Wszystkie pieniądze świata nie dla kobiet z Hollywood
Hollywood – z jednej strony sielankowe miejsce, w którym spełnia się amerykański sen, z drugiej arena bezkompromisowych starć o najlepsze miejsce przy korycie. Idylliczna, mlekiem i miodem płynąca kolorowa kraina, a zarazem mroczny zaułek, w którym zepsuci bogacze dają upust swoim wyuzdanym żądzom.
Tą ciemną stronę Hollywood doskonale sportretował David Lynch w Mulholland Dr.. Jego fantasmagoryczne wizje, doskonale zobrazowały proces wysysania z młodych, pełnych ideałów ludzi, sił witalnych i całej kreatywności. W ciekawy sposób zjawisko ukazał również Sean Baker w The Florida Project. Mimo że obraz ten nie odnosi się bezpośrednio do Hollywood, to chwytająca za serce końcówka filmu w idealny sposób odzwierciedla dualizm między okrutną rzeczywistością a światem kreowanym przez hollywoodzkie filmy.
Przemysł filmowy ma dobry PR. Tworzony jest on w dużej mierze przez poprawne politycznie produkcje i gwiazdy tak idealne, że aż nierzeczywiste. Od czasu do czasu jednak mrok, przepełniający fabrykę snów wylewa się na zewnątrz z całym swoim brudem i niegodziwością. Niedawno do mowy potocznej weszło określenie „seksualny drapieżca”, a świat dowiedział się przykrej prawdy o Kevin Spacey, Dustin Hoffman czy Harvey Weinstein. Raz na jakiś czas dostajemy niezbite dowody na to że hollywoodzcy decydenci są rasistowskimi ksenofobami. Ostatnio natomiast wybuchła afera związana z nierównymi płacami aktorów i aktorek w amerykańskim przemyśle filmowym. „Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze”, mawiał klasyk. Pojawia się jednak pytanie, czy w tym konkretnym przypadku nie mamy do czynienia z burzą w szklance wody?
All the money in the world to nowy obraz Ridley Scott, opowiadający o porwaniu wnuka najbogatszego człowieka na Ziemi. W jego rolę wcielił się Kevin Spacey. Niestety oskarżenia o molestowanie seksualne zmusiły producentów do wycięcia tego aktora i zastąpieniem go Christopher Plummer (który zdobył za swoją rolę nominację do Oscara). Takie dokrętki to kosztowna rzecz. W tym przypadku wyniosły 10 milionów dolarów. Zaskakujący jest jednak fakt, że duża część tego budżetu poszła na gażę Mark Wahlberg. Aktor za 9 dni zdjęciowych miał zarobić 1,5 miliona dolarów. Jest to o tyle zastanawiające, że aktorka Michelle Williams, tworząca w tym filmie jedną z najlepszych ról w swoim życiu, otrzymała za powrót na plan 1000 dolarów. Obok takiej dysproporcji nie da się przejść obojętnie.
Sytuacja ta wywołała burzę w mediach. Nic tu nie pomogło tłumaczenie Williams o tym, że w podziękowaniu za decyzje o „oddelegowaniu” Spaceya, wróciłaby na plan za darmo, ani to, że rzekomo sam Ridley Scott oraz pozostała obsada nie wzięli za dokrętki nawet dolara. Na nowo ożyła dyskusja na temat nierównych zarobków pomiędzy kobietami i mężczyznami w amerykańskim biznesie filmowym.
Nie jest to nowa sprawa. O podobnych przypadkach mówi się od dawna. Emma Stone, zdobywczyni Oscara za film La La Land już w 2017 roku głośno protestowała w sprawie niskich wynagrodzeń artystek. Według niej problem jest aż tak znamienny, że niektórzy aktorzy z własnej inicjatywy zrzekają się części stawki, aby wyrównać gaże.
Według Mila Kunis, która również protestowała przeciwko dysproporcjom, winna tu jest szowinistyczna postawa producentów. Sama kilkakrotnie miała sytuacje, kiedy grożono jej zakończeniem kariery, jeśli nie zdecyduje się spełnić bardzo dyskusyjnych zachcianek pewnych decydentów. Fakty te można połączyć z pojawiającymi się ostatnio, jak grzyby po deszczu, oskarżeniami o molestowanie. Pasuje to idealnie do tezy, że Hollywood to istna kraina zła – prawdziwy Mordor i Gwiazdy Śmierci w jednym.
Czy tego typu stwierdzenia nie są jednak przesadzone? Sharon Stone ze stoickim spokojem powiedziała ostatnio, że „widziała tu już wszystko”. Fakty są jednak takie, że rzadko kiedy wymienia się kobietę w pierwszej piątce największych gwiazd amerykańskiego kina. Czy doniesienia o przedmiotowym traktowaniu aktorek (zarówno jako obiektów seksualnych, jak i w kwestii wynagrodzeń) to rzeczywisty problem?
Kariera przeciętnego mężczyzny w Hollywood rozwija się pomiędzy 20 a 50 rokiem życia. Wielu artystów jednak nawet po pięćdziesiątce odnosi wielkie sukcesy, zarabiając kolejne miliony. Z kobietami sytuacja jest zgoła inna. Przedział wiekowy kariery można zamknąć pomiędzy 20 a 40 rokiem życia. Hollywood sporadycznie ma coś ciekawego do zaoferowania starszym paniom. Oczywiście wielkim wyjątkiem jest tutaj Meryl Streep, ale już na przykład Glenn Close od dawna nie wystąpiła w ciekawej i kasowej roli pierwszoplanowej. Aktorka, która całą młodość ciężko przepracowała, w wieku 40 lat jest u szczytu kariery. W Hollywood nie ma już zapotrzebowania na starsze artystki i siłą rzeczy schodzą one na dalszy plan (ostatnio na ratunek przychodzi telewizja i VOD, ale to już temat na zupełnie inny artykuł).
