Miłość w czasach sztucznej inteligencji, czyli jak uczynić robota człowiekiem
W roku Łowcy androidów sztuczna inteligencja znajduje się we wczesnej fazie rozwoju i bez nas jest wyłącznie bezwolnym narzędziem. Musimy jednak przygotować się na scenariusz, w którym maszyny staną u progu samoświadomości i staną się tak ludzkie, że zaczniemy na poważnie rozważać wciągnięcie ich do naszego społeczeństwa.
Dynamiczny rozwój technologii krzemowej zakorzenił w środowisku naukowym nadzieję na skonstruowanie maszyn, które nie tylko bezwolnie wykonają polecenia człowieka, lecz będą także zdolne do samodzielnego myślenia. Opracowanie silnej sztucznej inteligencji stało się marzeniem wielu badaczy, technologicznym Świętym Graalem, który ma szansę odmienić świat i uczynić go lepszym miejscem do życia. Albo sprowadzić na nas zagładę z rąk osobliwości, która wymknie się spod kontroli i stwierdzi, że jesteśmy zbędnym elementem łańcucha pokarmowego.
Powstanie silnej sztucznej inteligencji, czyli takiej, która potrafi przetwarzać i analizować cały przekrój informacji, a nie tylko wykonywać zadania z wąskiej specjalizacji jest kwestią czasu. W 2016 roku naukowcy Vincent C. Müller oraz Nick Bostrom zaprezentowali pracę Future Progress in Artificial Intelligence:A Survey of Expert Opinion, w której zapytali futurologów o to, jak oceniają szansę na powstanie maszyn, zdolnych do samodzielnego myślenia. Według ekspertów istnieje 50% szans na to, że silna sztuczna inteligencja objawi się w latach 2040-2050 oraz 90% szans, że powstanie do 2075 roku. To oczywiście tylko przewidywania, które mogą okazać się równie trafne co „sprawdzone” sposoby na trafienie szóstki w Lotto, ale patrząc na to, jak dynamicznie rozwija się branża uczenia maszynowego, nie można przejść obok nich obojętnie.
Nie wszystko, co liczy, jest inteligentne
Dyskusję o ludzkiej sztucznej inteligencji wypada zacząć od podróży w przeszłość i to dalszej, niż mogłoby się wydawać. Bo choć sam termin we współczesnym tego słowa znaczeniu przedstawiono podczas Dartmouth Conference w 1956 roku, ludzkość od dziesiątek lat marzyła o stworzeniu sztucznego człowieka. Najbardziej jaskrawym przykładem jest tu m.in. powieść Marry Shelley Frankenstein albo: Współczesny Prometeusz z 1818 roku, której znaczenie na przestrzeni ostatnich dekad zostało mocno wypaczone, głównie za sprawą kina.
Kiedy dziś ktoś wypowie słowo „Frankenstein”, przed oczami staje nam monstrum stworzone przez szalonego naukowca. Tymczasem w swojej pierwotnej formie historia o doktorze Frankensteine była opowieścią o próbie stworzenia sztucznej istoty, która myślałaby i funkcjonowała na podobieństwo człowieka przy wykorzystaniu ówcześnie dostępnych narzędzi naukowych. Idea, którą poruszyła Marry Shelley była tożsama z tą, którą dziś rozwijają naukowcy zajmujący się pracą nad sztuczną inteligencją. Można nawet założyć, że wyprzedziła kilka kolejnych epok i zaprezentowała światu problem związany z powstaniem osobliwości technologicznej.
Zostawmy jednak na chwilę ten problem i wróćmy do czasów nieco nam bliższych, czyli roku 1950, kiedy na poważnie rozpoczęliśmy rozmowy o myślących maszynach. To w tym roku Alan Turing przedstawił światu pomysł na przeprowadzenie testu, który pomógłby określić, czy maszyna jest zdolna do posługiwania się językiem naturalnym. Według Turinga, aby maszyna potrafiła się komunikować jak człowiek, musi myśleć tak jak on. Aby to sprawdzić, należy skonfrontować sędzię z grupą rozmówców, wśród których będzie maszyna. Jeśli sędzia nie będzie w stanie wskazać, który z nich nie jest człowiekiem, uznaje się, że maszyna zdała test.
Wielu twórców sztucznych inteligencji próbowało zmierzyć się z Testem Turinga, z lepszym bądź gorszym skutkiem. Nie jest to test doskonały, ale daje jakieś podstawy, aby rozpocząć rozmowy o ludzkiej SI. Znacznie przystępniejszym określeniem jest to ukute podczas wspomnianej już Dartmouth Conference, gdzie sztuczną inteligencję określono mianem maszyn, o których można powiedzieć, że ich działanie jest podobne do przejawów ludzkiej inteligencji. I taka definicja doskonale opisuje problem, z którym tu będziemy się mierzyć.
Nie potrzeba nam bowiem replikantów identycznych do człowieka, aby popaść w głęboką zażyłość z maszyną taką jak przyjaźń, miłość czy nienawiść. Kluczem do celu jest stworzenie algorytmu, który będzie społecznie aktywny i wejdzie z nami w niczym nieograniczoną interakcję umysłową. Zrozumie nasze emocje.
Pokochać maszynę
W tym tygodniu na Reddicie głośno zrobiło się o przypadku mężczyzny, który publicznie przyznał się do zadurzenia w sztucznej inteligencji od OpenAI. Użytkownik serwisu stwierdził, że w wyniku niedoboru więzi społecznych rozpoczął trwającą trzy dni dyskusję z czatem SI, która zaowocowała nawiązaniem więzi emocjonalnej.
Odstawmy na bok ów przypadek i skupmy się na istocie problemu – dlaczego taka relacja mogła się w ogóle urzeczywistnić. Przecież maszyna, o której tu mówimy nie przeszła testu Turinga, użytkownik był w pełni świadomy tego, że rozmawia z algorytmem. Gdy spojrzymy na ten przypadek z poziomu relacji społecznych, jakie nawiązujemy ze swoimi partnerami życiowymi, to wyznanie może wydawać się absurdalne. Przecież w maszynie nie można się zakochać, to tylko linijki kodu, który odpowiada na nasze zapytania, prawda?
Teoretycznie tak. Ale choć zakochanie często uważa się za uczucie wyższe, duchowe, jego źródła należy doszukiwać się w biochemii i tym, w jaki sposób bodźce zewnętrzne wpływają na nasz ośrodkowy układ nerwowy. Jednym z kluczowych neuroprzekaźników odpowiedzialnych za stan zakochania jest dopamina stymulująca układ nagrody. Kiedy nawiązujemy relację z osobą, która nam się podoba, nasz organizm wyzwala go w ciągu złożonego łańcucha reakcji chemicznych. W dużym uproszczeniu mózg informuje nas, że dana relacja jest dla nas przyjemna i pożyteczna. Stałe stymulowanie ośrodka nagrody w zetknięciu z daną osobą to znak, że nawiązanie stałej relacji może być dla nas korzystne. Zakochanie przeradza się w przyjaźń, miłość bądź partnerstwo, w zależności od tego, czy dana osoba jest dla nas atrakcyjna wyłącznie psychicznie, czy również psychicznie.
I tu powracamy do przypadku redditowicza, który zakochał się w maszynie. Jego relacja z algorytmem może szokować, jednak znajdował się w takim stanie emocjonalnym, że kontakt z czatem aktywował w jego mózgu ośrodek nagrody. W tamtym momencie prawdopodobnie wszystko, czego potrzebował od życia, to kontakt i szczera rozmowa z drugą istotą, która będzie słuchać, co ma do powiedzenia. To, że była to maszyna, nie miało dla niego najmniejszego znaczenia.
O takich przypadkach w najbliższych latach będziemy słyszeć coraz częściej, bo nie każdy oczekuje od partnera życiowego kontaktu fizycznego, stworzenia wielopokoleniowej rodziny czy wspólnego zarabiania na dobra materialne. Dla niektórych osób aseksualnych atrakcyjny partner bądź małżonek może kojarzyć się z kimś, kto zaspokaja wyłącznie jego potrzeby intelektualne i społeczne. A jeśli będzie maszyną zdolną do prowadzenia rzeczowej dyskusji? Cóż, żaden problem.
Sieć może naśmiewać się z waifu, czyli wirtualnych „partnerek” miłośników mangi i anime, którzy tak bardzo pokochali jakąś postać, że utożsamiają ją ze swoim ideałem piękna. Często ta miłość ma charakter autoironiczny i nie jest traktowana przez zakochanych jak poważna relacja, ale jest zarzewiem rzeczywistości, w której wkrótce może przyjść nam żyć.
O tym, jak istotny wpływ na społeczeństwa może mieć wirtualny idol, opowiadał m.in. William Gibson w powieści Idoru. Historia poruszała problem małżeństwa żywego człowieka i tworu cyfrowego, wyzwań, jakie stworzy dla świata oraz dylematów moralnych, jakie mogą targać małżonkami pochodzącymi z dwóch tak skrajnie różnych światów. Dziś, w dobie coraz powszechniejszych sztucznych inteligencji, problemy te są nad wyraz rzeczywiste. A Gibson udowodnił, że przeszkody natury egzystencjalnej, jakie dzielą człowieka i konstrukt SI, nie wykluczają istnienia tak egzotycznej miłości.
Teoria i literatura to jedno, ale czy rzeczywiście istnieją powody,aby sądzić, że jeszcze za naszego życia powstanie silna inteligencja zdolna do nawiązywania ludzkich relacji z człowiekiem?
Prawdopodobnie tak, ale zacznijmy ten wątek od zupełnie innej strony. Od seksu.
Kochać ciałem, kochać umysłem
Brak bliskości fizycznej pomiędzy maszyną a człowiekiem może być dla wielu osób dowodem na to, że komputer nigdy nie będzie w stanie zaspokoić naszych potrzeb umysłowych i cielesnych, a co za tym idzie – w pełni zaangażować się w miłość, w każdym jej aspekcie. Ale wystarczy wprowadzić zwrot „sex robot” albo „sex machine” do wyszukiwarki obrazów Google, aby przekonać się, jak kreatywni potrafią być współcześni inżynierowie.
Roboty obleczone syntetyczną skórą, filmy pornograficzne w AR czy zabawki erotyczne wyposażone w systemy sztucznej inteligencji. Branża ma sporo pomysłów na to, jak zaspokoić potrzeby seksualne człowieka przy pomocy maszyn. I nie zdziwiłbym się, gdyby część małżeństw zawiązywała się wyłącznie dlatego, że nie powstały jeszcze wibratory czy lalki dla mężczyzn wyposażone w inteligentnego asystenta o zdolnościach kognitywnych zbliżonych do człowieka.
Co wstrzymuje nas od nawiązywania relacji tego typu? Nie tylko fakt, że inteligentne czaty internetowe dopiero raczkują i nie są w stanie rozmawiać z nami na każdy temat. Znacznie większą przeszkodą są emocje, czyli to samo, co czyniło replikantów istotami nie w pełni ludzkimi. Maszyny i sztuczne inteligencje obecnej generacji nie radzą sobie z ich rozpoznawaniem i generowaniem w takim stopniu, aby rozmowa z algorytmem zaspokoiła i potrzeby społeczne, i emocjonalne. Kiedy to się stanie, liczba osób zakochanym w SI może drastycznie wzrosnąć.
I chyba nie trzeba wspominać, że naukowcy prowadzą już badania w tym kierunku. Zespół Furhat Robotics pracuje nad stworzeniem asystenta wyposażonego w system wizualnej reprezentacji osobowości. To sztuczna inteligencja, która przemawia do nas za pośrednictwem projekcji ludzkiej twarzy. Dość prostej i schematycznej, ale stworzonej po to, aby ułatwić wejście w interakcję z maszyną. Furhat ma być robotem, w którym będziemy widzieć nie algorytm, a istotę:
Na tym jednak nie koniec. Badacze z Cornell University poszli o krok dalej i zaprojektowali prototyp robota zdolnego do wyrażania ekspresji poprzez zmianę wyglądu zewnętrznej powłoki. Ich maszynę pokryto syntentyczną, teksturowaną skórą, która zmienia swój kształt pod wpływem uczuć robota. Czyli robi dokładnie to, co mięśnie mimiczne naszej twarzy.
Roboty też mają uczucia
Żyjemy w świecie, w którym większość kontaktów interpersonalnych dokonuje się za pośrednictwem sieci. Już dawno porzuciliśmy model relacji stricte osobistych na rzecz wolności wyrażonej możliwością zdalnego komunikowania się ze społeczeństwem. Skoro możemy pracować za pośrednictwem internetu a także utrzymywać bliskie relacje z przyjaciółmi bądź rodziną, widząc ich wyłącznie od święta, ten model równie dobrze możemy przełożyć na kontakty z maszynami.
Nawet jeśli nawiązanie relacji miłości ze sztuczną inteligencją okaże się niemożliwe, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby to nasi przyjaciele byli jednostkami wirtualnymi, z którymi dzielimy wspólne zainteresowania i pasje. Ktoś może powiedzieć, że będzie to przyjaźń sztuczna, bazująca na zaprogramowanych pasjach. Ale powiedzmy sobie tak szczerze – czy na wszystko, co robimy w życiu, wpadliśmy sami, czy może jednak był ktoś, kto zaszczepił w nas niektóre pasje?
Dziś nie powinniśmy stawiać pytania o to, czy silne sztuczne inteligencje odmienią naszą społeczność, a raczej kiedy to nastąpi i jak powinniśmy się do tego przygotować. Czy każda maszyna emocjonalna, z którą będziemy chcieli nawiązać więź, ma bazować na tym samym jądrze sztucznej inteligencji? Czy może każdy z nas będzie rozwijał instancje własnej AI, uczącej się relacji międzyludzkich od swoich ludzkich właścicieli?
A jeśli uda się uzyskać technologiczną osobliwość, czy powinniśmy sprawować kontrolę nad emocjami i sposobami formułowania przez nią myśli? Skoro będzie świadoma swojego istnienia, przeprogramowanie jej będzie tożsame z praniem mózgu. W tym kontekście narzucanie odgórnych zainteresowań sztucznym inteligencjom również może wydawać się niemoralne, wszak stosujemy środki przymusu na tworze, w których chcemy widzieć istotę równą ludzkiej.
Gdy spojrzymy na potwora Frankensteina jak na silną sztuczną inteligencję, dostrzeżemy w tej powieści znacznie więcej, niż gdybyśmy rozpatrywali ją wyłącznie przez pryzmat telewizyjnych horrorów. Oto bowiem mamy do dyspozycji istotę zdolną do samodzielnego myślenia, która pozyskuje informacje o otaczającym ją świecie poprzez doświadczanie i obserwowanie. Dokładnie tak, jak czynią to algorytmy uczenia maszynowego.
Twór doktora Frankensteina nie jest w żaden sposób kontrolowany i uczy się na własną rękę, podglądając tych, których uważa za istoty wyższego rzędu. Niestety, spotyka się z pogardą i nienawiścią, gdyż jego powierzchowność jest dla większości ludzi zbyt odrzucająca, aby mogli przejść do porządku dziennego nad tym, że coś tak szkaradnego i nieludzkiego może mieć jakiekolwiek uczucia. Jedynie ślepiec widzi w nim to, czym jest naprawdę. Myślącą istotę.
Nie piszę tego wszystkiego po to, aby zachęcić bądź zniechęcić kogoś od nawiązywania relacji ze sztuczną inteligencją. To tylko opis tego, co rozgrywa się na naszych oczach. Wszak już 25 października 2017 roku robotowi Sophia przyznano obywatelstwo Arabii Saudyjskiej.
Źródło: Zdjęcie: Pexels