W.I.T.C.H - czy komiks z dzieciństwa przetrwał próbę czasu i rozkocha w sobie dorosłego czytelnika?
Pasja do komiksów może zacząć się bardzo wcześnie. I jest wiele tytułów, które po prostu zdają próbę czasu. Jak jest w tym przypadku?
Często zainteresowanie popkulturą zaczyna się w bardzo młodym wieku. Jest coś magicznego w oglądaniu, jak w księgarni dorośli ludzie sięgają po serie, których kiedyś byli fanami, z identyczną dziecięcą radością co lata temu. Już sam fakt, że są w stanie wydać teraz na nie swoje pieniądze, udowadnia, że coś się tytułowi musiało udać. Dla mnie od zawsze taką serią były komiksy W.I.T.C.H o pięciu czarodziejkach, które muszą chronić świat przed złem czyhającym po drugiej stronie portalu. I spełniło się moje ogromne marzenie, ponieważ po latach wydawnictwo Egmont postanowiło wydać je w formie twardych zeszytów.
Zostało jednak pytanie, czy moje przywiązanie wywodziło się z sentymentu, czy z jakości? I czy po takim czasie dla dorosłego czytelnika ta historia nadal może wydawać się zajmującą lekturą?
Za co kochamy stare komiksy
Jest wiele tytułów, które po prostu zdają próbę czasu. Na przykład Giganty. Mogę je czytać z taką samą przyjemnością jak wtedy, gdy byłam dzieckiem, i okazuje się, że bawią mnie nawet te same żarty. Gdy pracowałam w księgarni, wiele osób po latach próbowało też zebrać wszystkie tomy Kajko i Kokosza. W takich momentach zastanawiam się, co takiego w pierwszej kolejności przyciągnęło czytelnika do serii, że wciąż znajduje ona miejsce w jego sercu.
W.I.T.C.H były ogromnym fenomenem. Oryginalne zeszyty pochodziły z Włoch, a wydawnictwo Egmont wydawało je od 2001 do 2012 roku. Forma dziewczęcej gazetki, w której było sporo rad na temat mody i astrologii, raczej odstraszała chłopców, choć rozmowy z kolegami przekonały mnie, że i oni po kryjomu do nich zaglądali przez wzgląd na epickie potwory. Największą dla nich konkurencją było wtedy Winx, które jednak w kwestii szaty graficznej było znacznie bardziej kolorowe i pastelowe.
Gdy zastanawiam się po latach, co się nam wtedy mogło tak bardzo w tym podobać (pomijając oczywiście epickie potwory, bo kto ich nie lubi), to wydaje mi się, że mógł to być fakt, że komiks nie traktował swoich dziecięcych czytelników i ich problemów infantylnie. Najlepszym tego przykładem jest moje mgliste wspomnienie, gdy jedna z bohaterek okazała się adoptowana i musiała sobie poradzić ze wszystkimi negatywnymi emocjami. Zostało to na tyle dobrze przedstawione, że chyba później żadna lekcja wychowania do życia w rodzinie nie potrafiła mi lepiej wyjaśnić sytuacji takich osób.
Komiks pomagał w odpowiedni dla młodych sposób oswajać się z wieloma problemami, które mogły spotkać nieletniego czytelnika. Zeszyty nie były wyłącznie czystą rozrywką i nie ogłupiały dzieci. Wciąż jednak pozostaje pytanie, czy teraz przygody piątki nastoletnich dziewczyn wciąż potrafią być zajmujące, szczególnie gdy nie jesteś związany z serią sentymentalnie?
W.I.T.C.H po latach. Zdaje egzamin?