Według badań z 2015 roku, jedynie 10% amerykańskich superprodukcji ma zrównoważoną obsadę. W większości to mężczyźni odgrywają pierwszoplanowe role. Panowie bardzo często dominują również liczebnie w obsadzie. Tego typu tendencje sprzyjają powstawaniu dysproporcji pomiędzy zarobkami mężczyzn i kobiet. Nie ma tu znaczenia jakość agentów i managerów, dbających o interesy gwiazd. Jak w każdym biznesie liczy się rynek. W tym przypadku popyt generują miłośnicy hollywoodzkich produkcji , którzy wolą na ekranie oglądać panów. Być może ma na to wpływ fakt, że coraz większą widownię stanowią panie lub to, że filmy akcji, będące często tymi najbardziej kasowymi, muszą mieć w roli głównej herosa – samca alfa.
Z drugiej jednak strony zdarzają się sytuacje, gdy aktorka o odpowiednim statusie potrafi wynegocjować sobie zadowalające wynagrodzenie. Przykładowo Jennifer Lawrence za Passengers otrzymała 20 milionów, podczas gdy Chris Pratt "tylko" 12. Charlize Theron zastrzegła sobie, że w każdym swoim filmie musi otrzymać identyczne wynagrodzenie co jej filmowy partner. Jednak już zupełnie odwrotna sytuacja miała miejsce w filmie Gravity, w której wystąpili George Clooney i Sandra Bullock. Mimo że bezapelacyjnie główną bohaterką tego obrazu była pani, to aktor stał się siłą napędową promocji i marketingu. To Clooney miał zachęcić widzów do obejrzenia obrazu, mimo że na ekranie pojawia się na stosunkowo krótko.
Przypadek Wahlberga nie jest tak oczywisty, jak wielu osobom się wydaje. Dodatkowo wpisuje się w histerię w mediach społecznościowych i polowanie na czarownice uprawiane przez amerykańskie bulwarówki przy okazji oskarżeń hollywoodzkich celebrytów o całe zło tego świata. Michelle Williams ma na koncie kilka naprawdę świetnych ról i artystycznie osiągnęła naprawdę wiele. Mark Wahlberg natomiast jest bardzo wpływową postacią w Hollywood. Dodatkowo jego role w filmach rozrywkowych sprawiły, że stał się on powszechnie rozpoznawalną osobą. W momencie kiedy z obrazu Ridleya Scotta został usunięty Kevin Spacey, gwiazdor Transformers był jedynym aktorem w obsadzie, znanym prawie każdemu. Możliwe, że producenci postanowili przystać na jego wygórowane warunki finansowe, bo obawiali się, że plakat filmowy jedynie z takimi nazwiskami jak Williams czy Plummer nie spełni swojej marketingowej roli.
Mark Wahlberg, inkasując za dokrętki 1,5 miliona dolarów, nie wykazał się wielkim wyczuciem i wrażliwością, ale z pewnością jego oczekiwania finansowe nie były moralnie złe. Inna sprawa, że hollywoodzcy decydenci w tym przypadku, idąc za ciosem, powinni odpowiednio wynagrodzić również Williams. To ona przecież odgrywa tu rolę pierwszoplanową, podczas gdy Mark majaczy gdzieś na dalszym planie. Wahlberg, jako hollywoodzki wyjadacz, postawił warunki, których producenci nie mogli odrzucić. Być może jego "zaporowa" cena uwarunkowana była tym, że podobno nie chciał występować u boku Christophera Plummera? Po raz kolejny Hollywood nie wykazało się zbytnią przyzwoitością i uczciwością, potwierdzając swoje czysto komercyjne cele.
Sytuacja ta rzuciła światło dzienne na jedno ze zjawisk, które jest znamienne dla Hollywood. W odróżnieniu jednak od lubieżnych zachowań Weinsteina i Spaceya nie jest ono jednak karygodne, bo wynika z praw rynku. Oczywistym jest fakt, że gdyby wśród konsumentów pojawiły się tendencje sympatyzowania z kinem kobiecym, producenci z fabryki snów w przeciągu kilku lat zrobiliby zwrot o 180 stopni. Czy są ku temu szanse? Gwiezdne Wojny już od kilku dobrych lat przecierają szlak w tej dziedzinie. Rogue One: A Star Wars Story, Star Wars: The Force Awakens i Star Wars: The Last Jedi to obrazy, w których pierwszoplanową rolę odgrywa kobieta. Film Wonder Woman świetnie wypromował Gal Gadot jako atrakcyjny produkt. Aktorka ta jest teraz jedną z najbardziej rozchwytywanych artystek w Hollywood. Wszystko na to wskazuje, że podobnie będzie wygląda sytuacja z Brie Larson po jej roli w Captain Marvel. Kobiece kino superbohaterskie to pewien krok do przodu. Prawdziwa zmiana musi nastąpić jednak w oglądających. To przecież oni mają wszystkie pieniądze tego świata.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe