Sposób na złe filmy. Jak przetrwać Nowe oblicze Greya?
Już niedługo do kin wchodzi kolejna część z serii o Christianie Greyu. Jednych ekscytuje, innych mierzi, a komuś może nawet rumienić policzki z zawstydzenia lub co bardziej prawdopodobne, ze zwykłego zażenowania. Jedno jest pewne: film Nowe Oblicze Greya zaraz zawiśnie na kinowych ekranach, a niektórzy będą zmuszeni go przetrwać. Pytanie tylko brzmi - jak?
Nie raz i nie dwa zdarzyło mi się obejrzeć zły film. Pół biedy, jak było to w domowym zaciszu, o wiele gorzej, jeżeli seans wypadał w kinie. Oprócz kwestii finansowych - trochę żal przecież pieniędzy wydanych na bilet - dochodzi również kwestia czasu. Szkoda go marnować na produkcje, które nie dostarczają chociaż najprostszej rozrywki. Zdarzało mi się przysypiać w trakcie seansu, żywo komentować poszczególne sceny, śmiać się w niezamierzonych momentach czy nawet wyjść z kina. Największym moim grzechem było słuchanie muzyki na słuchawkach. Dzięki temu Lego Ninjago: Film udało mi się przetrwać bez większych problemów i to do tego z ulubionym podkładem muzycznym. Jakoś nawet przychylniej potem patrzyło mi się na tę produkcję. Czy jednak jest to sposób, by poradzić sobie z każdym, potencjalnie złym filmem?
Niedługo na kinowe ekrany wkroczy kolejna część popularnej serii skierowanej głównie dla pań - Nowe Oblicze Greya. Książki erotyczne z serii Pięćdziesiąt twarzy Greya, a także filmy powstałe na ich bazie przedstawiają historię niezwykłej miłości pomiędzy Anastasią i Christianem. Słowo “niezwykłej” jest tu użyte celowo, bo relacja, jaka łączy głównych bohaterów, do zwykłych nie należy. Jest wszystkim tym, o czym podobno marzą kobiety, czego pragną w sekrecie, zwłaszcza jeśli chodzi o życie erotyczne. Intensywna “miłość” partnera, granicząca z obsesją, wątki BDSM, które w końcu trafiły do mainstreamowych kanałów, szarmancki kochanek, który zrobi wszystko (i kupi wszystko), byle tylko jego wybranka nie mogła zrobić ani jednego kroku bez jego wiedzy. Przecież taka historia nie mogła się nie udać, prawda? Ponieważ książki okazały się odnosić międzynarodowy sukces, nie trzeba było długo czekać na kinową ekranizację. I popełniono film, a raczej całą serię filmów. Również i tutaj słowo “popełniono” jest użyte celowo, ponieważ tak, jak popełnia się błędy czy gafę - tak podobne wrażenia odnosi się w przypadku filmów o mrocznym i zaborczym Christianie Greyu.
Te filmy są po prostu złe i nie ma co tutaj się zbytnio oszukiwać. Można próbować znaleźć kilka drobnych elementów, które teoretycznie mogą cieszyć oko lub ucho. Nie są one jednak w stanie uratować ogólnego wrażenia na jego temat. Oceny krytyków są miażdżące, a narzekania widzów, zwłaszcza ich męskiej części, obfitują w mniej lub bardziej niewybredne komentarze. Pięćdziesiąt twarzy Greya było kiepskie, Ciemniejsza Strona Greya okazała się być jeszcze gorsza. Co w takim razie czeka nas przy trzeciej części? Może warto liczyć na cud? A jeśli nie… czy taki film da się przetrwać przy odpowiednim podejściu?
Oczywiście zawsze można Nowego Oblicza Greya nie obejrzeć, przecież nikt do tego nie zmusza. Czasem jednak wypada, czy to z dziennikarskiego obowiązku, czy z uprzejmości wobec rodziny, partnera albo przyjaciół. I tu mamy problem, bo jak można znieść film tak kiepski, a przy tym nie czuć, że marnuje się czas? Wszystko zależy od własnego podejścia do tematu. To właśnie nastawienie może mieć znaczącą rolę. Poprzednie wersje dowiodły, że warto pozbyć się nadziei, że film zawiera w sobie jakiekolwiek elementy realizmu. Jest to przede wszystkim przesłodzona opowiastka o zaborczej obsesji na temat posiadania, którą przejawia postać Greya. Wyzbycie się się jakichkolwiek oczekiwań wobec tego filmu pozwoli przetrwać się ciągnące minuty pomiędzy płytkimi dialogami a softporno, które rzekomo ma ekscytować i przełamywać społeczne tabu. Zaakceptowanie, że ten film do górnolotnych nie należy, pozwoli w jakimś stopniu odciąć się od jego szkodliwego działania. A przecież filmy o związku Anastasii i Christiana, oprócz tego, że są po prostu słabo zrobione, to przedstawiają zachowania, które powinny widzów niepokoić.
