Pożegnanie z Doktorem – rozmawiamy z Peterem Capaldim
Po czterech latach Peter Capaldi żegna się z rolą będącą nierzadko zwieńczeniem marzeń bodaj każdego brytyjskiego aktora. Tuż przed premierą ostatniego odcinka dziesiątego sezonu kultowego serialu stacji BBC rozmawiamy z dwunastym Doktorem.
Bartosz Czartoryski: Dobiega końca twoja przygoda z Doctor Who, przygoda nie byle jaka, bo, czy tego chcesz, czy nie, zapisałeś się już na stałe w popkulturze. Jest wzruszenie? Smutek? Żal?
Peter Capaldi: Cóż, nie zdziwi cię zapewne, jeśli przyznam, że faktycznie czuję smutek, bo uwielbiam tę rolę i ekipę, z którą pracuję. Ale zawsze przychodzi taki czas, że trzeba odejść, nic się na to nie poradzi. Wybiła odpowiednia godzina. Wydaje mi się jednak , że chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że zmiana jako taka jest częścią Doktora Who. Serial ten dał mi zresztą wyjątkowe poczucie samoświadomości, bo ja jako "ja" tak naprawdę zniknąłem, a pojawiłem się jako Doktor. Będzie mi pewnie tego brakowało.
Żegnasz się też z Pearl Mackie, czyli serialową Bill Potts.
Pearl jest wyjątkowa chociażby dlatego, że kiedy dostała tę rolę, nie miała zielonego pojęcia o naszym serialowym świecie. Pełniłem swoistą rolę przewodnika, nauczyciela, zarówno na ekranie, jak i poza nim. Pearl to nieustraszona, ciekawa dziewczyna, przyniosła ze sobą powiew świeżości. Poradzi sobie w życiu.
Za to ty byłeś fanem serialu od małego, prawda?
O tak, dorastałem z pierwszymi czterema Doktorami.
Czy ta fascynacja wpłynęła na twoje podejście do roli?
Może na poły nieświadomie starałem się ich naśladować i, tak jak oni, jestem aktorem, który lubi przesadną ekspresję. Żaden z nich nie był everymanem – toć Doktor to kosmita! - i sam również starałem się wykreować postać oryginalną i nadzwyczajną, która czerpie przyjemność z tego, co robi, jest entuzjastycznie nastawiona do samej myśli o nadchodzącej przygodzie. Ale ma też przecież ludzką twarz, nieobce są mu i smutki, i miłości.
Dzięki temu byłeś bardziej świadomy odpowiedzialności, jaka spoczywa na tej roli? Bo przecież dzisiaj Doktor Who to nic innego jak popkulturowy fenomen o światowym zasięgu.
Dopiero po otrzymaniu roli tak naprawdę zacząłem o tym myśleć na poważnie, jako dzieciak nigdy się nie zastanawiałem nad podobnymi rzeczami. Dopiero teraz, kiedy jeździłem po świecie, promowałem serial i spotykałem się z mnóstwem ludzi, przekonałem się, że relacja z nim ma bardzo osobiste, indywidualne podłoże. Dla każdego Doktor to kto inny. Nie miałem też wówczas pojęcia, że serial ciągle walczył o przetrwanie na antenie. Żeby jednak stać się serialem kultowym, nie można być od razu serialem mainstreamowym. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Jasne, ale i tak pociągnę cię za język i zapytam, czemu tak myślisz?
Bo traci się wiarygodność marki! Choć jest to czasem ciężka próba, to jeśli się ją przetrwa, otwierają się setki możliwości. Im popularniejszy serial się staje, tym trudniej zachować wszystko to, co stanowiło o jego wyjątkowości. Chciałbym, żeby widzom pozostały po moim udziale w serialu podobne wspomnienia, jak mi, kiedy jeszcze byłem dzieckiem. Bo to przecież tam sam serial, co przed laty! A może się mylę, bo przecież, jak mówiłeś, teraz oglądają nas na całym świecie. Czasem się dziwię, że poznają mnie na ulicy w jakimś odległym kraju, gdzie jadę z żoną odpocząć. Idzie błyskawiczny news na lokalną stronę internetową i ludzie wychodzą na ulicę z nadzieją, że cię spotkają, krążą specjalnie po to po mieście. To niesamowite!
