Triumf ojców, czyli dlaczego filmy animowane rezygnują z postaci matek
Kino sięga po figury ojców bardzo często. Stają się oni ikonami, wzorami do naśladowania dla swoich dzieci, autorytetami, do których można zwrócić się z każdą wątpliwością, mentorami, którzy uczą i wskazują właściwą ścieżkę... Przeanalizowanie wszystkich figur ojcowskich, jakimi dysponuje kinematografia, wymagałoby objętości pracy dyplomowej, w związku z czym dziś postanowiłam zaprosić Was do wspólnych rozważań nad pewną specyficzną grupą ojców. Mowa o tatusiach z filmów animowanych.
Nawet te najstarsze filmy animowane nie wzięły się z powietrza – przeciwnie, są silnie zakorzenione w kulturze, często bazując na motywach baśni, bajek i legend. Być może to właśnie w nich należy doszukiwać się genezy tej tendencji – nie jest bowiem tajemnicą, że od setek lat to mężczyzna pełnił rolę głowy rodziny, przywódcy czy lidera. Dzieci, choć chowane pod opieką matki, miały za główny autorytet przede wszystkim ojca, a już zwłaszcza, gdy pełnił on ważną funkcję społeczną. Jeśli dobrze się przyjrzymy, zauważymy, że wiele animacji powiela dokładnie ten sam schemat: duża część bohaterów nie należy do szarego przeciętnego tłumu, a raczej stanowi reprezentację szlacheckiego czy nawet królewskiego rodu. Wspomniani ojcowie Pocachontas, czy Czkawki to przywódcy plemion, osoby decyzyjne, szanowane i wzbudzające niezwykły respekt. Ich dzieci doskonale zdają sobie sprawę z ich pozycji, w pewnym sensie automatycznie przyjmując ich za wzór do naśladowania. A mama? Mama to mama. O ile nie obejmuje królewskiego tronu, zawsze będzie pozostawała gdzieś w tyle.
Uzasadnienie tych tendencji znaleźć można również w aspektach psychologicznych. To przecież kobieta nosi dziecko pod sercem przez 9 miesięcy, w związku z czym w pewnym sensie oczekuje się od niej, że poradzi sobie z rolą rodzicielki i nauczyciela w zasadzie bez większego problemu. Kobiety przejawiają naturalnie większy instynkt macierzyński i w domyśle zawsze powinny być na posterunku, gdy idzie o dobro ich dzieci – to mama wie najlepiej co zrobić, jak pomóc, czy kiedy posłużyć dobrym słowem. Być może uwypuklanie figur ojca a nie matki w tak licznych filmach animowanych służy wyłącznie temu, by dodać całej historii dodatkowego bagażu emocjonalnego? Oto mamy ojca, który mimo utraty żony dzielnie stawia czoła codzienności. Ojca, który jest w stanie pogodzić obowiązki króla czy wodza z opieką nad swoją rodziną i który gotów jest nauczyć się bycia dla dziecka i tatą i mamą. Słowem: takiego, który jest ideałem nie tylko dla swojej pociechy, ale także dla odbiorców przed ekranami telewizorów.
Gdyby jednak dobrze się przyjrzeć, niewiele animacji gloryfikuje postaci ojców w widoczny sposób. Tatusiowie często stoją na drugim planie, a cała fabuła skupia się wyłącznie wokół zapatrzonego w nich dziecka. Czyż nie tak wygląda historia obserwowana w Herkulesie? Zeus może i jest potężnym władcą Olimpu, jednak dla biegu wydarzeń nie ma znaczenia większego niż motywowanie syna do działania – na ekranie obserwujemy go raz na jakiś czas i na podstawie jego zachowań wcale nie jest takie oczywiste by stwierdzić, że to ideał ojca. Rzec można, nawet najbardziej majestatyczni ojcowie trzymają w fabule swoje dzieci na dystans i tak naprawdę to tylko oczy pociech kreują nam ich postaci jako idealne. To również wynikać może z natury dziecka, które potrzebuje dla siebie stabilnego autorytetu - a przecież gdy nie ma matki, to właśnie ojciec w automatyczny sposób staje się dla pociechy jedynym punktem odniesienia i budowania własnej tożsamości. Bo czyż nie o to chodzi we wszystkich filmach animowanych? O szukanie odpowiedzi na to, kim jestem i próbę odnalezienia swojego miejsca w życiu? To, że w tym trudnym okresie buntu lub dojrzewania dziecku towarzyszy właśnie ojciec, a nie matka, tylko podkreśla rangę tych problemów – miłość ojca i dziecka to miłość trudna, wymagająca – taka, w której obie strony muszą wiele się nauczyć i taka, w której nic nie przychodzi automatycznie. Inaczej, niż to często w przypadkach matek bywa.
Tylko niektóre z filmów animowanych decydują się na dosłowne pokazanie tragedii, jaką jest rozbicie kochającej się rodziny i tym samym na uświadomienie widzowi, że wychowywanie się tylko z jednym rodzicem to prawdziwe wyzwanie. Przypadek wspomnianego już Nemo wyraźnie pokazuje, że samotny ojciec to rzeczywiście idealny materiał na to, by przenieść podwójnie silny ładunek emocjonalny – zarówno do samej historii, jak i do serc oglądających ją widzów. Już w początkowych scenach Finding Nemo widzimy przecież smutną scenę, w której matka błazenka ginie, pozostawiając Marlina w przytłaczającej ponurej samotności (scena po jej śmierci nie bez powodu rozgrywa się pod osłoną nocy, gdy nawet promień słońca nie daje żadnej nadziei i pocieszenia). Podobnie rzecz wygląda we fragmencie Ice Age, gdy po ataku tygrysów szablozębnych matka rzuca się ze swoim dzieckiem w dół wodospadu, by uniknąć śmierci w szczękach drapieżnika. Wówczas również obserwujemy samotnego i targanego rozpaczą ojca, który postanawia zrobić wszystko, by uratować swoje dziecko. Filmów, które wyraźnie sygnalizują śmierć matki jest jednak niewiele – znaczna część skupia się bowiem na życiu już po jej odejściu, gdzie do pewnych tematów już raczej się nie wraca (a nawet jeśli, to z ostudzonymi emocjami).