To nie tak, że dopiero teraz sięgnęłam ponownie po lekturę W.I.T.C.H. Zostało mi kilka gazetek z dawnych lat, które jakimś cudem uniknęły podarcia się. Za każdym razem, gdy na nowo układam je na półce, przeglądam ich treść. Kilka razy skończyłam, czytając wszystkie posiadane numery na nowo, choć żeby być sprawiedliwym, nie mam ich za dużo i zdecydowanie nie są w żadnym chronologicznym układzie. Dopiero teraz, gdy komiks trafił ponownie do sprzedaży w formie opasłych tomów, mogę zacząć czytać historię od początku i zdecydować, czy dalej wciąga mnie jej treść.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to fakt, że kreska po latach nadal robi ogromne wrażenie. Jak wspomniałam, w przeciwieństwie do komiksów o podobnym formacie, ten nigdy nie starał się wyglądać zbyt pastelowo i cukierkowo. Ilustracje są przepiękne i zrobione z dużą dokładnością, magiczne miejsca, takie jak wieża Kondrakaru, prezentują się niezwykle dojrzale. Moim ulubionym elementem zdecydowanie są różnorodne, niezwykłe stroje i projekty nadnaturalnych istot, których nie powstydziłby się żaden komiks dla dorosłego. Jestem pod wrażeniem, z jaką dbałością o najmniejsze detale od strony graficznej została stworzona ta seria. Kreska jest ponadczasowa i zdecydowanie się nie zestarzała.
Jeśli chodzi o samą historię, mamy do czynienia z piątką nastolatek, które dowiadują się, że są czarodziejkami. Każda z nich posiada moce, które głównie polegają na kontrolowaniu żywiołów, choć w trakcie trwania komiksu zostaną one poszerzone. W swojej magicznej formie dziewczyny mają specjalne stroje i skrzydła, pozwalające im latać, przez które przypominają raczej ważki, a nie wróżki. Zadaniem dziewczyn jest zamykanie portali, przez które magiczne istoty z innego świata przechodzą na drugą stronę, stwarzając zagrożenie dla zwykłych ludzi.
I ta część zdecydowanie dostarcza ogromnej ilości rozrywki. Wciąż świetnie odkrywa się razem ze strażniczkami, jakie limity mają ich nowe umiejętności. Być może dlatego, że kocham motyw, w którym postacie muszą oswoić się ze swoimi dopiero co nabytymi mocami. Pewnie dlatego każdy film Marvela, który jest początkiem historii superbohatera, sprawia mi tyle frajdy. I tu działa to dokładnie na tej samej zasadzie.
Konstrukcja magicznego świata także zdaje egzamin. Po drugiej stronie portalu czeka nas trochę średniowieczna wariacja na temat państwa, w którym rządzi despotyczny i zły władca. Jego mieszkańcy są naprawdę różnorodni i wielu z nich nie przypomina ludzi, co prowadzi do chęci poznania zupełnie nowych ras nadnaturalnych istot. Przedstawione stroje, kultura i festiwale nie są ani trochę infantylne. W związku z tym wszystko, co wiąże się z drugą stroną portalu, jest czymś interesującym czytelnika nawet po latach.
Wydaje mi się, że sporą przeszkodą dla niektórych mogą być głównie problemy nastoletnich dziewcząt. Po latach doceniam, że zostały one dobrze napisane, jednak nie da się ukryć, że dla wielu osób mogą być po prostu nudne. W skład tego wchodzą pierwsze zauroczenia, stres związany ze szkołą czy brak zrozumienia ze strony rodziców, którym nie możesz wyjaśnić, że zawaliłeś kartkówkę z matematyki, bo w nocy ratowałeś świat. Z drugiej strony, jeśli te wszystkie elementy nie są odstraszające dla ciebie w co drugim młodzieżowym serialu Netflixa, to raczej jesteś bezpieczny.
Na koniec warto wspomnieć, że humor też zdaje egzamin i znienawidzona matematyczka, która okazuje się potworem z innego świata, bawi mnie dokładnie tak samo, jak lata temu. A czy wy macie jakąś wyjątkową, sentymentalną dla was serię komiksów?