Czy aby na pewno ten sam? Zmienia się świat, zmienia się również jego odbicie na ekranie.
Ale wydaje mi się, że dawniej częściej nawiązywano do tego, co działo się wokół, my raczej tego nie robiliśmy, zresztą trudno byłoby komentować bieżące wydarzenia przy obecnym systemie produkcyjnym. Czasem zdarzało nam się poruszać tematy trudniejsze, ale zważywszy na szeroki przekrój demograficzny oglądających nas osób wymagało to niemałej sprawności.
Miałem okazję spotkać cię już parokrotnie i niekiedy mam wrażenie, że pilnujesz się, aby nie wyjść z roli nawet, kiedy nie jesteś na planie. Boisz się rozczarować dzieciaki?
Żebyś wiedział! Muszę na przykład uważać, żeby młodzież nie usłyszała, jak przeklinam! Bo powiem ci, że zawsze satysfakcjonujący dla aktora jest fakt, że jego postać lubią i cenią młodzi, bystrzy ludzie. Dlatego staram się, póki jeszcze jestem Doktorem, zachowywać się tak, jak na Doktora przystało. On by nie nie rzucał mięsem!
Naprawdę szczerze cię to wszystko bawi.
Bo fajnie budzić się rano z myślą, że jest się Doktorem i po południu czeka cię batalia z potworami z kosmosu! Lubię wchodzić do sali, gdzie czekają na mnie dzieciaki i kiedy się pojawiam, słyszę, jak z podekscytowania ze świstem wciągają powietrze. Bo jednak to nie jest tak, że tylko gra się Doktora, siłą rzeczy przelewasz na niego część swojej osobowości. Czyli kiedy widzowie cieszą się, że widzą Doktora, cieszą się również, że widzą mnie. I to też niedługo dobiegnie końca! Ale nie narzekam, to naturalny dla aktora cykl, coś się kończy, coś się zaczyna. Mam się za ogromnego szczęściarza, bo przytrafiło mi się coś, o czym człowiek często tylko marzy.
Ów koniec spadł na ciebie niczym grom z jasnego nieba, czy wiedziałeś, co się szykuje?
Wiedziałem, wiedziałem, było to poniekąd jasne od samego początku, bo mój kontrakt był konkretny i po prostu dobiegł końca, przed długi czas nie prowadziliśmy żadnej dyskusji o jego przedłużeniu i starałem się tak naprawdę o tym nie myśleć, tylko robić swoje. Jasne, bałem się momentu podjęcia decyzji, choć przecież musiało do tego dojść.
Pomijając kwestie formalne, uznałeś, że czas odłożyć ikoniczny już śrubokręt na półkę?
Tak. Coraz trudniej było mi znaleźć sposób, jak pokazać raz jeszcze to samo, ale inaczej, świeżo, bałem się, że jeśli będę to ciągnął, skończą mi się pomysły, a jeśli nie mogę dać sto procent siebie, nie mogę też uczciwie grać dalej.
To tak jeszcze na odchodne: kto będzie kolejnym Doktorem?
Zupełnie szczerze – nie mam zielonego pojęcia! Ale mogę mu życzyć tego, co sam zaznałem, bo spotkały mnie tu same dobre rzeczy. Zmienia się cała ekipa, czyli będzie pracował z nowymi ludźmi. Nie mogę się doczekać, co wymyślą!
Bartek Czartoryski. Redaktor wydania weekendowego, samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies.
Źródło: zdjęcie główne: BBC