Kino wojenne - dlaczego dramaty ludzkie wciąż fascynują widzów?
Wojna to jeden z ulubionych tematów filmowców. Aż dziw bierze, że coś tak przerażającego na ekranie zyskuje wręcz poetycki wyraz.
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że kino już od dziesięcioleci romantyzuje wojnę. Niektóre filmy w tym gatunku pokazują walkę jako coś właściwego. Bardzo często dzielą zwaśnione strony na dobro i zło, implikując poszczególnym oponentom adekwatne atrybuty. Wynikiem tego, wojenna masakra staje się przystępna dla widza. Oczywiście po seansie poszczególnych filmów mówimy, jak bardzo jesteśmy poruszeni wizją twórców lub że trudno przejść do porządku dziennego po takim bestialstwie. Powyższe jednak nijak się ma do prawdziwych wojennych przeżyć. Nie przyznamy się do tego, ale uwielbiamy patrzeć na okrucieństwo, siedząc bezpiecznie i wygodnie w fotelu. Fascynują nas reportaże medialne, w których mówi się o największych zbrodniach. Seryjni mordercy, patologie społeczne, katastrofy naturalne, makabryczne wypadki i właśnie wojna jako najdoskonalsza forma ludzkiego barbarzyństwa. Cóż za wspaniały materiał na romantyczną opowieść o walce dobra ze złem, prawda?
Kino wojenne bardzo szybko stało się narzędziem propagandowym. Tworzone ku pokrzepieniu serc opowieści niewiele miały wspólnego z rzeczywistością z frontu. Weźmy na przykład takie Zielone berety z Johnem Wayne’em w roli głównej. Film z 1968 roku usprawiedliwiał amerykańską interwencję w Wietnamie. Pokazywał członków Vietcongu jako krwiożerczych morderców, a amerykańskich chłopców jako świetlistych bohaterów. W rzeczywistości, obie strony miały przecież swoje racje. Być może interwencja USA była podyktowana właściwymi pobudkami, ale robienie z amerykańskich żołnierzy nieskazitelnych herosów to już duża przesada. Jak daleko można pójść w propagandzie, udowodnił dużo wcześniej niemy obraz Narodziny narodu, w którym szlachetny Ku Klux Klan walczy z afroamerykańskimi złoczyńcami.
Współczesna kinematografia używa nieco subtelniejszych form socjotechnicznych. Różnice pomiędzy stronami konfliktu już nie są tak jaskrawe, jednak ci właściwi wciąż walczą w imię dobra. Mówimy tutaj oczywiście o jednym z głównych nurtów w kinie wojennym, bo przecież są i takie, które w kwestii niegodziwości wojny są bardzo jednoznaczne. Do antywojennych produkcji przejdziemy później, na razie skupmy się na filmach, które powstały ewidentnie ku pokrzepieniu serc. Przykładowo Helikopter w ogniu to film, którym trudno się nie zachwycić. Produkcja rzuca nas w sam środek akcji, bez zbędnego moralizatorstwa. Cóż za zdjęcia, co za muzyka, jaka wspaniała reżyseria. Akcja pędzi z prędkością światła, a widz przez niecałe dwie i pół godziny ogląda ją w ogromnym napięciu. Fabuła? Po co komu fabuła – ważne, że coś wybucha, a ci dobrzy są przystojni, odważni i dają się lubić. W ten sposób działa wiele współczesnych filmów wojennych. Od 13 godzin: Tajna misja w Benghazi, przez Midway i Ocalonego, aż po Pearl Harbor.
Ten nurt w kinie wojennym jest mało finezyjny pod względem fabularnym, ponieważ oprócz roli propagandowej pełni również funkcję stricte rozrywkową. Proste kino akcji, do którego podchodzimy bez zbędnego filozofowania. Dużo bardziej zaawansowane formy tworzą artyści, którzy starają się zaszczepić swoim produkcjom pewne przesłanie. Często jest ono antywojenne, innym razem moralizatorskie czy wręcz pacyfistyczne. Współczesne kino stawia na naturalizm. Twórcy pokazujący okrucieństwo w sposób realistyczny stają się swoistymi dokumentalistami, którym zależy na jak najbliższym podejściu do prawdy. Niczym Ryszard Kapuscinski w swoich reportażach, redukują autorski komentarz do minimum, pozwalając historii obronić się samej. W taki sposób rodzi się właśnie antywojenne przesłanie. Nie potrzebna jest fabularna propaganda. Wystarczy, że dostaniemy w twarz obrazami przedstawiającymi młodych chłopców tracących kończyny czy głowy. Trudno zaakceptować świat, w którym takie rzeczy mają miejsce, także intencje artystów są jasne i klarowne.
