Aaron Paul: El Camino miało skończyć się inaczej [WYWIAD]
Po obejrzeniu El Camino na Netflixie, mieliśmy wiele pytań, które chcieliśmy zadać twórcom. W Londynie mieliśmy taką szansę. Usiedliśmy z Aaronem Paulem, by porozmawiać o epilogu Breaking Bad.
DAWID MUSZYŃSKI: Czy ostatnia scena, którą widzimy w filmie, była de facto ostatnią sceną, którą nagrywaliście? I jeśli tak, to czy łatwo było ci się pożegnać z tą postacią?
AARON PAUL: To było piękne przeżycie. Moim zdaniem to takie lustrzane odbicie ostatniej sceny Jessiego w Breaking Bad. Znów jedzie samochodem w stronę wolności. Tyle że wtedy był to środek nocy, miał obłęd w oczach, śmiał się, płakał, ścigała go policja. A teraz, pozostawiając to wszystko za sobą, osiąga pewien spokój i jedzie na Alaskę. Zdaje sobie jednak sprawę, że jego życie się skończyło. Już zawsze będzie musiał się ukrywać. Ludzie cały czas będą go szukać. Nigdy już nie będzie czuł się bezpieczny.
Ale czy Jessie jest typem gościa, który potrafi wtopić się w tłum i nie wychylać? Czy może za kilka miesięcy powróci do starych nawyków?
Nie. Nie. Nie! No co ty! Stary, czy ty oglądałeś ten serial (śmiech)?
Widziałem i wiem, do czego Jessie jest zdolny.
Żartuję. Masz racje, Jessie jest zdolny do wielu rzeczy. Jednak całe zło, jakie wyrządził, zostało wymuszone przez osoby trzecie. W dużej mierze przez Waltera White'a. Ale jego już nie ma. Nie żyje. Wyjaśnijmy to sobie na samym początku. Walter White nie żyje. Koniec kropka. Wiem, jest wiele teorii, że siedzi gdzieś na Bahamach i popija drinki, ale to bzdura. Umarł. Dzięki temu, moim zdaniem, Jessie może zacząć wieść spokojne życie z dala od jakichkolwiek nielegalnych działań.
Czy twoim zdaniem tego typu epilog jest potrzebny? Nie miałeś nawet cienia wątpliwości, gdy Vince Gilligan przyszedł do ciebie ze scenariuszem filmu?
Za Vince'em Gilliganem poszedłbym wszędzie. Nawet do płonącego budynku, gdyby powiedział mi, że mam mu zaufać i wszystko będzie dobrze. Ten facet wie, co robi. Wydawało mi się też, że Jessie zasługuje na lepsze zakończenie. Gdy dostałem scenariusz, to położyłem się na kanapie w biurze Vince’a i przez 3,5 godziny delektowałem się tym, co tam było napisane. To było piękne zakończenie, na jakie ta postać zasługiwała. Musiałem to dla niej zrobić.
Ale zakończenie w wersji, którą wtedy czytałeś, było takie samo jak teraz?
Nie. Film miał kończyć się moim głosem z offu, kiedy to czytam widzom treść listu Jessiego do Brocka. To jest jedyna rzecz, o którą do końca walczyłem, by została w filmie. Niestety, poległem. Vince doszedł do wniosku, że byłoby to zbyt dołujące zakończenie. Nie chciał ludziom przypominać tego, co się wydarzyło. Nie zgadzałem się z nim w tej kwestii. Doprowadziliśmy do nagrania tej wersji w formie audio, więc ona gdzieś istniej i może na wydaniu Blue Ray zostanie wykorzystana w jakichś dodatkach. Zresztą coś tam z tej sceny w finałowej wersji się ostało. Pamiętasz, jak Jessie jest przewożony w tajnym schowku ciężarówki? To tam właśnie go pisze. Następnie widzimy, jak przekazuje go Robertowi Forsterowi.
Pamiętasz, co w nim było?
Zabawne, że pytasz, bo ja ten list mam. Jest to w sumie jedyna rzecz, jaką zabrałem z planu.
Pewnie nie zdradzisz mi, co w nim było?
Nie mogę. Ale uwierz mi, że jest to piękny tekst. Co ciekawe, to była pierwsza rzecz, jaką Vince napisał, zaczynając prace nad scenariuszem.
Coś jeszcze z filmu zostało wycięte?
Sporo materiału. Oryginalnie film trwał 2 godziny i 58 minut. Więc, jak widzisz, z 1/3 materiału się pożegnaliśmy. Ale nie były to jakieś znaczące sceny. Vince bardziej skupił się na okrajaniu scen, które widzimy w filmie. Gdzieś jest krótszy dialog, jakaś sekwencja przechodzenia miedzy pomieszczeniami została wycięta. Czyli nic, za czym fani powinni płakać.
Powiedziałeś, że zabrałeś z planu list. Coś jeszcze?
Z filmu nie, ale jak kończyliśmy pracę nad Breaking Bad to zachowywałem się jak szaleniec na wyprzedaży. Wynosiłem wszystko, co tylko wpadło mi w ręce. Dostałem na przykład parę pancernych drzwi Los Pollos Hermanos podziurawionych kulami z broni maszynowej. Teraz wiszą w moim garażu. Vince dał mi też jednego z czterech różowych misiów, które ocalały z katastrofy lotniczej. Lista jest naprawdę długa.
Trudno było utrzymać prace nad El Camino w tajemnicy przed fanami?
Strasznie. Za każdym razem, gdy pojawiałem się w Nowym Meksyku, ludzie od razu pytali, czy kręcę kontynuację Breaking Bad. Wymyśliłem więc pewne kłamstwo, że kręcimy tu taki mały niskobudżetowy niezależny film… i nie byłem nawet w stanie zdania skończyć, a ludzie tracili zainteresowanie. „Film niezależny? Phi. Jakieś artystyczne gówno pewnie, ale cieszę się, że masz jakąkolwiek pracę”. Najbardziej dociekliwa była prasa. Wiedzieli, że coś się dzieje, ale nie byli w stanie połączyć faktów. Zaczęto więc pisać, że Pinkman pojawi się w Zadzwoń do Saula. Ale to nie była prawda. Oni akurat mieli przerwę, więc po prostu skorzystaliśmy z planów i ekipy.
Cały czas utrzymujesz kontakt z Bryanem Cranstonem.
W pierwszym sezonie stał się moim mentorem i tak już pozostało. Rozmawiamy ze sobą przynajmniej raz w tygodniu. Bryan zawsze zachowywał się jak przywódca stada. Gdy ktoś z naszej ekipy zmarł czy urodziło się mu dziecko, od razu wszyscy dostawialiśmy od Cranstona maila informującego nas o tym fakcie. Sprawił, że byliśmy ze sobą bardzo zżyci. Co ciekawe w tym swoim ojcowskim nastawieniu był także bardzo niepoważny, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Często się wygłupiał, rozbawiając wszystkich dookoła.
Dlatego weszliście wspólny biznes?
To wyszło całkiem przypadkiem. Siedzieliśmy w barze i Bryan zaproponował, byśmy coś razem zrobili. Sztukę, film może kolejny serial. Ale wydawało mi się, że byłoby na to za wcześnie. Jednak z tyłu głowy miałem pomysł wypuszczenia własnej marki meksykańskiej wódki Mecal. Zaproponowałem mu to i reszta jest już historią.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe