpasowywał się do przedstawionego tu świata. Był to pierwszy aktor w historii, który wcielił się w postać zielonowłosego klauna z Gotham City.
Jako król gagów, żartów i występku, razem z Kobietą-Kot, Człowiekiem Zagadką i Pingwinem zaplanowali skraść urządzenie, dzięki któremu „odwodnią” międzynarodowych przedstawicieli UN (tutaj nazwanego „United World Organization’s Security Council”), zamieniając ich w różnokolorowy proszek (w zależności od miejsca pochodzenia), by następnie objąć panowanie nad światem.
Każdy z prezentowanych tu antagonistów mógł poszczycić się unikatowym wachlarzem zachowań – Joker charakteryzował się ciągłym rzucaniem drobnych żarcików, które irytowały przede wszystkim pozostałych członków gangu superzłoczyńców
Artysta-kryminalista
Batman Tima Burtona był filmem, który na zawsze zmienił sposób postrzegania komiksowych postaci, wytyczając kierunek dla kontynuacji, do czasu aż Joel Schumacher na lata uśmiercił franczyzę. Zresztą więcej o fenomenie tej produkcji znajdziecie w jednym z moich niedawnych tekstów dla NaEkranie.
Do roli Jokera przymierzano kilka nazwisk – Tim Curry, Willem Dafoe, a nawet David Bowie. Podobno pierwszym wyborem Burtona był Brad Dourif, znany z głośnej roli w Locie nad kukułczym gniazdem, a fanom Władcy Pierścieni jako Gríma „Gadzi Język”. Jak wiemy, ostatecznie padło na Jacka Nicholsona, który przyjął angaż za 6 milionów dolarów (przypominam, że to był 89. rok) oraz wpływy za ewentualne bat-kontynuacje i merch związany z filmem. Z czasem stał się to całkiem intratny układ.
Jego Joker był narcystycznym cynikiem, który terrorem i przemocą torował sobie drogę na szczyty nie tylko przestępczej, ale społecznej elity. Ten Joker chciał być podziwiany, pragnął stać się żywą legendą – wyprawiającą przyjęcia dla całego miasta, wypuszczającą własne produkty (Smilex), tworzącą sztukę korzystając z ludzkiego płótna; wszystko to oczywiście po trupach ludzi.
Można odnieść wrażenie, że ta niechciana kąpiel w chemikaliach, która wybieliła mu skórę i wyryła w twarzy złowieszczy grymas, nie była przekleństwem, a wyzwoleniem z okowów przyjętych norm społecznej koegzystencji. Ponadto zrobiono z niego mordercę rodziców Bruce’a Wayne’a, co oczywiście nie spodobało się komiksowym purystom.
Podobno Cesar Romero nie był fanem tego, jak ukazano nowego Jokera, który był zaprzeczeniem jego roli sprzed lat.
Kreskówka dla dorosłych
Przeglądając filmografię Marka Hamilla, można odnieść wrażenie, że po tym, jak aktor sięgnął gwiazd w kosmicznej sadze George’a Lucasa, Hollywood nie było dla niego najłaskawszym miejscem. Paradoksalnie to postać Jokera, której użyczył swojego fantastycznego głosu, stała się jedną z jego życiowych ról. „Mask of the Phantasm” (polskie tłumaczenie „Batman: Maska Batmana”) z 1993 roku była pełnometrażową produkcją nawiązującą do zapoczątkowanej rok wcześniej animowanej serii przygód Batmana.
Dopiero w tej wersji twórcy mogli rozprzestrzenić szerzej swoje skrzydła, ukazując rzeczy, które nie przeszłyby w telewizyjnym paśmie dla dzieci (dawkowane w rozsądnych ilościach obrazy śmierci i krew). Joker Hamilla był niejako charakterologiczną kontynuacją postaci, ukazanej przez Nicholsona, chociaż przepuszczonej przez filtr, chroniący młodocianych odbiorów przed traumą i godzinami w poczekalniach do dziecięcych psychologów. Dlatego jego klaun, bardziej niż inni, sprawia wrażenie socjopaty, który stale jest na granicy ataku morderczego szału, ale w ostatniej chwili zamienia wybuch agresji w sytuacyjny żart. Wszystko dlatego, że zamknięto tego dżina w konstrukcie dla dzieci, chociaż wszyscy chyba chcieli, by ktoś go w końcu wypuścił; co niejako udało się w późniejszych pełnometrażowych animacjach DC.