Można argumentować, że to tylko fikcja, że moda na te filmy zaraz przeminie i nie ma co się ekscytować nad jego słabą realizacją. Warto jednak pamiętać, że filmy z serii o Christianie Greyu ubierają w piękne stroje przemoc. I nie chodzi tutaj wcale o elementy BDSM, które są tutaj najmniej kontrowersyjne. Chodzi tu o pewien rodzaj przemocy psychicznej. Pomiędzy postaciami, w życiu codziennym i związkowym istnieje chora relacja, pełna zależności, zazdrości, władzy i kontroli. Upodobania seksualne to jedno, ale wszechobecny stalking, jaki uprawia główny bohater, to drugie. Christian Grey jest perfekcyjnym manipulatorem, który kontroluje wszystkie aspekty życia Anastasii, pragnąc od niej jeszcze więcej i jeszcze mocniej. Czy to jest miłość, a może chora obsesja? Problem w tym, że ani razu nie jest to postrzegane jako coś negatywnego. Wręcz przeciwnie, takie emocjonalne zniewolenie głównej bohaterki traktowane jest jako główny element romansu, a nawet najmocniejszy afrodyzjak. Ma on budować napięcie i pożądanie, a samego Greya ukazuje jako kochanka idealnego. Fikcja fikcją, ale jeśli przyzwolenie na przemoc psychiczną i obsesyjną kontrolę nad swoją partnerką nazywa się miłością i eksponuje się to szerszej widowni jako coś pozytywnego, to może w pierwszej kolejności warto się zastanowić, czy aby na pewno tego oczekujemy od współczesnego kina. Osobiście mam pewien problem, by przebić się właśnie przez ten aspekt filmu. Gdyby to jeszcze była komedia, to może jakoś dałoby się skupić na warstwie rozrywkowej albo próbować doszukać się większego sensu. Tutaj natomiast ani sensu, a i rozrywka jest słabej jakości.
Być może, warto by było postarać się zmienić własną percepcję tego filmu. Są osoby, które oglądają serię o Greyu jako komedię. Na seans wybiorą się po to, by się pośmiać ze scenariusza, banalnych dialogów i przerysowanych postaci, a w kulminacyjnych momentach będą się niepohamowanie chichrać ze sztucznych emocji, wytykając co rusz mniej lub bardziej trywialne błędy i brak logiki. Niestety, do mnie ten sposób nie przemawia, choć może to i szkoda. Nie bardzo jestem w stanie przymknąć oko na wspomniany wcześniej, szkodliwy aspekt tego filmu. Tym bardziej, że zazwyczaj komedia próbuje wzbudzić śmiech poprzez odpowiednio wykreowane sytuacje. Jej główne zadanie polega na rozbawianiu, często też dawaniu adekwatnych komentarzy do rzeczywistości i przełamywaniu konwenansów. W przypadku złych filmów wszystko jest jednak robione na poważnie, jakby celem filmu było objawienie widzom nieznanej im dotąd prawdy. Coraz częściej obecny w filmach kicz, zwłaszcza ten kontrolowany, tak nie razi już tak bardzo, jak próba stworzenia filmu na serio, który okazuje się być tandetny. W takich przypadkach załamuje się ręce, a o śmiech jest coraz trudniej.
Może w takim razie warto by było skupić się na czymś innym? Skoro już niejako jesteśmy zobowiązani do obejrzenia złego filmu, to jak to zrobić? Być może dobrym rozwiązaniem byłby na przykład alkohol? W większości polskich kin spożywanie alkoholu jest zabronione, z kolei w Niemczech z łatwością można kupić butelkę piwa w kinowym barku. Czyżby nasi zachodni sąsiedzi wiedzieli, że w ten sposób łatwiej przetrwać kinowe rozczarowania? Za to w domu, przed telewizorem, nikt już tego nie zabroni. Taki “wzmacniacz” pozwala się odprężyć i przymknąć oko na ewidentne niedociągnięcia filmów. W teorii, widzowi przestaje tak bardzo zależeć na sensowności filmu, a zagłębia się głównie w jego powierzchowną warstwę. Być może jest to jakiś sposób, by romans pomiędzy Christianem a Anastasią osiągnął akceptowalny poziom. Co więcej, filmy o Greyu spokojnie można potraktować, jako idealny seans do tzw. hate-watchingu. Czyli oglądamy film tylko po to, żeby się na nim emocjonalnie powyżywać. Najlepiej to robić w grupie przyjaciół, którzy podzielają nasze zdanie, a wspólne, jadowite komentowanie, będzie stanowiło główny punkt rozrywki. Takie podejście gwarantuje, że nawet najgorszy film, oglądany wśród przyjaciół, ma potencjał, by przyczynić się do mile spędzonego czasu.
Jeśli tylko się chce, to można znaleźć kilka sposób, aby poradzić sobie z wybitnie złymi filmami. Można je traktować jako komedię albo wrzucić na luz i bez większych oczekiwań obejrzeć w gronie przyjaciół, narzekając na poszczególne wątki. Można urządzać towarzyskie gry i za każdym razem, kiedy scena jest wybitnie kiepska - pić kolejną porcję alkoholu albo zjeść kolejną porcję nachosów. Metod jest wiele. Szkoda tylko, że wszystko to mija się z celem oglądania filmu samego w sobie. Szukanie sposobu, by właściwie go nie obejrzeć - podkreśla jedynie, jak kiepskim jest on tworem ludzkiej wyobraźni. Filmy i telewizja od samego początku istnienia miały moc przekazu, mogły wpływać na opinię i postrzeganie świata. Szkoda więc, że znajdujemy się w takim momencie kinematografii, kiedy popularne filmy zamiast cieszyć, działają na nerwy. Zamiast odkrywać nowe horyzonty, wyśmiewają temat swoim nieuctwem i skokiem na kasę. Czy zatem wybitnie złe filmy, da się bezboleśnie obejrzeć, zmieniając swoje nastawianie wobec nich? Zapewne tak, ale czy w takim razie warto?
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe