Na przekór światu. Rozmawiamy z Power Rangers
Czy ktokolwiek da radę rzucić wyzwanie kinu superbohaterskiemu sygnowanemu logo Marvel Studios? Naomi Scott, Ludi Lin i RJ Cyler są przekonani, że będą to Power Rangers. Rozmawiamy z Wojownikami Mocy.
Bartek Czartoryski: Po tylu latach spędzonych przed telewizorami z Mighty Morphin Power Rangers trudno uwolnić się od głęboko zakorzenionych skojarzeń związanych z postaciami, które kreujecie. Jak zamierzacie sobie z tym poradzić?
Naomi Scott: Chcemy zerwać ze stereotypami. Kimberly, moja bohatera, nie jest niewinną dziewczynką, choć tak może się przecież kojarzyć róż jej kostiumu. Sama jeszcze nie ma pewności, kim jest, musi to rozgryźć, zwłaszcza że dziś społeczeństwo, szczególnie szkolne, uwielbia etykietki. Ona występuje przeciwko nim. Nie chce dać się podporządkować. Zresztą młodzi ludzie są skomplikowani, złożeni, można lubić rap i rock, interesować się mnóstwem rzeczy pozornie do siebie nieprzystających. Dlatego jako aktorka staram się sięgać po role zróżnicowane, nie dać się zamknąć do szufladki. Kiedy zastanawiałam się nad przyjęciem tej roli, reżyser uświadomił mi, że mogę z siedemnastoletniej dziewczyny zrobić naprawdę fajną postać, która ma swoje problemy, dojrzewa, odkrywa pewne aspekty życia, nad którymi nigdy się nie zastanawiała. Sporo czasu poświęca się jej relacjom z innymi dziewczynami...
RJ Cyler: Żaden z nas nie ma jakiejś konkretnej cechy charakteru, która go wyróżnia, nie jesteśmy papierowymi wycinankami, z których jedna jest, dajmy na to, mądra, druga silna, a jeszcze inna piękna. Staramy się działać jako kolektyw. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że jesteśmy jednakowi, nic bardziej mylnego. Przykładowo Zack, postać Ludiego, jest postrzelony, to poszukiwacz przygód, niezłomny gość, który nie cofa się przed niczym. Jesteśmy ludźmi, czasem podejmujemy mądre decyzje, czasem niezbyt fortunne. Sam uważam, że każdy wynalazek rozpoczął się od nieudanego eksperymentu, dlatego mój Billy rzadko się przed czymś cofa.
Ludi Lin: Power Rangers traktują o porzuceniu stereotypowego myślenia. Noszę czarny skafander. Jako że dla mnie czerń to nie kolor, a brak koloru, mogę nanieść na niego, co tylko chcę. A byłem klasowym błaznem, stąd idzie mi to nieźle.
Nie dostrzegam związku...
LL: Uważam po prostu, że takie szkolne śmieszki to często ludzie niesamowicie wrażliwi, potrafiący daleko zajść, bo lepiej rozumieją świat.
RC: Prawda, choć często wyrzuca się ich poza margines. Sam klaunem tylko bywałem, bo lubiłem wyzwania, a program szkolny i praca domowa zazwyczaj nie sprawiały mi trudności, szukałem czegoś, co da mi kopa. Nudziłem się, a wtedy mi odbijało.
Dobra, stworzyliście znane nam postacie poniekąd od nowa, ale Power Rangers to wypracowana marka, nie można przyjść sobie na plan i zapomnieć o wszystkim, co już było. A przynajmniej tak mi się wydaje!
LL: Jasne, ale nie uciekamy od tego. Oczywiście proces ten był kilkuetapowy i faktycznie na początku analizowałem, czy potrafię to udźwignąć, lecz kiedy już oswoiłem się z tą myślą, nie zmagałem się już z trudnością roli, przeciwnie, skupiłem na zabawie. Jestem świadomy odpowiedzialności, lecz uznałem, że ryzyko warte jest zmierzenia się z nim, bo może wyjść z tego coś prawdziwie niesamowitego.
NS: Dla mnie to raczej niezła okazja do odczarowania tej marki, bo do tej pory Power Rangers skupiało się na efektach, na bitce, a nie na postaciach, czyli pojawiła się przed nami szansa rozwinięcia tego świata o nowe elementy.
Domyślam się, że dźwignięciu tego popkulturowego ciężaru towarzyszy spory stres.
RC: Nie potrafię pracować bez presji. Czerpię z niej energię. Jasne, jestem świadomy, jak duża jest publika serialu, lecz zadałem sobie pytanie, co jako jego fan chciałbym zobaczyć na ekranie, jakie wymagania miałbym od samego siebie.
NS: Zresztą nie oglądamy się aż tak bardzo na serial, stawiamy na rozwój postaci, mamy też większy budżet i możemy pokazać na ekranie niezwykłe rzeczy. Kiedy zobaczyłam plan, zdziwiłam się, że mamy tak dużą ekipę i taki sprzęt! Tę przygodę faktycznie się z tymi dzieciakami przeżywa i choć korzystaliśmy wydatnie z zielonego ekranu, sporą część scenografii zbudowano. Nie ma mowy o fuszerce!
LL: Ufamy naszemu reżyserowi, to facet z wizją i nie baliśmy się ani o siebie, ani o film. Chyba udało nam się uchwycić esencję tego, czego pragną fani. Zmienił się przecież sposób pracy, to już nie jest dogrywanie scen do japońskiego serialu!
RC: Technika daje nam takie możliwości, że hej... Ale nie chcę powiedzieć, że nakręciliśmy coś lepszego od serialu, podkreślam – to coś innego! To nadal Power Rangers, lecz... Sam zobaczysz.
Zmienił się również mocno design waszych kostiumów. To CGI czy prawdziwe materiały?
LL: Prawdziwe. Na komputerze je jedynie doszlifowano. Będą piękne. Jeśli miałbyś obejrzeć tylko jeden film w tym roku, postaw na Power Rangers. Nie pożałujesz!
A jak wasze przygotowanie fizyczne? Mocno się spociliście na treningach?
NS: Nie odpuszczano nam. Rzecz jasna przez cały czas byli z nami na planie kaskaderzy, dbali o nasze bezpieczeństwo, ale za sporą część choreografii odpowiadamy sami. No i żadne z nas nie bije się tak samo, mamy osobne style.
LL: I to widać. Naprawdę. Od razu zobaczysz, że nie jest to film o mnie, tylko o Zacku.
Co masz na myśli?
LL: Chodzi mi o to, że Zack to nie Ludi Lin, który nauczył się skakać i kopać, każdy mój ruch to wizja reżysera. Nie zapominaj o tym.
RC: Nawet poprzez ciosy i bloki wyrażamy naszą osobowość. Billy jest nieco wycofany, ale jak przyprze się go do muru, to potrafi uderzyć.
LL: Przypomina mi trochę Jackiego Chana!
Bartek Czartoryski. Redaktor wydania weekendowego, samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies.
Źródło: zdjęcie główne: Lionsgate