Z drugiej strony mamy kino, które dzięki rozwojowi techniki jest w stanie pokazać praktycznie wszystko. Obrazy z ekranów z dnia na dzień stają się coraz bardziej widowiskowe, a estetyka filmowa zachwyca niczym malowidła najznamienitszych ekspresjonistów. Kino wojenne czerpie z tego garściami. Dobrodziejstwa nowoczesności pozwalają ukazać pola bitew w zapierający dech w piersiach sposób. Trudno oprzeć się epickiemu charakterowi desantu na plażę w Normandii w Szeregowcu Ryanie Stevena Spielberga. Ciężko jest zakwestionować piękno oprawy audiowizualnej Dunkierki Christophera Nolana. Nie da się oprzeć wspaniałym zdjęciom Rogera Deakinsa w 1917 Sama Mendesa. Na tym polega właśnie przewrotność i ironia przepięknych wizualnie filmów wojennych. Kuszą nas wspaniałymi obrazami, a przy tym odrzucają, pokazując horror wojny w sposób często bezkompromisowy.
Szeregowiec Ryan, Dunkierka, The Hurt Locker. W pułapce wojny, Furia czy Przełęcz ocalonych to niektóre z obrazów tworzonych w ten sposób. Mamy bohaterów, z którymi trudno nie sympatyzować. W większości przypadków są to dobrzy ludzie, którzy dzięki sile charakteru i umiejętnościom odnoszą kolejne zwycięstwa na froncie. Ich historia naświetlona jest w efektowny sposób, jednak twórcy gdzie się tylko da epatują okrucieństwem. Wojenna groza nadaje ekspresji fabule. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że mimo wszystko oglądamy opowieść przygodową, w której dobro toczy walkę z przeważającymi siłami zła. Bohaterowie tego typu obrazów są niczym Drużyna pierścienia w Mordorze. Mimo otaczającej ich niegodziwości brną dalej i zazwyczaj osiągają swój cel. Wojenne okrucieństwo jest niezaprzeczalne, jednak są wśród nas herosi, którzy potrafią rozjaśnić najmroczniejsze dni. Silni niczym Starszy sierżant sztabowy William James (The Hurt Locker), dobrzy jak szeregowy Desmond Doss (Przełęcz ocalonych) czy niezłomni, podobnie jak Kapitan John H. Miller z Szeregowca Ryana.
Fascynujemy się więc kinem wojennym, ponieważ siedząc bezpiecznie w fotelu, możemy przeżyć emocje, których w rzeczywistości nigdy nie chcielibyśmy doświadczyć. Na ekranach obserwujemy walkę dobra ze złem, z tym że złem jest często sama wojna, a dobrem życie, które bohaterowie starają się za wszelką cenę ocalić. Widać to doskonale w 1917, gdzie dwójka protagonistów brnie z mozołem przez teren wroga. W każdej chwili może paść strzał, który zakończy ich podróż. Oni jednak nie cofną się, dopóki nie sfinalizują swojej misji. Podobnie jak drużyna Kapitana Millera z Szeregowca Ryana czy Desmond Doss w Przełęczy ocalonych. Dodajmy do tego widowiskowość i audiowizualny kunszt, a odpowiedź na pytanie z tytułu okaże się oczywista.
