Bonda już, cholera, nie zagram – rozmawiamy z Jude’em Law
Jude Law, brytyjski aktor, który w zawrotnym tempie zawojował Hollywood i skradł serca wielu dam na całym świecie. Uwielbia grać w filmach, ale bez problemu odnajduje się również na deskach teatru. Sam mówi: „Jestem uzależniony od kamer i reflektorów. Gdy nic nie robię, zaczynam się męczyć”. W wywiadzie dla nas wspomina o rodzinie, pieniądzach oraz o bólu związanym z przemijaniem.
DAWID MUSZYŃSKI: Witam cię Jude! Czy może powinienem powiedzieć - Davidzie ?
Jude Law: Oho. Czytałeś brytyjską bulwarówkę, co ?
Wyszperałem akurat w internecie. To jak to jest z tym twoim imieniem.
To wina moich rodziców. Do dziś nie wiem, co ich do tego skłoniło. Nazwali mnie i moją siostrę na cześć swoich najlepszych przyjaciół. Kto tak robi??!! Jednak w domu używali tylko naszych drugich imion. Nikt przez całe życie nie zwracał się do mnie per David. Oczywiście to zmieniło się, gdy dowiedziały się o tym brytyjskie tabloidy. Momentalnie zrobili z tego wielki skandal. Teraz każdy tekst zaczyna się od: „David Jude Law...”. Obrzydliwe.
Ostatnio w telewizji natrafiłem na film „Side. Produkcja, w którą, mam wrażenie, bardzo zaangażowałeś się emocjonalnie.
Jest jakaś prawda w tym, co mówisz. Tyle lat siedzę w tym biznesie, w którym wiele osób przeżywa załamania nerwowe, a muszę ci się przyznać, że nie byłem w stanie odróżnić psychoterapeuty od psychiatry czy psychologa. Szybko nadrobiłem te zaległości, przygotowując się do prac nad Panaceum. Jednym z powodów, dla których zdecydowałem się brać w tym udział, była oczywiście osoba reżysera. Steven Soderberg - jemu się nie odmawia.
Już umiesz ich rozróżnić?
Tak. Mało tego. Poczułem wielki szacunek dla tych ludzi. Zacząłem nawet sam zgłębiać tajniki ludzkiego umysłu. Obecnie czytam książkę o metodach wnikania w ludzką psychikę. To fascynujące. Za pomocą odpowiednich słów i gestów mógłbym cię zmanipulować i zmusić do wykonania danych czynności. A ty nawet byś tego nie zauważył.
To może byś użył tej metody na fotoreporterów, którzy tak cię prześladują? Chyba że ostatnio odpuścili.
Niestety, świat paparazzich i show biznesu wciąż jest moim wielkim utrafieniem i żadne psycho sztuczki mi nie pomogą. Paradoks polega na tym, że w USA mam więcej spokoju niż w rodzinnej Anglii. Ostatnio dowiedziałem się, że za moje zdjęcie w prywatnych momentach płaci się porównywalnie do zdjęć rodziny królewskiej czy Beckhamów. To chore. Między innymi z tego powodu przeniosłem się do Nowego Jorku, gdzie gwiazd jest pod dostatkiem, więc wysiłek fotoreporterów jakoś równomiernie się rozkłada. Mogę iść spokojnie z dzieckiem do parku i nikt mnie nie zaczepia. Nie wyskakuje z piaskownicy czy śmietnika z wielką lampa błyskową. Ale proszę nie poruszajmy dalej tego tematu. Strasznie mnie on denerwuje.
A propos twoich dzieci. Masz ich piątkę. Czy któreś z nich chce pójść w ślady ojca? Może najstarsze?
Nie bardzo. Na razie jest na etapie poznawania filmów. A jak znajdzie coś ciekawego, to koniecznie musi mi pokazać. Ma wtedy na twarzy tę minę człowieka, który właśnie przed chwilą odkrył coś wielkiego. Tak więc kilka miesięcy temu odkrył The Godfather i usilnie chciał mi go zaprezentować. A ja przy takich okazjach muszę oczywiście udawać, że nigdy wcześniej o tej produkcji nie słyszałem. Nie udaje mi się go jednak długo zwodzić i szybko orientuje się, że ściemniam. Przynajmniej jest zabawnie.
A młodsze są zainteresowane kontynuowaniem dzieła ojca?
U nich też nie widzę zainteresowania aktorstwem. Obecnie wolą być wojownikami MMA i chodzą co tydzień na zajęcia kickboxingu. Ale kto wie, może im się odmieni. Chciałbym, by któreś poszło w moje ślady, ale nie będę ich do tego przymuszać.
Zauważyłem, że nie jesteś aktorem uzależnionym od kina. Zrobiłeś sobie dość długą przerwę na to, by zagrać Hamleta na Broadwayu.
To nie tak, że zrobiłem sobie przerwę. Udało mi się po prostu tak poukładać mój kalendarz, że miałem troszkę dłuższą przerwę pomiędzy jednym filmem a drugim. Poza tym fajnie jest zrobić coś dla siebie, a udział w Hamlecie był właśnie taką rzeczą. Nie da się jednak na dłuższą metę utrzymać z gry w teatrze. Dlatego staram się grać w wielu produkcjach kinowych. Kiedyś powiedziałem, że robię to dla pieniędzy i wciąż podtrzymuję tę wypowiedź. Jestem ojcem. Mam dzieci na utrzymaniu, a i na stare lata trzeba coś odłożyć. Przecież nie będę wyglądać tak wiecznie (śmiech). Jestem już po czterdziestce. I uwaga, ciekawostka! Nakręciłem chyba z 48 filmów, co oznacza, że średnio rocznie zrobiłem przynajmniej jeden film. Nieźle, co?
Martwi cię to ?
To, że stuknęła mi 40? Powiem tak: jest to rzecz, do której trzeba się przyzwyczaić. Nagle człowiekowi pojawia się w głowie tyle pomysłów, które chciałby zrealizować. A czas nie jest z gumy.
To jednak oznacza, że już raczej nie zagrasz Jamesa Bonda.
Cholerny Daniel Craige. Sprzątnął mi tę rolę sprzed nosa (śmiech). Ale mówiąc na poważnie... szkoda. Chciałem zagrać Bonda, jak pewnie wielu innych aktorów. Daniel jest naprawdę świetny w tej roli i cholernie mu zazdroszczę.
Wróćmy jeszcze na chwilę do aspektu finansowego. Mówiłeś, że grasz dla pieniędzy, ale zdarza ci się również zrzec swojego honorarium na szczytny cel.
Oczywiście. Nie jestem pazernym potworem. Rozumiem, że odwołujesz się do mojego udziału w filmie Parnasuss, kiedy to razem z Johnnym Deppem oraz Colinem Farrellem zrzekliśmy się jakichkolwiek dochodów na rzecz córki tragicznie zmarłego Heatha Ledgera. Wydaje mi się, że to było minimum tego, co mogliśmy dla niej zrobić. Poza tym chcieliśmy uczcić jego pamięć tym filmem, by nie został zapomniany. To był chyba najwłaściwszy sposób.
Nie wybierasz również głupkowatych ról. Stawiasz raczej na wyzwania aktorskie, a nie na szybki szmal.
Pamiętaj, że w tym zawodzie trzeba być ostrożnym. Kilka nieprzemyślanych decyzji i wypadasz z obiegu. Konkurencja na tym rynku jest ogromna. A jak wspomniałem, lat mi nie ubywa. Choć wygląd to nie wszystko. Ostatnio zagrałem ociężałego złodzieja i alkoholika w filmie Dom Hemingway. Trudno mnie w nim poznać.
To na koniec szybkie pytanie. Z którego filmu z dotychczasowego dorobku jesteś najbardziej dumny ?
O kurczę. Jeśli się tak głęboko zastanowię, to wydaje mi się, że będzie to The Talented Mr. Ripley w reżyserii Anthony’ego Minghella. Ten film odcisnął się strasznie na mojej psychice i to w pozytywnym sensie. Długo nie mogłem się po nim odnaleźć. Każdy scenariusz wydawał mi się zbyt słaby. Każda rola płytka i jakaś niedopracowana. Tak. Z tego filmu jak na razie jestem najbardziej zadowolony. W innym wypadku powiedziałbym, że Casino Royale, ale cholerny Craig mnie ubiegł. (śmiech)