Sebastian Fabijański: Nie da się oddzielić grubą krechą roli od aktora [WYWIAD]
Sebastian Fabijański opowiedział nam o swojej roli w serialu Odwilż, podejściu do aktorstwa oraz nowych projektach.
NORBERT ZASKÓRSKI: Twoja rola w Odwilży wymagała grania na bardzo silnych emocjach. To jest w końcu facet, któremu zawalił się świat. Jak pracowałeś nad swoją postacią?
Sebastian Fabijański: Faktycznie, operowanie na bardzo skrajnych emocjach, gdy chcesz podejść do tego poważnie i zagłębić się w cierpienie bohatera, jest bardzo trudne. To potem odkłada się gdzieś w podświadomości i potrafi wyskoczyć w dziwnych momentach. Schodzisz z planu i myślisz, że wszystko jest w porządku, jednak to cały czas pracuje i wpadasz w stan pewnego rozwibrowania. Ostatnimi czasy miałem rzeczywiście dużo takich ról. W Odwilży i w kilku innych projektach - np. "Jak pokochałam gangstera".
Ciężko mi powiedzieć, jak budowałem postać w Odwilży, ponieważ tego nie da się za bardzo zbudować. To jest po prostu pewien wydatek, który kosztuje. Jeżeli chcesz, żeby to było wiarygodne dla widzów, to musisz wykonać dwieście procent swojej pracy. Nie umiem technicznie podchodzić do roli. Uczyłem się tego w szkole, ale zapomniałem [śmiech].
Rzeczywiście, coś jest w podejściu szkół aktorskich do grania, że stawiają bardziej na techniczne podejście, jeden konkretny kierunek w sposobie prowadzenia roli...
Jest kultywowany pewien emocjonalny ekshibicjonizm, który tak na dobrą sprawę jest nieprawdziwy. Trzeba zagrać tak, aby to było wiarygodne, ale żeby nic cię to nie kosztowało, czyli bardzo warsztatowo. W teatrze to może jeszcze się sprawdzić, ponieważ kontakt aktora z widzem jest inny. Natomiast przed kamerą ten rodzaj udawania się nie sprawdzi. Zawsze kładę w czasie grania serce na desce do krojenia, przychodzimy do niej z reżyserem i patrzymy, co możemy z tym zrobić.
Gdy tak wsiąkasz w swoje postacie, to zostaje ci z nich coś po zakończeniu pracy na planie?
To nie jest coś, co można opisać faktami. Psychika to nieskończony proces, więc tak naprawdę ciężko mi powiedzieć, czy coś się odłożyło we mnie z postaci. Na pewno tak, chociaż nie potrafię tego nazwać. Mam takie poczucie, że jestem po trochu każdym z tych bohaterów, których grałem. To jest tak zagmatwane, że w pewnym momencie masz klasyczny mindfuck.
To prawie graniczy z rozdwojeniem jaźni...
No to nie jest do końca normalny zawód, szczególnie jeśli podchodzisz do niego serio. Nie da się oddzielić grubą krechą roli od aktora, może jakąś przerywaną, ale przez nią zawsze coś się przedostanie. Tak jest w moim przypadku, chociaż do końca tego nie wiem. Ten element niewiedzy jest najpiękniejszy w procesie artystycznym.
Odwilż to twoja kolejna współpraca z Xawerym Żuławskim po dwóch mocno eksperymentalnych projektach, czyli Mowie ptaków i Koronaświrusach. Co jest wyjątkowego w pracy z reżyserem, który lubi łączyć różne gatunki?
Przede wszystkim wolność. Bardzo szanuję i lubię Xawerego. Każdy z naszych projektów był wspólny. To nie jest reżyser-demiurg, który przychodzi na plan i już wszystko wie. To twórca, który nie wie, tak samo jak ty, ale ma jakieś przeczucie. To pewnego rodzaju praca laboratoryjna. W Mowie ptaków to był totalny rollercoaster, który w pewnym momencie wymknął się nawet spod kontroli...
Pamiętam, że w jednym z wywiadów kilka lat temu powiedziałeś, że przy Mowie ptaków miałeś ten komfort, że nie musiałeś przychodzić przygotowany na plan, ponieważ nie wiedziałeś, co się stanie danego dnia...
To jest ciekawe, ponieważ wówczas odkryłem, że najbardziej fascynujące rzeczy działy się wtedy, kiedy nie byłem tak bardzo przygotowany. To nie chodzi o to, że jestem ignorantem, jeśli chodzi o przygotowanie do pracy. Po prostu zaufałem temu, że to ma się stać. Już opowiadałem niejednokrotnie anegdotę o Zbigniewie Zapasiewiczu, który próbował jakiś spektakl w teatrze. W pewnym momencie rzucił scenariusz i wyszedł. Nie było go kilka dni. W końcu wrócił, podszedł do pani reżyser i zapytał: "Wie pani, kto to jest Al Pacino albo Robert De Niro?" Odpowiedziała twierdząco. Potem zapytał: "A wie pani, dlaczego nigdy by u pani nie zagrali?". Reżyserka nie wiedziała. Wtedy Zapasiewicz powiedział, że oni są od zdarzeń, a tutaj się pier**li.
To jest to, co daje mi zarówno wiele satysfakcji, jak i zysków artystycznych. Wracam z planu i nie mogę uwierzyć, co tam się wydarzyło. Wtedy okazuje się, że główną rolę w tym wszystkim gra film. Oczywiście, to skutkuje wieloma konfliktami, które również miałem z Xawerym. Jednak nie jest to naskakiwanie na czyjeś ego, tylko ścieranie się dwóch sił artystycznych, dwóch koncepcji, z których coś wynika. To powoduje, że przychodzisz na plan i chcesz się czegoś dowiedzieć. Nie wiem, czy mogłoby powstać coś elektryzującego, istotnego, jeśli praca przebiegałaby superhigienicznie i spokojnie.
To ciekawe, co mówisz pod względem aspektów artystycznych, ponieważ kiedyś powiedziałeś, że masz problem ze słowem artysta przez jego znaczenie. Dla ciebie artysta to człowiek na służbie. Nadal tak uważasz?
Oczywiście. Mogę powiedzieć, że mam artystyczną duszę, czyli wrażliwość mocno stymulowaną niepokojem, który skutkuje moimi działaniami w różnych dziedzinach. Lubię wyżyć się artystycznie. W dzisiejszym świecie bardzo łatwo używa się słowa "artysta", a niewiele osób na to miano zasługuje. Sam nie wiem, czy ja na to zasługuje. Dla mnie artystą był Leonardo Da Vinci. Po pierwsze odbiorca ocenia, czy ktoś nim jest. Po drugie tak naprawdę wszyscy artyści są ludźmi na służbie, ponieważ tworzą dla kogoś.
Kiedyś stwierdziłeś, że artysta nie istnieje bez odbiorcy. A co sam musisz dostać jako odbiorca, żeby powiedzieć, że ktoś zasługuje na miano artysty?
To ciekawe pytanie. W moim przypadku chodzi o dwie rzeczy. Pierwsza - jeśli ktoś mnie zafascynuje artystycznie lub intelektualnie i pomyślę, jak fantastyczny jest dany projekt czy koncepcja. Natomiast druga kwestia - gdy ktoś zrobi performance, który mnie przydusi. Aktor to poruszacz. Przychodzę na plan, żeby, mówiąc górnolotnie, dotrzeć do czyjegoś serca. Jeśli obejrzałeś serial i uwierzyłeś w emocje mojego bohatera, to znaczy, że nasza relacja filmowa się udała. To jest fenomen kina. Ludzie wierzą w fikcję. Oglądam Titanica i cały czas wierzę, że Jack przeżyje. Wiesz, co się stanie, ale emocjonalnie nie jesteś w stanie przyjąć tego do wiadomości.
Chciałbym cię zapytać o rolę w filmie o zombie Apokawixa Xawerego Żuławskiego. Możesz coś powiedzieć o swojej postaci?
Ciekawi mnie jeszcze twoja rola w filmie Wygrać marzenia, przede wszystkim z tego względu, że produkcja zupełnie nieoczekiwanie trafiła niedawno na Netflixa bez większej promocji. Jak trafiłeś do tego projektu?
Zadzwoniła do mnie agentka. Powiedziała, że jest film do zrobienia o snowboardingu. Stwierdziłem, że jest to ciekawy pomysł z tego względu, że długi czas jeździłem na desce i zawsze kochałem to robić. Taka okazja mogła się już nie zdarzyć, ponieważ nie często robi się w Polsce filmy o tej tematyce.
Miałeś jakieś szkolenie z zawodowymi snowboardzistami?
Nie, ponieważ mam za sobą instruktorskie doświadczenie. Wytłumaczono mi tylko pewne elementy tego, jak ma pracować ciało w czasie snowboard crossu, ponieważ z tą konkurencją mamy do czynienia w filmie, a nigdy jej nie uprawiałem. Jednak deska to deska. Zresztą w scenach, w których moja postać jeździ, widać, że to ja wykonuję daną sekwencję.