Niektórzy chcą widzieć, jak ten świat płonie
„Jestem jak ten pies, który goni samochody. Nie wiedziałbym, co zrobić, gdybym któryś złapał – ja po prostu… robię rzeczy” – mówi Joker do przymocowanego do szpitalnego łóżka okaleczonego Harveya Denta. Heath Ledger nie dożył premiery filmu, w którym za rolę Jokera Akademia wręczyła mu pośmiertnie Oscara. W dokumencie „Too Young To Die” możemy zobaczyć, jak ojciec aktora pokazuje „Dziennik Jokera” – efekt miesięcznej izolacji od świata, jaką dobrowolnie zafundował sobie jego syn przygotowując się do roli, chcąc zobaczyć świat, jakim mógłby go ujrzeć Joker. „Niewidome dzieci. Miny lądowe. AIDS. Ukochane zwierzęta w strasznych wypadkach drogowych. Statystyka. BRUNCH! Układ okresowy pierwiastków” – brzmiał jeden z wpisów w dzienniku, sprawiający wrażenie strumienia świadomości, jaką Ledger chciał obdarzyć graną przez siebie postać, a może i chwilowo samego siebie?
W przeciwieństwie do komiksowej genezy, jego uśmiechem były blizny, a ilekroć tłumaczył ich pochodzenie, zdradzał zupełnie inną historię – zostawiając słuchacza z jedynym niepodważalnym pewnikiem: za wszystkim stał ból.
The Dark Knight Christophera Nolana dał nam Jokera, który korespondował ze wciąż otrząsającym się po atakach 9/11 amerykańskim społeczeństwem – był uosobieniem chaosu, bezimiennym terrorystą z karcianym przydomkiem, który pragnie zobaczyć, jak fundamenty społeczeństwa zawalają się w chwili kryzysu. Wszystko po to, by mógł popatrzeć, jak ten świat płonie.
Damaged Joker
Z chwilą wypłynięcia informacji, że w Legionie samobójców pojawi się Joker i zagra go Jared Leto, było jasne, że przed twórcami stoi niełatwe zadanie pokazania czegoś, czego jeszcze nie widzieliśmy. Oczekiwania były dużo, zwłaszcza że Leto właśnie zdobył Oscara za rolę w Dallas Buyers Club.
A potem zobaczyliśmy gotowy film, rzeczywiście dostając Jokera, jakiego wcześniej nie było – zestawienie szlajającego się po nocnych klubach, zbierającego haracze gangusa i sutenera, ze złotymi zębami i tatuażami (wliczając w to napis „Damaged” na czole, żeby absolutnie nikt nie miał cienia wątpliwości, że ten koleś ma kuku na muniu). Patrzyło się na tego Jokera i nie byłeś pewien, czy to przeciwnik Batmana, czy któryś z nowych artystów trap-sceny.
Paradoksalnie największą zaletą tego występu był krótki czas ekranowy, jaki Jared Joker otrzymał w finalnym obrazie, który i tak przypominał bardziej wideoklip niż pełnoprawną produkcję. Wierzę, że efekt końcowy był daleki od tego, czym rzeczywiście chciał z nami podzielić się Leto. Można by rzecz: „co zrobisz, jak nic nie zrobisz” i pogodzić się z faktem, że jaki by nie był Joker AD 2014, na wieki stał się on częścią tej zielonowłosej bandy klaunów-pomyleńców.
Nasz Joker
Oczywiście blisko 80 lat postaci dało nam wiele więcej Jokerów, jak chociaż Zach Galifianakis w Lego Batmanie oraz kilkunastu innych aktorów, którzy grali tę postać w serialach i grach. Na chwilę obecną jednak wszyscy chyba czekamy na jej ostatnie wcielenie, które po pierwszych zwiastunach daje nadzieje na rehabilitacje postaci Jokera i każe sugerować, że nie potrzeba już kadzi z chemikaliami, by stworzyć zielonowłosego klauna psychopatę – wystarczy do tego nasze społeczeństwo.