Istnieje jednak jeszcze jedno bardzo ważne źródło, w którym można dopatrywać się tendencji czynienia głównych bohaterów półsierotami - jest nim biografia twórcy filmu, który czasem przenosi do swoich produkcji własne emocje, doświadczenia czy światopoglądy. W przypadku filmów Walt Disney rzeczywiście się to sprawdza. Jak się okazuje, filmowy twórca i prekursor animacji doznał poważnej traumy na starcie swojej kariery – jego matka zaczadziła się gazem z piecyka, w dodatku w domu, który Walt wraz ze swoim bratem podarowali rodzicom po pierwszym kasowym sukcesie swojego filmu (Snow White and the Seven Dwarfs). Disney bardzo ciężko przeżył żałobę, a wydarzenia wycisnęły na nim piętno na kolejne lata życia - temat ten został już podjęty przez psychologów, którzy w odbieraniu bohaterom matek dostrzegają próbę odreagowania przez Walta tragedii minionych lat. Rzeczywiście może mieć to znaczenie – wszystkie z wspomnianych artykule filmów stworzono bowiem po feralnym roku 1937, a zatem wtedy, gdy Walt na własne sposoby próbował radzić sobie z traumą. Wygląda więc na to, że Walt Disney, prekursor pełnometrażowych animacji, wyznaczył pewne trendy, jeśli chodzi o ten konkretny gatunek - zarówno Pixar, jak i DreamWorks również korzystają z zaproponowanych przez niego modeli rodzinnych, co jest niezbitym dowodem na to, że rzeczywiście się one przyjęły.
Czy pokazywanie niepełnych rodzin lub małżeńskich tragedii ma na celu świadome wpłynięcie na małych odbiorców? Trudno powiedzieć – sama przecież oglądałam filmy Disneya już od kolebki, jednak dopiero teraz rzuciło mi się w oczy, że w tym temacie rzeczywiście coś jest na rzeczy. Zrobiłam krótkie rozeznanie w najbliższym środowisku i okazało się, że nie tylko ja nie zdawałam sobie sprawy z tego, że filmy animowane przedstawiają ojców ponad matkami – nie wiedzieli o tym zarówno moi znajomi, jak i członkowie mojej rodziny. Oznaczać to może, że odbiorca filmów animowanych w ogóle nie przykłada do tego większej uwagi. Od czego jest jednak podświadomość? Być może to właśnie tam zakorzeniają się wszystkie wzorce, jakie płyną z pełnometrażowych animacji i przedstawianych w nich figur rodzinnych? Filmy animowane sprzed lat uczą zarówno właściwego budowania relacji z ojcem, jak i jednocześnie tego, że nawet życie bez matki – najważniejszej osoby dla dziecka – wcale nie musi być końcem świata. Ojciec jako figura męska i autorytet buduje w dziecku pokłady samodzielności i przygotowuje na wszystkie trudy życia, często nie będąc w stanie ochronić go przed czyhającym zza rogu złem, co również jest ważną lekcją dla dziecięcych widzów. Naszą wrażliwość kształtuje się tu bardzo subtelnie, nienachalnie, a jednak skutecznie – oglądając tego typu bajki, dzieci nabywają pewnej empatii i (kto wie) być może same zaczną doceniać to, że żyją w pełnej rodzinie? Na tej płaszczyźnie możemy jednak tylko gdybać – jak wiadomo ile osób, tyle światopoglądów i podejrzewam, że na każdego z nas poszczególne tytuły mogły wywrzeć zupełnie różny wpływ.
Motyw ojca w filmach animowanych pozwala na jeszcze łatwiejsze przemycenie trudnych emocji, pewnych morałów i wzorców do naśladowania. Animowani ojcowie stają się dla dziecka i rodzicem i nauczycielem – prezentowanie ich jako silnych wodzów z żelazną ręką skutecznie zapobiega nadmiarowi czułości, co staje się dodatkową lekcją dla dziecka w filmie, a także dla dziecka przed telewizorem. Prawdopodobnie niewielu z nas rejestrowało te modele świadomie, jednak nie da się zaprzeczyć, że coś rzeczywiście jest na rzeczy. Dziś ta tendencja nieco się zaciera - kolejne produkcje albo w ogóle nie podejmują tematyki rodzicielskiej (wystarczy przypomnieć sobie Cars, Bolt, czy Madagascar) albo, po tylu latach osierocenia, proponują głównym bohaterom pełne rodziny - The Incredibles, Moana, czy Brave. W dużej części nowych animacji niezmiennie jednak to ojciec pełni ważniejszą rolę niż matka - jak się zdaje, utarty motyw zakorzenił się na tym gruncie tak dobrze, że nieprędko się to zmieni. Jednak - kto wie - być może nastaną dni, gdy to matka przejmie stery w rodzinie i to ona stanie się wzorcem dla dziecka? Czas pokaże.
- 1
- 2 (current)
Źródło: zdjęcie główne: Disney