Co jednak z filmami, które za cel stawiają sobie coś zupełnie innego? Historia zna wiele obrazów, mówiących jednoznacznie: wojna jest walką zła ze złem i zaprzeczeniem humanizmu. Inne podejście do tego tematu to hipokryzja i propaganda. Człowiek jest niczym w konfrontacji z niszczycielską siłą konfliktu zbrojnego. Wśród piewców takiego podejścia jest wielu uznanych artystów, a część antywojennych obrazów została również doceniona najważniejszymi nagrodami filmowymi. Zamiast efektowności fabuła, w miejsce zabiegów krzepiących serce, brutalna prawda. Jednym z najbardziej znanych artystów kina, który obrał takie podejście, jest Oliver Stone. Jego Pluton bezkompromisowo obchodzi się z propagandowym wizerunkiem poczciwych amerykańskich chłopców, którzy walczą z diabłem w wietnamskiej dżungli. W Urodzonym 4 lipca pokazał natomiast pokłosie wojennych zmagań. Naiwny chłopak rusza bić się za swój kraj. Na polu bitwy traci nogi i wszystkie złudzenia. Państwo kusi, przeżuwa i wypluwa młodych żołnierzy. Później nikt się o nich już nie troszczy.
W Urodzonym 4 lipca sceny batalistyczne zajmują kilka minut, a prawdziwy dramat rozgrywa się poza polami bitwy. Miejscem akcji Plutonu jest Wietnam, jednak nie widowiskowe sceny akcji są tu najważniejsze. Oliver Stone to nie jedyny twórca specjalizujący się w antywojennym kinie. Łowca jeleni ma podobną konstrukcję co Urodzony 4 lipca. Mimo że sekwencje w Wietnamie z tego obrazu przeszły już do historii kinematografii, to kwintesencją produkcji są tragiczne wydarzenia po powrocie bohaterów do domu. Ofiary wojny Briana De Palmy w samym centrum opowieści wojennej stawiają gwałt na niewinnej kobiecie. Drabina Jakubowa przemienia przeżycia z frontu (dosłownie) w horror, a Ziemia niczyja z 2001, jak żaden inny film pokazuje głupotę i absurd wojny. Obok powyższych produkcji można postawić jeszcze Paragraf 22, Powrót do domu czy chociażby słynny MASH.
Wyjątkowe spojrzenie na tematykę prezentuje również Czas Apokalipsy. Parafraza Jądra Ciemności Josepha Conrada w wykonaniu Francisa Forda Coppoli skupia się na ludzkim wnętrzu. Obraz stawia tezę, że skutecznym żołnierzem może być tylko ten, kto zostanie pozbawiony resztek człowieczeństwa. Jeśli pozbędziemy się uczuć, emocji, wrażliwości i innych ludzkich odruchów staniemy się bogami wojny, niczym pułkownik Kurtz z Czasu Apokalipsy. Oglądając obraz Coppoli, widzowie koncentrują się przeważnie na chwytliwych motywach, takich jak zapach napalmu o poranku, surfowanie podczas ostrzału czy symfonia Wagnera w trakcie nalotu. Wielu przeocza główną myśl obrazu niepozostawiającą wątpliwości co do kierunku, w którym podąża ludzkość, zapętlona w permanentnym tańcu śmierci. Powyższe doskonale koresponduje z Cienką czerwoną linią Terrenca Malicka. Obraz z 1998 pokazuje młodych wojowników, którzy z postawą pułkownika Kurtza niewiele mają wspólnego. Chłopcy ruszają na wojnę i giną, nie wiedząc nawet za co. Bohaterowie pełniący funkcję mięsa armatniego, w ostatnich swoich chwilach myślą o życiu, zastanawiają się nad losem i filozofują. Dzięki temu stają się o wiele bardziej ludzcy niż ich dowódcy czy bohaterowie Czasu Apokalipsy. Wojna to ostatnie miejsce, gdzie powinni się znaleźć. Niestety, właśnie na froncie przychodzi im dokonać swojego żywota.
Wchodzący właśnie do kina 1917 jest doskonałym obrazem pod wieloma względami. Czy wspaniała operatorska praca Rogera Deakinsa i zachwycająca reżyseria Sama Mendesa wystarczą, żeby oddać ogrom cierpienia, które przeżyli żołnierze na froncie I wojny światowej? A może chodzi tutaj tylko o typowo filmowe doświadczenia i iluzję kina dostarczającą nam emocji, których w danej chwili potrzebujemy? Czy w tej perfekcyjnej narracji obrazem jest miejsce na głębszą refleksję? Niech każdy to oceni wedle własnego uznania.
Źródło: zdjęcie główne: materiały promocyjne