Jedno z najciekawszych popkulturowych miejsc w Polsce, którego na pewno nie znacie
Zwykle nie pracuję na urlopie. Jednak czasem – zwłaszcza gdy robi się to, co się lubi – można złamać tę zasadę. Po odwiedzeniu tego wyjątkowego miejsca wiedziałam, że muszę o nim opowiedzieć naszym czytelnikom.
Władysławowo jest kojarzone z morzem, plażowiczami ściśniętymi jak sardynki w puszce, a od niedawna – całą masą podróbek Labubu. Do tego miasteczka jeździ się głównie po to, by popływać i najeść się rybki. Wśród popularnych atrakcji często są wymieniane: kolejki w Lunaparku Sowiński, motylarnia, rejs widokowy czy spacer po porcie. Słowo „popkultura” raczej nie pada w jego kontekście. Tymczasem to właśnie tam znalazłam prawdziwą grową perełkę na mapie Polski.
To właśnie we Władysławowie znajduje się zupełnie niepozorna z zewnątrz PixelMania. Budynek wygląda zwyczajnie, może z wyjątkiem potykacza z godzinami otwarcia, na którym niebieski Sonic zaprasza przechodniów do środka. Gdy miniemy część restauracyjną, zobaczymy bramkę, która działa jak wehikuł czasu. Gdy skasujemy bilet, cofniemy się w czasie do Polski, w której rządziły Pegasusy; do gier arkadowych upchanych w podejrzanych barakach, zamiast w nowoczesnych centrach handlowych jak w USA; do komputerów, których nie dałoby się schować do torby i pojechać z nimi na uczelnię; do pierwszych growych magazynów, z których czerpaliśmy informacje, zanim wszystko można było znaleźć w Internecie. Zapraszam do lektury.
PixelMania znajduje się we Władysławowie przy ulicy Starowiejskiej 1. To wyjątkowe połączenie muzeum i salonu gier. Znajdziecie tu setki automatów arcade, a także blisko tysiąc konsol i komputerów, choć jak mówi sam właściciel – z każdym miesiącem kolekcja się powiększa i trudno za nią nadążyć. Spytałam się go, jak to się w ogóle zaczęło:
Mamy trzy opcje wejścia: bilet godzinny, dwugodzinny lub całodobowy. Moim zdaniem ostatnia opcja jest szczególnie korzystna, bo na miejscu jest tyle do zobaczenia i wypróbowania, że w kilka godzin trudno byłoby doświadczyć nawet połowy atrakcji. Wiem to, bo pierwszego dnia miałam mało czasu, ale później wróciłam na dłużej. W dodatku po wykupieniu biletu całodobowego nie ma żadnego problemu z tym, by wyjść i na przykład coś zjeść. W praktyce nie jesteśmy więc uwiązani do jednego miejsca na cały dzień, a sama PixelMania znajduje się blisko centrum.
No dobrze, ale co takiego można tam robić przez cały dzień? Główną atrakcją są przede wszystkim gry arcade. Jest ich całe mnóstwo! Na przykład Green Beret, czyli gra akcji wydana przez Konami w 1985 roku, w której eliminujesz kolejnych wrogów ciosami nożem lub bronią. Musiałam też zagrać w Mortal Kombat II z 1993 roku, ponieważ to absolutny klasyk gatunku – po tylu latach walki z bratem wciąż próbowałam powtarzać ten sam kopniak.
Nieco bardziej „franczyzowo” w PixelManii zaliczyłam pierwsze spotkanie z The Lost World: Jurassic Park. To strzelanka typu rail shooter z 1997 roku stworzona przez Segę. O co w niej chodzi? Wcielasz się w bohaterów Parku Jurajskiego, którzy muszą ratować skórę i walczą z dinozaurami. Gracz rzeczywiście może wziąć do ręki broń, by celować we wrogów. Absolutnie zakochałam się w tym tytule. Wielu fanów Gwiezdnych Wojen będzie za to zachwyconych Star Wars Trilogy Arcade z 1998 roku, również od Segi. Znajomi chyba najbardziej zazdrościli mi doświadczenia Castelvanii z 1999 roku, stworzonej dla Nintendo 64. Tytuł w ostatnim czasie zyskał większą popularność i nowych fanów dzięki dwóm udanym serialom Netflixa. Cofnięcie się do początków marki było niesamowitym doświadczeniem.
