Filmy anime rozpychają się w kinach. I bardzo dobrze
Nastały tłuste lata dla japońskiej animacji. Produkcje z Kraju Kwitnącej Wiśni zdobywają uznanie krytyków, a widzowie tłumnie chodzą na nie do kin.
W moim fanowskim sercu jest specjalne miejsce zarezerwowane dla sztuki animacji z kraju Kwitnącej Wiśni. Od małego ekscytowały mnie przygody bohaterów seriali z gatunku Shōnen, więc wiele czasu poświęcałem na śledzenie losów Goku, Asha, Yoh, Naruto i wielu innych. Dziś zdecydowanie trudniej jest mi się w taki sam sposób zaangażować w jakiegoś "tasiemca", czyli serial adaptujący mangę liczącą dziesiątki tomów. Znalazły się oczywiście produkcje, które przykuły mnie do ekranu – Jojo Bizarre, Boku No Hero Academia czy ostatnio też Hunter X Hunter. Zdecydowanie łatwiej obcuje mi się jednak z filmami animowanymi z Japonii. Nie tylko ze względu na ich wyjątkowość narracyjną i wizualną, ale też dzięki formie ograniczonej metrażem filmu kinowego.
Pamiętam pierwszy kontakt z filmem Spirited Away: W krainie Bogów z 2001 roku. To pobudzająca wyobraźnię produkcja, której elementy potrafią mocno zakorzenić się w pamięci młodego odbiorcy. Animacje Studia Ghibli zachwycają każdego – i to niezależnie od wieku, upodobań filmowych czy pewnego poziomu tolerancji na specyficzne produkcje z Azji. Klasyki tworzone pod batutą Hayao Miyazakiego są znane pod każdą szerokością geograficzną i stały się synonimem bajkowej, niezapomnianej przygody. Dziwne, że studio to ma na swoim koncie tylko jednego Oscara (właśnie za wspomnianą animację). Świadomość widza wzrosła jednak i dzisiaj już nie tylko Ghibli potrafi udekorować naszą rzeczywistość. Coraz częściej świetne wyniki – krytyczne i finansowe – osiągają filmy ze studiów konkurencyjnych, skupiających wokół siebie komercyjne hity lub mniejsze, niezależne projekty.
Pamiętam, że mniej zadowolony byłem ze śledzenia tzw. "kinówek" zrealizowanych na bazie popularnych serii anime. Weźmy za przykład Naruto, który doczekał się jedenastu kinówek, ale może tylko dwie byłbym w stanie zaliczyć do grona tych, które się w jakiś sposób wyróżniają. Pozostałe są po prostu mocno pobocznymi i niezobowiązującymi historiami, przez co trudniej było mi się w nie angażować. To chyba jednak też się zmieniło i ostatnie lata dostarczyły naprawdę udane i pomysłowe kinówki, które do tego potrafiły przebić się poza grono swoich fanów.
W czasach pandemii wielkim hitem okazała się animacja Demon Slayer: Mugen Train, która ostatecznie zarobiła 507 mln dolarów w światowym box office. Dla porównania – film Kinowego Uniwersum Marvela, czyli Ant-Man i Osa: Kwantomania, zarobił niespełna 475 mln dolarów. I to w momencie, gdy miała to być szumna zapowiedź 5. Fazy i wprowadzenie Kanga. Artystycznymi (ale też finansowymi) sukcesami okazały się filmy Dragon Ball Super: Broly z 2018 roku i One Piece Film: Red z 2022 roku. Natomiast wcale nie tak dawno miałem okazję wybrać się do multipleksu i zobaczyć na dużym ekranie Jujutsu Kaisen 0. Nie porwało mnie fabularnie czy wizualnie, ale cieszył mnie sam fakt obcowania w moim kinie z filmem prosto z Japonii. Pamiętam ciągle swój pierwszy raz przed dużym ekranem, kiedy to jako kaszojad miałem przyjemność zobaczyć Pokemon: Film pierwszy. I od tamtej pory aż do 2021 roku trudno mi sobie przypomnieć inny film anime, który śledziłem z fotela na sali jednego z multipleksów.
Najlepsze filmy anime - ranking według krytyków
W tym samym roku pozytywne zamieszanie zrobił film anime Belle, którego nie miałem okazji zobaczyć, ale cieszyła mnie kontynuacja tego trendu. Sztuka animacji z Japonii zasługuje na szeroką ekspansję pod każdą szerokością geograficzną. A wcześniej w globalnej świadomości dominowało jedynie Studio Ghibli. Dobre i to, ale przecież można wyciągnąć z tego kraju znacznie więcej perełek. Ostatnio rozpycha się łokciami Studio Ponoc, założone przez producenta pracującego wcześniej przy animacjach Studia Ghibli – Yoshikai Nishimura. Jego wytwórnia wypuściła świetne Mirai i równie udane Mary i kwiat czarownicy. Najważniejsze jednak, że nie są to podróbki lub substytuty zaprzyjaźnionego studia.
Ostatnio świat z ciekawością patrzy na to, co tworzy Makoto Shinakai. Reżyser zawitał teraz do kin w Polsce z nowym filmem zatytułowanym Suzume. Jest to twórca, którego określa się mianem artystycznego spadkobiercy Miyazakiego, a jego wcześniejsze filmy – Your Name, 5 centymetrów na sekundę czy Weathering With You – zebrały fantastyczne oceny krytyków. Doceniano jego styl, który nie kopiuje Ghibli. Owszem, ma pewne elementy wspólne, ale prezentuje inną wrażliwość i inne podejście do prowadzenia narracji.
Anime na dużym ekranie potrafi generować duże przychody, co ostatnie lata dobitnie pokazały. Zainteresowanie globalnego widza tym gatunkiem jest ogromne i stale rośnie. Niestety, jeśli chodzi o Oscary, Japonia została doceniona tylko raz – wspomnianym już Spirited Away. Jednak kategoria najlepszy film animowany jest dla mnie dość problematyczna. Niektóre produkcje, szczególnie te od studia Ghibli, nie powinny być w niej rozpatrywane. Oczywiście, to wyjątkowe animacje (szczególnie piękne, gdy prezentują na ekranie jedzenie i naturę), ale uważam, że tworzenie takiej osobnej kategorii nie było konieczne. To nie są wyłącznie świetne filmy animowane. To po prostu świetne filmy, które wykorzystują formę animacji do podniesienia swojej jakości i kreatywności. To właśnie daje im przewagę nad dziełami aktorskimi. Może więc kiedyś ta kategoria zostanie zniesiona? Ewentualnie statuetką doceniany będzie wyłącznie styl/technika animacji, bo pod innymi względami nie są to produkcje gorsze od tych, które znajdują się w kategorii za najlepszy film.