Oczywiście mamy tego o wiele więcej: rodzina Simpsonów, Marvel vs. Campcom, Chip 'n' Dale z Disneya to tylko kilka nazw, które przetrwały próbę czasu i są popularne do dzisiaj. Dzięki odwiedzeniu takiego miejsca mamy więc szansę zobaczyć kultowe marki w formie retro i zdać sobie w pełni sprawę z rewolucji technologicznej, która nastąpiła na przestrzeni lat. Właściciel uważa, że czar tych starych gier polega właśnie na ich prostocie – nie trzeba za wiele myśleć, by włączyć produkcję i czerpać z niej przyjemność. I czasem właśnie tego nam trzeba. Sama w ostatnim czasie zwróciłam się w stronę indie gierek, zmęczona obecnym trendem w branży rozrywkowej, że wszystko musi być większe i droższe, gdy twórcy wywracają się na samych podstawach (tak, Starfield, patrzę na ciebie i na twoją mapę).
PixelMania to – jak już powiedziałam – podróż w czasie. Każdy znajdzie tu coś, co wywoła w nim nostalgię. Na mnie tak zadziałał Bomberman. Urodziłam się w 1998 roku i zawsze, gdy zostawało trochę wolnego czasu na lekcjach informatyki, grałam w ten tytuł z koleżanką lub kolegą na Gry.pl. Przed oczami przeleciały mi całe godziny dzieciństwa spędzonego z tym tytułem, choć nie przy grze arcade, a na stronie www. Na mojego brata nostalgicznie zadziałało Lemmings, a na właściciela PixelManii wszystkie tytuły z początku lat 80. i 8-bitowe „proste gierki”. Szczerze mówiąc, chyba największą zaletą takich miejsc jest fakt, że każdy po przekroczeniu ich bram ma szansę znów poczuć się jak dziecko i odciąć od problemów.
Musiałam się z nim zgodzić. Choć jestem ogromną fanką nowszych gier w stylu Baldur's Gate 3, coraz częściej odnoszę wrażenie, że – poza realistyczną grafiką – studia oferują coraz mniej pod względem gameplayu, za to nieustannie podnoszą ceny. Być może z tego powodu wielu graczy zwróciło się w stronę indie gier. W tym roku dostaliśmy Clair Obscur: Expedition 33 i Hollow Knight: Silksong. Zwróćcie też uwagę na porażkę InZOI. Na wierzch wychodzi kolejny problem: tworząc bardzo realistyczną grafikę, zawężamy grono osób, które faktycznie mogą zagrać w dany tytuł – ze względu na wysokie wymagania sprzętowe.
W PixelManii jest cała masa różnych gier. Chyba nie byłabym w stanie ich wszystkich spisać. Każdy znajdzie tu coś dla siebie: taneczne Dance Dance Revolution (w którym musisz w odpowiednim momencie stanąć na przycisk), mnóstwo strzelanek i bijatyk, gry wyścigowe, bicie młotkiem wyskakujące stwory (co było hitem wśród młodszych). A to tylko kilka przykładów!
PixelMania to także kawał historii. Wymieniłabym tu dwie ważne strefy: pierwsza, gdy obok gier arcade skręcisz w prawo, wejdziesz w niesamowity labirynt, wzdłuż którego stworzono wyjątkową ekspozycję, podświetlaną neonami. Druga znajduje się w baraku, wraz z kafejką internetową. Na wystawie jest wiele ciekawych przedmiotów. Można zobaczyć między innymi pierwszą konsolę domową Magnavox Odyssey czy polski mikrokomputer Cobra 1, przeznaczony do samodzielnej budowy. Nie zabrakło także słynnej konsoli Pegasus, czyli klona japońskiego Famicoma, który w Polsce zyskał status kultowego.
Na ścianie powieszono między innymi oprawione stare numery Bajtka. Nie udało mu się przetrwać zmiany na rynku (jak chociażby CD-Action, które kochałam czytać jako dziecko), ale nie odbierzemy mu tego, że był jednym z pierwszych w Polsce czasopism o tematyce komputerowej. Na jednej okładce był napis: „FAIRLIGHT – gra roku!”. Wspominam o tym, bo przyszło mi do głowy ciekawe porównanie. Fairlight było rewolucyjną (i piekielnie trudną) grą przygodową – można powiedzieć, że perełką ery Commodore. Została stworzona 38 lat temu. Twórcom udało się wykreować cały świat 3D. Gracze wspominają, że wielkość mapy była dla nich wręcz przytłaczająca. A teraz porównajcie to z Baldur's Gate 3, czyli grą roku 2023 roku, która ma otwarty świat, kilka aktów i skomplikowaną rozgrywkę. Nie da się ukryć, że oba tytuły to genialne gry, które dały graczom po prostu więcej. Postawienie ich obok siebie prowokuje wiele pytań: co kiedyś było rewolucją, a teraz jest standardem? A także: czego współcześni twórcy mogliby się uczyć od pionierów? Już po krótkim researchu widzę, że Fairlight nie prowadziło nikogo za rękę i zmuszało do myślenia, a to coś, co wydaje mi się, wielu twórców boi się teraz robić.
Na wystawie oprócz komputerów i konsol retro znajdziecie też całe mnóstwo przedmiotów kolekcjonerskich: wiele różnych FunkoPopów, zestawów Lego, koszulek, figurek różnej maści, płyt i kaset. Są nawet pudełka po Pringlesach z Super Mario czy paczki Oreo z Pac-Mana! Dusza każdego fana popkultury będzie więc syta po zobaczeniu tylu wyjątkowych okazów. Na mnie chyba największe doświadczenie zrobił tor z Pac-Mana. Poza tym przy wielu eksponatach są tabliczki, tłumaczące historię danego przedmiotu bądź zjawiska. Osoby, które interesują się tematem, pewnie nie dowiedzą się z nich niczego nowego, ale to doskonałe wprowadzenie dla pozostałych gości. Interesuję się popkulturą i grami – w końcu tu pracuję – ale wiele kwestii technicznych było dla mnie tajemnicą.
PixelManii przyświeca też wyższy cel. Od początku istnienia tego miejsca ludzie są zachęcani do tego, by oddawać swój stary sprzęt, zamiast wyrzucać go do śmietnika. Dzięki temu kolekcja się powiększa, kawał historii zostaje zachowany, a ludzie nie muszą trzymać w domu staroci. Szczególnie gdy nie mają ani czasu, ani środków, by o nie dbać. Nie mówiąc już o miejscu!
W czerwcu 2025 roku uruchomiono też kafejkę internetową. Gdy do niej weszłam, zobaczyłam dwóch chłopców, którzy świetnie się bawili. Dla wielu osób komputer w domu wydaje się czymś oczywistym. W świecie technologicznej rewolucji, trudno wyobrazić sobie życie bez sprzętu elektronicznego, Mamy e-dzienniki, e-podania o pracę, e-konta bankowe i tak dalej. Jednak według mnie takie miejsca są potrzebne. Nie tylko ze względu na sam sprzęt, dzięki któremu możemy sobie przypomnieć dawne czasy. To po prostu wyjątkowe miejsce spotkań, które zastąpi na chwilę Discorda.
PixelManię znajdziecie między innymi na Facebooku i Instagramie.

